sobota, 31 października 2015

Pinta (Browar na Jurze): Son of a Birch

Son of a Birch powstało pierwotnie jako piwo na pierwszą edycję Beer Geek Madness, jako nie tylko piwo maksymalnie sesyjne i lekkie (3%), ale wręcz mające koić obciążony doznaniami imprezy organizm dzięki leczniczym właściwościom soku z brzozy. Wydawało się, że zwolennikom butelek nie będzie dane tego specjału już spróbować, aż tu rok później Pinta powtórzyła recepturę, no i jest. Piw tego typu brakuje, bardzo brakuje i już za sam koncept mają u mnie plusa.

Informacje ogólne:
Piwo: Son of a Birch
Kraj: Polska
Województwo: śląskie
Miasto: Zawiercie
Browar: Browar na Jurze (Pinta)
Styl: brzozowe
Dodatki: sok z brzozy
Alkohol: 3%
Ekstrakt: 9%
Objętość: 500 ml
Warka: do 29.12.2015 r.
Cena: 7,50 zł

Opakowanie
Ta słabsza strona Pinty, wciąż ładna i wyrazista, ale trochę zbyt napaćkana. Merytorycznie oczywiście zachwycająco. 
9/10


Barwa
Ekstremalnie jasne, u podnóża mojego zabawnego naczynia zdaje się wręcz przezroczyste - ciekawy efekt w połączeniu z lekkim zmętnieniem i fajnie ulatującym gazem.
4,5/5
 
Piana
Prawie idealna, bardzo obfita i gęsta, trwałość bliska doskonałości.
4,5/5
Zapach
Rześkie jak diabli połączenie soku z brzozy i wyrazistego amerykańskiego chmielu o profilu owoców cytrusowych i tropikalnych; kwiaty i owoce, nic tylko włączać muzykę hipisowską, bardzo fajna i oryginalna rzecz.
8/10
 
Smak
Jeszcze mocniejszy udział soku z brzozy, chmiel odchodzi na dalszy plan, tu towarzyszem dla brzozy jest raczej delikatna, typowo pszeniczna słodowość; leciutka goryczka na finiszu; piwo w swojej kategorii trunków lekkich i odświeżających jest po prostu genialne.
8,5/10
 
Tekstura
Minimalnie za wysokie wysycenie. 
4,5/5

7.5/10

Świetny pomysł i świetne wykonanie. Alternatywa wyśmienita dla piw owocowych i grodziskich - notabene bardziej mi smakowało niż prawie każde grodziskie, jakie piłem, a nawet nie jestem jakimś fanatykiem soku z brzozy. Tylko cena ma prawo odstraszać, choć większym problemem jest i tak dostępność - to powinno być piwo stojące na półkach sklepowych codziennie.

piątek, 30 października 2015

Rodenbach (Palm): Rodenbach Caractère Rouge

Moja fascynacja flamandzkimi kwachami rośnie z każdym kolejnym piwem w tym stylu. Póki co o numer jeden ścierają się Duchesse de Bourgogne i Rodenbach Grand Cru, ale mam nadzieję, że dzisiaj oba piwa zostaną rozłożone na łopatki. Oto bowiem trafiłem na to cudo, które w rankingu najlepszych flamandzkich ale (czerwonych czy brązowych) zajmuje trzecie miejsce za dwoma piwami amerykańskimi, których w Polsce dostać raczej nie idzie. Koncepcja jest wybitnie owocowa, mianowicie taka: do piwa leżakującego już dwa lata w beczkach dębowych dodaje się owoce w takiej ilości, że ostatecznie jest w nim 5% wiśni, 4% malin i 4% żurawiny. I tak sobie to "maceruje" jeszcze przez pół roku, po czym refermentuje w butlach. No to jedziemy.

Informacje ogólne:
Piwo: Rodenbach Caractère Rouge
Kraj: Belgia
Prowincja: Antwerpia
Miasto: Breendonk
Browar: Brouwerij Rodenbach (Palm Breweries)
Styl: flamandzkie czerwone ale
Alkohol: 7%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 750 ml
Warka: brak danych
Cena: 53,30 zł (35,53 zł za 0,5 l)

Opakowanie
Całkowicie goła butelka pięknego kształtu z przewieszoną na sznurku nie tyle etykietą, co doprawdy broszurką z dość szczegółowymi informacjami o piwie w trzech językach. No i korek z firmowym kapslem szampańskim. Świetne, bardzo oryginalne.
9/10

Barwa
Świetna gra bursztynów, miedzi, nawet brązów; zmętnienie mogłoby być ładniejsze, ale prezentuje się intrygująco.
4,5/5

Piana
Nędzna - udaje się utworzyć jakiś tam kożuch, ale ani gęsty, ani trwały, parę minut i zostajemy z cienkim pierścieniem.
1,5/5
 
Zapach
Niezwykle dostojny: czerwone wino, dąb, owoce być może przede wszystkim: żurawina doskonale wyczuwalna, poza tym truskawki, maliny, wiśnie, czereśnie; na końcu delikatnie zaznaczona kwaśność, która wspaniale kontrapunktuje ogólną słodycz dębu i owoców - rewelacja.
9/10

Smak
Jeszcze bardziej słodko i owocowo, ale jest to słodycz wyjątkowo elegancka, nie zalepiająca, winna raczej; kompozycja owocowa jest wprost genialna, ciężko powiedzieć, co gra pierwsze skrzypce, ale najbardziej ujmują mnie posmaki żurawinowe; podobnie jak w zapachu, słodycz kontrowana jest przez stonowaną kwaśność i lekką cierpkość, nieduże jak na styl, dzięki czemu piwo jest nie tylko wyśmienite, ale i dość przystępne, ukrywa też totalnie swoje 7%, nie zdziwiłoby mnie nawet, gdyby miało z 4%.
9,5/10
 
Tekstura
Wysokie, dobrze pasujące do smaku wysycenie, tylko odrobinę zbyt wysokie.
4,5/5

8.5/10

Miałem chyba nadzieję na jeszcze więcej, na jakąś dychę w smaku lub w zapachu (a nawet to 9,5 to tak ledwo ledwo dałem), ale piwo jest niezaprzeczalnie znakomite. Niespotykana sztuka operowania owocami w piwie, choć jednocześnie ten atut jest pewnym przekleństwem - prostolinijność owoców za bardzo przykrywa wysublimowane nuty szlachetnego, dębowego flandersa i zaprzepaszcza szansę na piwo absolutne.

wtorek, 27 października 2015

Pracownia Piwa: Smoked Cracow

Trzecie piwo z Pracowni i trzecie jasne i lekkie. Tym razem właściwie najjaśniejsze i najlżejsze na świecie, bo grodziskie. Wciąż czekam na grodziskie, które mnie tak naprawdę zachwyci, póki co zrobił to tylko Grodzisz z Browaru Nepomucen, ale on miał aż 10 stopni ekstraktu, więc się trochę nie liczy. Nie wiem, czy w ogóle w tym stylu jest to możliwe, ale trzeba wierzyć.

Informacje ogólne:
Piwo: Smoked Cracow
Kraj: Polska
Województwo: małopolskie
Miasto: Modlniczka
Browar: Pracownia Piwa
Styl: grodziskie
Alkohol: 3%
Ekstrakt: 7,7%
Objętość: 330 ml
Warka: do 31.10.2015 r.
Cena: 6,80 zł (10,30 zł za 0,5 l)

Opakowanie
Tym razem coś konkretniejszego przedstawia rysunek - Kraków. Bardzo lubię Kraków.
7/10
  

 
Barwa
Ekstremalnie jasne, jedno z najbardziej "wyblakłych" piw, jakie widziałem; do tego bardzo nieestetyczne zmętnienie i tylko burza gazu ratuje trochę sprawę.
1,5/5
 
Piana
Bardzo obfita, przyzwoicie gęsta, utrzymuje się przyzwoicie długo - dobra.
3,5/5

Zapach
Intensywna, drewniana wędzonka i leciutkie, słodkawe nuty jasnego słodu; prosty, ale bardzo miły dla nosa.
8/10

Smak
Lekkie, ale bardzo wyraziste dzięki mocnej, słonej wędzonce, mimo wszystko dość wyraźnie zaznaczonym nutom słodowym i przyjemnej, rześkiej kwaskowatości; przyjemny, słony finisz; jak na swoją zawartość alkoholu jest wybitnie wyraziste, jednocześnie nie traci nic z niesamowitej rześkości i lekkości. Nie ma jakichś fajerwerków, ale bardzo dobre piwo.
8/10

Tekstura
Jest trochę przegazowane nawet jak na grodziskie, ale jeszcze jest w porządku.
3/5

7.0/10

Znowu problem z gazem, to już wyrasta na nieprzypadkowy problem, może faktycznie Pracownia nie opanowała jeszcze w pełni systemu butelkowania. A szkoda, bo gdyby tekstura zaskoczyła, to byłoby to bezwzględnie najlepsze niepodkręcone ekstraktowo grodziskie, jakie piłem. Niestety musi sprzeczać się o ten tytuł z Grodziskim 2.0 z Pinty.

Pracownia Piwa: Beer for Tap

Po konkretnym falstarcie z Hey Now podchodzę drugi raz do Pracowni z nadziejami na rekompensatę. Tym razem styl dający większe pole do popisu od American Wheata, nowofalowo chmielony witbier z podkręconym ekstraktem. Koncepcja, która już chyba zawsze będzie mi stawiać przed oczami wielką Viva la Witę.

Informacje ogólne:
Piwo: Beer for Tap
Kraj: Polska
Województwo: małopolskie
Miasto: Modlniczka
Browar: Pracownia Piwa
Styl: nowofalowy witbier
Dodatki: curacao, kolendra, rumianek
Alkohol: 6,5%
Ekstrakt: 14%
Objętość: 330 ml
Warka: do 31.10.2015 r.
Cena: 7,10 zł (10,76 zł za 0,5 l)

Opakowanie
Tak jak wspominałem wcześniej, za mało się te etykiety różnią od siebie. No ale ładne to, ładne.
7/10

 
Barwa
Jasnozłote, nieznacznie zamglone, trochę ulatującego gazu, ładnie.
3,5/5

Piana
Znakomita - gęstość, obfitość, trwałość na najwyższym poziomie, dodatkowo oblepia szkło.
5/5

Zapach
Świetny, bardzo rześki - dużo belgijskiej drożdżowości, bardzo dużo skórki pomarańczowej, niemało kolendry i nawet ten rumianek jest wyczuwalny; lekka słodowość, nie czuję tylko amerykańskiego chmielu, ale mógł się wtopić w klasyczną witbierową cytrusowość.
8,5/10

Smak
Nie zwalnia - wszystkie nuty z zapachu zostają powtórzone z dużą intensywnością, a następnie wchodzi do akcji chmiel z wysoką goryczką, która odczuwalna jest bardziej ziołowo niż chmielowo; bardzo rześkie i bardzo pełne smaku, wyraziste, jeśli się do czegoś przyczepiać, to do lekkiej narowistości goryczki, ale świetne piwo.
8,5/10

Tekstura
Trochę przegazowane, w witbierze na szczęście nie prowadzi to do tragedii. 
3/5

7.5/10

I to już jest poziom godny tak uznanego browaru, choć wciąż oczekiwałbym trochę więcej. No, w sumie byłbym w pełni usatysfakcjonowany, gdyby nie znowu zdecydowanie zbyt wysokie wysycenie. Jeden z czterech najlepszych witów, jakie piłem, o ile nie pomijam w pamięci jakiegoś próbowanego "w terenie".

niedziela, 25 października 2015

Pracownia Piwa: Hey Now

Czekałem, czekałem i się doczekałem. Pracownia Piwa, jeden z pierwszy polskich browarów rzemieślniczych, browar przez wielu uważany za najlepszy w Polsce, a przez prawie wszystkich za krajową czołówkę, w końcu w butelkach. Ilekroć jestem w pubie, tylekroć poluję na PP (teraz już się to może zmienić i skieruję uwagę na innych niebutelkujących browarach), więc piłem już niejedno ich piwo, a nawet dwie wyjazdowe kooperacje pojawiły się na blogu, ale czas w końcu zmierzyć się z tymi rzemieślnikami sam na sam i w spokojnych warunkach. Zaczynam z cienkiej rury, leciutkim American Wheatem.

Informacje ogólne:
Piwo: Hey Now
Kraj: Polska
Województwo: małopolskie
Miasto: Modlniczka
Browar: Pracownia Piwa
Styl: American Wheat
Alkohol: 4,5%
Ekstrakt: 11%
Objętość: 330 ml
Warka: do 31.10.2015 r.
Cena: 7,10 zł (10,76 zł za 0,5 l)

Opakowanie
Pracownia bardzo niestandardowo na naszej scenie rzemieślniczej, a typowo dla rzemieślników zagranicznych poszła w butelki 330 ml (chyba nikt bardziej znany poza Widawą tego nie robi). Posypią się za to gromy, zresztą już się na pewno posypały, ale ja jestem zwolennikiem takiej objętości (jeszcze większym - selektywnego podejścia, w którym słabe piwa byłyby lane w półlitrówki, a mocniejsze w trzysta-trzydziestki, no ale to utopia: z pary 330-500, jeśli mogę wybrać jedną objętość dla wszystkich piw browaru, wybieram pierwszą). Tylko cena jest dość makabryczna. Ale na temat: etykiety pracowni są dobre, oryginalne w tej swojej przezroczystości, ale... zbyt drobne po prostu. I zbyt jednolite kolorystycznie względem siebie. Mały format i brak różnorodności kolorów sprawia, że wszystkie piwa wyglądają zbyt podobnie. Osobno natomiast wypadają dobrze. Brak dokładnego składu, goły kapsel.
7/10

Barwa
Jasnozłote, a nawet słomkowe, lekką bezpłciowość naprawia ulatujący ładnie gaz.
3/5

Piana
Obfita, ale koszmarnie grubopęcherzykowa, rozpierzcha się w parę minut do mało przekonujących pozostałości.
1,5/5
 
Zapach
Przyjemny, lekki i orzeźwiający aromat nowofalowego chmielu, ukierunkowany na cytrusy, przede wszystkim limonkę i grejpfruta, wchodzi również jakiś słodszy owoc, może ananas; do tego zaskakująca obecność jakby belgijskich fenoli; czysty, zachęcający, nie zwala na glebę, ale bardzo ładny.
7,5/10
 
Smak
Powtarza wrażenia z zapachu i dodaje od siebie zgrabną, słodową kontrę, bardzo delikatną goryczkę, która bardziej przypomina skórkę pomarańczową niż chmiel - lekkie i przyjemne, dobre i tylko dobre.
7/10
 
Tekstura
Potężny mankament - jest koszmarnie, koszmarnie przesycone, bardzo to pogarsza odbiór.
0/5

6.0/10

Falstart bardzo. Już na poziomie smaku i zapachu, choć jest bez wątpienia dobrze, to zdecydowanie za słabo jak na browar o takiej renomie, a tu jeszcze wchodzi w grę katastrofalne przegazowanie i tak na dobitkę marna piana. Zwykle nawet dużo mniej uznani rzemieślnicy tworzą lepsze piwa, nie na take Pracownie czekałem latami.

sobota, 24 października 2015

Artezan: Czarny Mustang

Stout amerykański to teoretycznie dość rzadki styl wśród polskich rzemieślników - teoretycznie, bo w praktyce wiele stoutów amerykańskich określają browary jako Black IPA, albo nieświadomi różnicy między tymi stylami, albo świadomi tego, że piwo z IPA w nazwie sprzeda się lepiej. Jako że nie lubię się kłócić z producentami co do klasyfikacji stylowej, mam w bazie tylko trzy piwa w tym stylu, z czego dwa polskie. Artezan, jak to Artezan, jest ponad takimi nieścisłościami, uwarzył amerykański stout (no, zobaczymy), nazwał go amerykańskim stoutem i po raz pierwszy od szesnastu miesięcy wypiję piwo, które nominalnie zostało zaliczone do tego stylu.

Informacje ogólne:
Piwo: Czarny Mustang
Kraj: Polska
Województwo: mazowieckie
Miasto: Błonie
Browar: Artezan
Styl: stout amerykański
Alkohol: 5%
Ekstrakt: 12,5%
Objętość: 500 ml
Warka: do 24.10.2015 r.
Cena: 8,80 zł

Opakowanie
Etykieta tym razem wspólna (nawet kolorystycznie) dla kilku piw Artezana. Wolałem tematyczne, wiadomo, acz jest dobra i jak zwykle porządnej jakości. 
7/10

 
Barwa
Czarne, acz z nieznacznymi prześwitami ciemnego brązu - bardzo ładne.
4,5/5
 
Piana
Obfita, bardzo gęsta, ładnego koloru, oblepia szkło, dość długo się utrzymuje.
4/5
 
Zapach
Obłędne połączenie raczej słodkiej, czekoladowej, bardzo intensywnej strony ciemnego słodu z chmielem nowofalowym, który przybiera oblicze żywicy i owoców leśnych - piękny i intensywny, klasyka stylu.
9/10
 
Smak
Tutaj chmiel zaczyna dominować, ciemny słód o kremowym, czekoladowym obliczu robi raczej za kontrę; mocno żywiczne, dosyć proste w smaku piwo, z bardzo intensywnym, goryczkowym i lekko popiołowym finiszem. Bardzo dobre, choć jednak trochę za bardzo zdominowane przez chmiel.
8/10

Tekstura
Nieco za wysoki gaz.
3,5/5

7.5/10

Zabawne; jak wiele browarów warzy Black IPA, które są bardziej American Stoutami, tak Artezan popełnił American Stout, który śmiało mógłby być nazwany ciemnym India Pale Ale. Jest gdzieś w połowie drogi, rzekłbym. No, kolejne bardzo dobre piwo z Artezana, jakkolwiek oczekuję od tego browaru trochę więcej.

piątek, 23 października 2015

BrauKunstKeller: Imperial Stout Single Barrel Aged Rum

Jeszcze zanim dwa razy zachwyciłem się różnymi AIPA z BrauKunstKeller, wszedłem w posiadanie tego o to piwa na Festiwalu we Wrocławiu. W sumie nie wiedziałem za bardzo, co biorę - patrzę sobie, o RIS leżakowany w beczkach po rumie, czemu nie. Dodajmy, że w szesnastoletnich beczkach po rumie z Martyniki (najbardziej uznanym regionie produkcji rumu, jakby ktoś nie wiedział). Proszę mnie oczarować.

Informacje ogólne:
Piwo: Imperial Stout Single Barrel Aged Rum
Kraj: Niemcy
Land: Hesja
Miasto: Michelstadt
Browar: BrauKunstKeller
Styl: stout imperialny (Martinique Rum BA)
Alkohol: 11,7%
Ekstrakt: 25%
Objętość: 330 ml
Warka: z 2013 roku (do 21.12.2024 r.)
Cena: brak danych

Opakowanie
Drewniana etykieta mnie zdobyła kompletnie, pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. I karteczka na sznurku, i na niej sporo informacji i pełny skład. I jeszcze ta zalakowana szyjka. No perfekcja.
10/10

Barwa
Czarne jak smoła.
5/5
 
Piana
Ledwo się tworzy, od razu znika do cienkiego pierścienia, ten jedynie utrzymuje się przez jakiś czas.
0,5/5
 
Zapach
Genialne połączenie esencjonalnych, palonych i czekoladowych nut stoutu imperialnego, podchodzących tu pod orzechowość znaną z bardzo mocnych interpretacji stylu, z potężnym wkładem beczek - dębu, wanilii, jeszcze większej ilości wanilii oraz nutki szlachetnego trunku; niedaleki od idealnego.
9,5/10
 
Smak
Rozczarowuje po zapachu. Trochę mniej beczek, a więcej stoutu - zintensyfikowane do maksimum nuty palone, kawowe, czekoladowe, przechodzące w orzechowe, a nawet popiołowe. Całkiem mocno odczuwalna goryczka. Bardzo dobrze schowany alkohol. Bardzo dobre piwo, choć zapach miał lepszy balans, w smaku też przydałoby się więcej wkładu dębu, słodyczy.
8/10

Tekstura
Jest dużym mankamentem - niemal zupełny brak wysycenie byłby do zniesienia, gdyby gęstość była jak na RISa przystało, a jest dość rzadkie.
1/5

7.0/10

Nie oszukujmy się, rozczarowujące, mimo że bardzo dobre. Nie pamiętam dokładnej ceny, ale mniej niż 50 zł to nie było, a nawet gdyby była dwa czy trzy razy mniejsza, to od RISów oczekuję więcej, zwłaszcza leżakowanych w beczkach. Do BrauKunstKeller będę wracał, ale tylko do ich zwykłych piw mocno nastawionych na chmiel - to im wychodzi znakomicie, mistrzami RISa zdecydowanie się nie okazali. To genialne opakowanie zasługiwało na stout wszech czasów, szkoda.

środa, 21 października 2015

AleBrowar (Gościszewo): Ortodox English IPA

Seria Ortodox nie jest specjalnie pielęgnowana przez AleBrowar - kolejne odsłony pojawiają się mniej więcej raz na rok. Powoli zamienia się ona zresztą nie tyle w cykl piw ortodoksalnych, a angielskich piw ortodoksalnych - pierw dry stout (który najpierw wyszedł jako stout amerykański, ale to tam), później mild, dziś angielskie IPA. Styl wzgardzany nierzadko, który ja bardzo, bardzo cenię.

Informacje ogólne: 
Piwo: Ortodox English IPA
Kraj: Polska
Województwo: pomorskie
Miasto: Gościszewo
Browar: Gościszewo (AleBrowar)
Styl: angielskie India Pale Ale
Alkohol: 5%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 500 ml
Warka: do 20.10.2015 r.
Cena: brak danych

Opakowanie
Kontynuacja stylu serii, po łasicy i psie (przepraszam, nie znam się na ich rasach) na etykietę trafił słoń.
8/10 


 
Barwa
Ciemny bursztyn, całkowita klarowność, bliskie ideału.
4,5/5
 
Piana
Znakomicie obfita i kremowo gęsta, ładnie osiada na szkle, utrzymuje się prawie na całej tafli do samego końca.  
4,5/5
Zapach
Udany mariaż typowo angielskiej słodowości - trochę karmelowej, trochę ziemistej i minimalnie popiołowej - z również tradycyjnym, ziołowym chmielem oraz nieznacznymi estrami owocowymi; nic oszałamiającego, ale bardzo przyjemny.
7/10
 

Smak
Bardzo się rozkręca, zarówno słód, jak i chmiel pokazują zęby - ów pierwszy daje falę przyjemnej, karmelowej, intensywnej słodyczy, a drugi naciera prostolinijną, trawiasto-ziołową goryczką, która łączy się jeszcze na genialnym, wytrawnym finiszu z przyjemnymi wtrąceniami popiołowymi. Wysoka goryczka i mocna kontra słodowa świetnie się uzupełniają i dają bardzo wyraziste, intensywne piwo, tak intensywne, że mogłoby mieć 7% alkoholu i bym się nie zdziwił - rewelacyjne. Genialnie pijalne.
9/10
 
Tekstura
Perfekcyjna - wysycenie jest bardzo stonowane, ale nie niskie, i zupełnie wystarczające przy takiej intensywności smaku.
5/5

7.5/10

AB ostatnio bardzo różnie wypada w piwach nowofalowych, za to na polu tradycji znów pokazał klasę. Świetne EIPA, które przebija większość polskich AIPA. Nie licząc kooperacji, to w samym smaku to najlepsze piwo, jakie piłem z AleBrowaru od czerwca zeszłego roku. Duży plus.

LoverBeer: Madamin

LoverBeer to browar rzemieślniczy, mieszczący się na wsi niedaleko Turynu, jeden z tych browarów typu "jednoosobowego", założony i prowadzony w dużej mierze do dziś przez jednego faceta, Valtera Loveriera. Z asortymentem wyraźnie puszczającym oko w stronę Belgii (podobnie jak, co teraz sobie właśnie uświadomiłem, zastanawiająco sporo włoskich browarów). Trafiło mi się piwo zwane przez twórcę "Oak Amber Ale", które ja pozwolę sobie zakwalifikować jako flamandzkie czerwone ale na podstawie doznań, które przyniosło. "Madamin" to piemonckie słowo, oznaczające młodą kobietę, jakby się ktoś zastanawiał.

Informacje ogólne:
Piwo: Madamin
Kraj: Włochy
Region: Piemont
Miasto: Marentino
Browar: LoverBeer
Styl: flamandzkie czerwone ale
Alkohol: 6,2%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml
Warka: z 2014 roku (do końca 2021 r.)
Cena: 31,50 zł (47,73 zł za 0,5 l)

Opakowanie
Wyróżniające się dzięki zwłaszcza nietypowemu oklejeniu szyjki. Całkiem długi opis na kontrze. Dobre.
7,5/10

 
Barwa
Ekscytująca - bursztynowe, rdzawe, miedziane i brunatne jednocześnie, świetnie się prezentuje.
5/5
 
Piana
Fatalna - ledwo powstaje jakiś kożuch, od razu redukuje się do pierścienia.
1/5
 
Zapach
Znakomity mariaż beczek - sprawiających nawet wrażenie, że gościły wcześniej jakiś mocniejszy alkohol - ze świeżością kwaskowatych owoców (jabłka, wiśnie, rodzynki, a nawet kandyzowane ananasy) i nutami wprost winnymi - rewelacyjny, z czasem tylko trochę słabnie.
8,5/10
 
Smak
Podobnie do zapachu, ale z pewnymi różnicami: zmniejsza się udział owoców, zwiększa dębu, a piwo nabiera nut klasycznie piwnicznych, mocnej kwaśności i mocnej, bardzo winnej cierpkości. Całość ma trochę rześkości, ale jest przede wszystkim szalenie eleganckie, kończy się złożonym finiszem, który splata kwaskowatość, goryczkę i przypalany dąb. Świetne.
8,5/10

Tekstura
Prawie idealna, odrobinę za dużo gazu.
4,5/5

7.5/10

O patrzcie, jaki świetny flanders właściwie znikąd mi się trafił. Problemem jest to, że nie ma startu do belgijskich klasyków jak lepsze Rodenbachy czy Księżniczka Burgundzka, a cenowo wypada przy nich wprost fatalnie. No, ale doceniam, że już w 2010 roku takie piwa we Włoszech powstawały.

wtorek, 20 października 2015

Pinta & Brasserie du Pays Flamande (Browar na Jurze): Król Lata / Roi de l'été

Po Księżniczce Wiosny przyszła pora na Króla Lata - drugie piwo kooperacyjne Pinty i Brasserie du Pays Flamande, tym razem uwarzone na polskim terenie w Browarze na Jurze. Stylistycznie jednak dalej okolice Francji, nowofalowy witbier. Viva la Wita pozostaje jednym z paru najlepszych moim zdaniem piw, jakie Pinta wymyśliła, ale Król Lata idzie w trochę inną, bo znacznie lżejszą stronę.

Informacje ogólne:
Piwo: Król Lata / Roi de l'été
Kraj: Polska - uwarzone w kooperacji z browarem z Francji
Województwo: śląskie
Miasto: Zawiercie
Browar: Browar na Jurze (Pinta i Brasserie du Pays Flamande)
Styl: nowofalowy witbier
Dodatki: suszona skórka słodkiej pomarańczy, skórka świeżej pomarańczy, skórka gorzkiej pomarańczy Curaçao, kolendra
Alkohol: 4%
Ekstrakt: 11,5%
Objętość: 500 ml
Warka: do 29.12.2015 r.
Cena: 7,20 zł
Opakowanie
Nawet etykieta mocno podobna do Viva la Wity. Ciąg dalszy mojej tęsknoty do bardziej jednorodnych kolorystycznie etykiet Pinty.
9/10  
 
Barwa
Bardzo jasne, bardzo mocno zmętnione - witbierowa klasyka, byłby ideał, gdyby nie ciemne drobinki.
4,5/5

Piana
Niezbyt obfita, niezbyt gęsta, trochę lepiej z trwałością, a jeszcze lepiej z oblepianiem szkła, robi to w sposób iście artystyczny, ostatecznie zadowalająca.
3/5

Zapach
Witbierowa cytrusowość zdominowana tą przyjemniejszą twarzą diacetylu. Przyjemniejszą, no ale zdominowana i dominowana coraz bardziej z czasem, zapach nie jest odpychający, ale nie idzie ocenić go pozytywnie.
3/10
Smak
Diacetyl nie znika, acz mocno się przerzedza, a przede wszystkim ujawnia się potężna zaleta tego piwa - genialne połączenie ogromnej rześkości z ogromną pełnią smaku. Aromatycznie dominują cytrusy - ciężko nawet stwierdzić, czy pochodne skórki pomarańczowej, czy chmielu, bardziej chyba chmielu - acz są w smutny sposób stłamszone diacetylem. Znakomity jest natomiast balans słodyczy i goryczki, obu jest sporo, obie są szlachetne i świetnie się uzupełniają. Świetny, chmielowy finisz - mimo bardzo dużego problemu piwo jest dobre z plusem.
7,5/10

Tekstura
Trochę brakuje mu wysycenia, ale bezbłędna jest ta gładkość i gęstość, którą dał owies.
4/5

5.5/10

Duży zawód, jak sięgam pamięcią, to Pinta jeszcze nigdy takiej diacetylowej kaszany nie odwaliła (to znaczy jeśli chodzi o moje około pięćdziesiąt zetknięć z tym kontraktowcem). Ogromna szkoda, że coś poszło nie tak, bo piwo było genialnie pomyślane i bez diacetylu mogłoby może stawać w szranki z tą Viva la Witą. Na "Królową Jesieni" (?) nie będę czekał z napięciem, oba piwa uwarzone z Francuzami mnie zawiodły i były grubo poniżej przeciętnej jakości Pinty.

poniedziałek, 19 października 2015

Brasserie du Pays Flamande & Pinta: Księżniczka Wiosny - Princesse de Printemps

Już same piwa francuskie to na naszym rynku towar dość egzotyczny, to co dopiero pomyśleć o kooperacji browaru francuskiego z polskim? Pinta pomyślała, że jak najbardziej, no i się udało, odwiedzili Francuzów i na ich terenie popełnili saisona. Pinta jest absolutnie pionierska, ale nawet ona bardzo ostrożnie podchodzi do stylów belgijskich (i francuskich) - poza witbierem, którego i tak warzą prawie wszyscy, zdobyła się jedynie dwa lata temu na Bière de Garde. Cisza w temacie flamandzkich ale, przede wszystkim obszernej rodziny klasztorniaków, a do momentu kooperacji nawet saisonów - w końcu jest przełom.

Informacje ogólne:
Piwo: Księżniczka Wiosny - Princesse de Printemps
Kraj: Francja - uwarzone we współpracy z polskim browarem kontraktowym
Region: Nord-Pas-de-Calais
Miasto: Blaringhem
Browar: Brasserie du Pays Flamande i Pinta
Styl: saison
Alkohol: 6%
Ekstrakt: 13,5%
Objętość: 750 ml
Warka: do 03.2016
Cena: 20 zł (13,33 zł za 0,5 l)

Opakowanie
Przepiękna, masywna butla i subtelna, "przezroczysta etykieta". Zatracona natomiast została zwyczajowa jakość merytoryczna Pinty, jedyna informacja na tej etykiecie to alkohol i krótki opis. Składu nie ma nawet podstawowego, o szczegółowym nie mówiąc. No, ale estetyką nadrabia.
9/10

Barwa
Bardzo atrakcyjnie zamglone złoto, jest kawałkowaty osad, ale nawet on wygląda przyjemnie, w dodatku szaleńczo szybko unosząca się struga gazu - piękne.
4,5/5
 
Piana
Ekstremum obfitości, z gęstością słabiej, ale też dobrze; niemal nienaganna trwałość.
4,5/5
 
Zapach
Saisonowa klasyka w wyjątkowo przyjemnej postaci - jest podłoże słodowe, chlebowe, nawet z lekka karmelowe, jest kolorowe bogactwo belgijskich drożdży, jest przede wszystkim paleta nut wiejskich, ale nie dzikich, takich w sam raz na styl. Zapach istotnie bardzo wiosenny, bo mocno kwiatowy, ale pasuje doprawdy do każdej pory roku, jest jednocześnie rześki i kolorowy, ale też przytulny, ciepły, w sam raz na zimny wieczór - świetna sprawa, z czasem tylko trochę opada.
8,5/10

Smak
Zdecydowany zjazd w porównaniu z zapachem, ale też niczego sobie. Idzie mocno w kierunku słodowym, dominuje chlebowa, przyjemna, acz prosta bardzo słodowość, do której nuty wiejskie, belgijskie są jedynie dodatkiem. Na finiszu goryczka a la skórka pomarańczowa. Fajne, bardzo przyjemne, ale trochę za proste, żeby nie powiedzieć za płaskie, zapach robił nadzieje na dużo, dużo więcej.
7/10

Tekstura
Problem centralny - jest kosmicznie przegazowane, musiałem wyjątkowo długo majtać kielichem, żeby uzyskać wysycenie na jakimś ludzkim poziomie. Tragedia, refermentacja za bardzo zaszalała.
0/5

6.0/10

No taki trochę lekki zawód. Wysycenie zwłaszcza położyło sprawę jak nigdy. Być może za długo przetrzymałem to piwo w piwnicy i za bardzo się dofermentowało, ale to nie ja ustaliłem datę ważności do 2016 roku. Tylko dobre, od Pinty wymagam więcej.

piątek, 16 października 2015

Mikkeller (De Proef): Big Worster

Dawno nie piłem żadnego barleywine - przez ostatni rok tylko dwa, w tym Hard Bride z AleBrowaru, które równie dobrze można by nazwać imperialnym IPA. To niedobrze, bo to jeden z trzech głównych kandydatów na mój pojedynczy ulubiony styl ever obok RISów i belgijskich ciemnych mocnych ale. Tym razem zobaczę, co w temacie ma do powiedzenia Mikkeller, który stworzył wyjątkowo mocną, amerykańską wersję na drożdżach szampańskich.

Informacje ogólne:
Piwo: Big Worster
Kraj: Belgia (uwarzone przez duński browar kontraktowy)
Prowincja: Flandria Wschodnia
Miasto: Lochristi
Browar: De Proefbrouwerij (Mikkeller)
Styl: amerykańskie barleywine
Alkohol: 16,5%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 375 ml
Warka: do 25.11.2023 r.
Cena: 41,50 zł (55,33 zł za 0,5 l)

Opakowanie
Ascetyczne nieco, ale bardzo ładne opakowanie, bardzo też eleganckie jak na Mikkellera dzięki stonowanym barwom, kształcie butelki i przyozdobieniu szyjki. Jak zwykle brak jakichś szerszych informacji o piwie.
8,5/10

Barwa
Jasnobursztynowe, przyjemnie zamglone; niestety jest też brzydki osad w postaci wyjątkowo sporych kawałków drożdży lub czegoś innego - szkoda, bo sam kolor jest piękny.
2,5/5

Piana
Solidna obfitość, średnia gęstość, kiepska trwałość - marna, choć jak na tę moc to nie jest źle.
2/5

Zapach
Dziwny nieco - jest niby chmiel, ale nietypowy, trawiasty, zielony, roślinny w dziwny sposób (tak dziwny, że przypomniał mi... kapustę pekińską) z cytrusami, a konkretnie pomarańczami dopiero na drugim planie. Trochę bardzo mącznej słodowości, słodycz jakby anyżowa, w ogóle trochę zmierza w stronę klimatów belgijskich złotych mocnych ale. Trochę alkoholu, w sumie to tylko dobry aromat, mimo że bardzo złożony.
7/10

Smak
Nadrabia nieśmiałość zapachu - pierwszy łyk to typowa dla barleywine, słodowa bomba, do której dołącza się alkohol (szczęśliwie raczej szlachetny) i owocowy chmiel; te trzy pierwiastki, w dodatku słód i chmiel mocno skondensowane, esencjonalne, dają piwo bardzo ciężkie, acz w przyjemny sposób. Dalej ta anyżkowa słodycz. Bardzo fajne, smaczne, ale trochę mało wrażeń wyciąga z tak ogromnego ekstraktu, finisz zda się wręcz ubogi jak na taką moc - "tylko" bardzo dobre piwo.
8/10

Tekstura
Gęstość pasuje, natomiast wysycenie pasowałoby nieco niższe, acz i tak jest dobre.
4/5

6.5/10

Mocny zawód jak na te pieniądze, bardzo mocny. Ale to niekoniecznie wina wykonania; możliwe, że koncepcji. Piwa powyżej pewnej granicy, powiedzmy 15% alkoholu, jeśli nie są czarne jak smoła, wydają mi się bardzo ryzykowne, alkohol może się za bardzo rozpanoszyć. 

środa, 14 października 2015

Del Ducato: Verdi Imperial Stout

Birrificio del Ducato to jeden z najcieplej zapamiętanych przeze mnie browarów Włoch. Oczarował mnie w 2013 roku swoim znakomitym triplem i nieomal genialnym belgijskim ciemnym mocnym ale. Ostatnio na ich piwo niestety udało mi się natrafić półtora roku temu, aż w końcu dzisiaj odnowię tę znajomość i to nie byle jak, bo degustując ich nie za mocnego RISa z owsem i niesprecyzowanymi na etykiecie przyprawami (wyszło w praniu, że jest wśród nich na pewno chili), opatrzonego nazwiskiem wielkiego kompozytora Giuseppe Verdiego, zwykle uznawanego obok Wagnera za najlepszego twórcę opery w dziejach. Ja w kwestii oper cenię jeszcze trochę bardziej Mozarta, ale Włoch ma u mnie raczej zapewnione miejsce trzecie (a zresztą jeszcze bardziej od jego oper urzekło mnie Requiem). To do dzieła.

Informacje ogólne:
Piwo: Verdi Imperial Stout
Kraj: Włochy
Region: Emilia-Romania
Miasto: Roncole Verdi
Browar: Birrificio del Ducato
Styl: stout imperialny
Dodatki: przyprawy
Alkohol: 8,2%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml
Warka: do 15.12.2017 r.
Cena: 29 zł (43,94 zł za 0,5 l)

Opakowanie
Butelka cudownego kształtu, tak jak ją zapamiętałem z poprzednich piw, również gustowna etykieta, choć najsłabsza z dotychczasowych. No i firmowy kapsel.
9,5/10
 
Barwa
Czerń i koniec tematu.
5/5
 
Piana
Piękna - kremowo gęsta, obfita, barwy odrobinę jaśniejszej od cukru trzcinowego, gorzej z trwałością, po dziesięciu minutach jest już tylko pierścień.
3,5/5

Zapach
Bardzo przyjemna kondensacja ciemnego słodu, wybuchająca jednocześnie kawą i czekoladą, właściwie w równym stopniu, dzięki czemu panuje w aromacie doskonała harmonia słodyczy i palonej wytrawności, do tego jeszcze po prostu spalone ziarno, suszone śliwki, rodzynki - cudny, klasyczny zapach stoutu imperialnego.
9/10
Smak
Najpierw jeszcze bardziej zintensyfikowana powtórka z zapachu, ale na przełyku okazuje się, cóż to za przyprawa została tu użyta - chilli piecze w gardło może nie ekstremalnie, ale bardzo wyraźnie. Całkiem pasuje do tej tradycyjnej strony smaku, ale jednak pohamowałbym trochę ostrość, poza tym jest znakomite.
8,5/10

Tekstura
Przyjemnie gęste, lekko za wysokie wysycenie.
4/5

7.5/10
A to ci zwrot akcji. Zwykle jak już ktoś używa chili w piwie, to trąbi o tym na etykiecie, a tutaj cisza. Fakt, że nie są to jakieś ekstremalne ilości tego dodatku, no ale. Świetne piwo, choć tak to już jest ze stoutami imperialnymi, że jeśli nie dobijają do 9/10, to nie skaczę z radości - piłem już tyyyle lepszych. No i jak kosztuje 30 złotych za 330 ml, to też niezbyt. Jego atutem jest natomiast oryginalność.

wtorek, 13 października 2015

Carlow & Pinta: O'Hara's Lublin to Dublin 2015 Edition

Lublin to Dublin, bodaj pierwsze piwo kooperacyjne polskiego kontraktowca z zagranicznym browarem, przyjęło się bardzo dobrze, wręcz świetnie, acz prawie nikt nie zachwycił się nim chyba aż tak, jak ja. W moim świecie LtD pozostaje najlepszym polskim piwem, jakie piłem, o ile można je nazwać polskim - i jednym z kilku, może kilkunastu najlepszych w ogóle. Rzuciłem się więc ochoczo na tegoroczną wariację na jego temat, choć po informacjach na jego temat sądząc, to nie tyle jest to wariacja, a zupełnie nowe piwo. Została nazwa i rodzaj współpracy, ale nie tylko dodano laktozę, a usunięto owies i istotnie obniżono alkohol.

Informacje ogólne:
Piwo: O'Hara's Lublin to Dublin 2015 Edition
Kraj: Irlandia - warzone we współpracy z polskim browarem kontraktowym
Prowincja: Leinster
Miasto: Carlow
Browar: Carlow Brewing Company i Pinta
Styl: stout mleczny
Alkohol: 6%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 500 ml
Warka: do 28.12.2016 r.
Cena: 12,95 zł

Opakowanie
Identyczne jak na pierwowzorze, tylko czerń została zastąpiona brązem. Z niekorzyścią dla estetyki.
7,5/10 

 
Barwa
Nieprzejrzysta czerń.
5/5
 
Piana
Bardzo dobra, obfita i ekstremalnie niemal gęsta, utrzymuje się w dużej ilości do końca.
4/5
 
Zapach
Rządzi ciemny, palony, raczej wytrawny słód, mocno podszyty czekoladowo-mleczną słodyczą; jest też zaskakująco sporo miejsca na ziołowy chmiel, tak średnio komponujący się z resztą wrażeń, ale i nie przeszkadzający; bardzo przyjemny, wyraziście słodowy aromat, acz nie powalający.
7,5/10

Smak
Tu również jest nieoczekiwanie wytrawnie jak na stout słodki; przede wszystkim ciemny, mocno palony, raczej kawowy niż czekoladowy słód, do tego znów sporo ziołowego chmielu, nie tylko na etapie goryczki, ale i aromatu; dopiero daleko, daleko w tle zauważalna jest nutka mleczna, acz nie zwróciłbym na nią uwagi bez uprzedzenia. Dobre, ale zarzucę mu wprost - za dużo chmielu, zarówno na goryczkę, jak i na aromat, nie do końca o to chodzi w stoutach, zwłaszcza mlecznych.
7/10

Tekstura
Trochę za wysokie wysycenie.
3,5/5

6.5/10

No to jest spory zawód. Kooperacja padła ofiarą tego samego, co mój własny wędzony Foreign Extra Stout, którego uwarzyłem trzy miesiące temu - lekkiego, w żadnej mierze nie nieprzyjemnego, ale jednak wyraźnego przechmielenia, trochę nieprzystającego do słodowej strony piwa. To w sumie dla mnie trochę pocieszające. No nic, tak czy inaczej dobre piwo, ale w porównaniu z pierwowzorem jest malutkie.

poniedziałek, 12 października 2015

Kingpin (Zarzecze): Mandarin

Kingpin nie cierpi na premierowe rozwolnienie i może przekłada się to na jakość jego piw, bo na każde kolejne czekam z dużymi oczekiwaniami. Mandarin będzie dopiero siódmym. I pierwszym na blogu piwem uwarzonym z herbatą. Herbatę kocham we wszystkich kolorach poza może czerwoną, a zielona - choć na pewno nie jest moją ulubioną - wydaje mi się najlepsza w roli dodatku do piwa. Pytanie, czy będzie miała coś do powiedzenia w starciu z dużą ilością chmielu; obaczy się.

Informacje ogólne:
Piwo: Mandarin
Kraj: Polska
Województwo: śląskie
Miasto: Zarzecze
Browar: Zarzecze (Kingpin)
Styl: amerykańskie India Pale Ale
Dodatki: zielona liściasta herbata sencha
Alkohol: 7,3%
Ekstrakt: 16,5%
Objętość: 500 ml
Warka: 02 (do 17.12.2015 r.)
Cena: brak danych

Opakowanie
Świnia tym razem w roli, no cóż, w roli Mandaryna. Bardzo ładnie jak zawsze.
8,5/10

 
Barwa
Złoto zmienione w bursztyn przez bardzo mocną mętność - trochę taka przesadzona jak na IPA, ale dzięki niej piwo wygląda bardzo ciekawie.
4,5/5

Piana
Marniutka - nalewa się cieniutki kożuszek, który po dwóch minutach redukuje się do resztek, te za to już się utrzymują dość długo.
1/5

Zapach
Piękny, świeży, zdominowany przez chmiel w słodkim, cytrusowo-tropikalnym wydaniu - mandarynka, grejpfrut, marakuja, z mniej egzotycznych rzeczy brzoskwinia. Jest też zielona herbata, choć chyba bez uprzedzenia o niej przypisałbym ją do walorów chmielu.
8,5/10
Smak
Tu zapominamy całkowicie o słodyczy, jest wytrawne w trzech wymiarach: po pierwsze dlatego, że ekstremalnie mało w nim słodkości, pojawia się na samym początku każdego łyku w małych ilościach na bardzo krótko. Po drugie, goryczka jest potężna i ostra (acz przyjemna). Po trzecie, wyraźnie swoje trzy grosze dokłada zielona herbata w postaci charakterystycznej dla niej goryczki. Świetne, wyraziste i ciekawe piwo, może ciut za ostre nawet jak na West Coast IPA. Herbata zaskakująco celnie komponuje się z chmielem, wyraziście, ale subtelnie.
8/10

Tekstura
Nienagannie dopasowane do ostrego smaku, stonowane wysycenie.
5/5

7.5/10

You can't go wrong with Kingpin. Kolejne świetne piwo, już szóste co najmniej świetne na siedem. Tylko piana po raz pierwszy wyszła tragiczna. Topowy kontraktowiec i znowu idealne użycie niepiwnego dodatku w piwie. Dwa kolejne piwa już czekają u mnie w kolejce.

sobota, 10 października 2015

Doctor Brew (Tarczyn): Hoppy Queen

Dawno już minęły czasy, w których sięgałem po każde nowe piwo Doctora Brew. Początek obecnego roku sprawił, że w ogóle przestałem zwracać uwagę na tego wyrazistego medialnie kontraktowca. Mimo wszystko paroma wczesnymi piwami mnie rozwalili i w końcu musiałem sprawdzić, co tam słychać. A słychać między innymi rozszerzenie produkcji na Tarczyn i to oto piwo - postanowiłem nie eksperymentować i dać doktorom nową szansę na polu, na którym zawsze radzili sobie najlepiej i sięgnąłem po AIPA. Chmielone dwudziestoma jeden odmianami chmielu. Chyba każdy, kto warzył kiedyś piwo i wielu z tych, co nie warzyli, wiedzą, że taki zabieg to czyste efekciarstwo, które fajnie brzmi na etykiecie, no ale też nie przeszkadza w stworzeniu wybitnego piwa.

Informacje ogólne:
Piwo: Hoppy Queen
Kraj: Polska
Województwo: mazowieckie
Miasto: Tarczyn
Browar: Tarczyn (Doctor Brew)
Styl: amerykańskie India Pale Ale
Alkohol: 5,2%
Ekstrakt: 14%
Objętość: 500 ml
Warka: do 13.12.2015 r.
Cena: 8,30 zł

Opakowanie
Sama przeprowadzka do Tarczyna bardzo negatywnie wpłynęła na estetykę etykiety (kształt, jakość materiału), w dodatku doktorzy zamienili stonowany, nowocześnie elegancki styl na rozlaną farbę. Nie wygląda to źle, ale dużo gorzej. Dokładny skład na miejscu.
6,5/10

Barwa
Złoto, raczej klarowne, acz pływa w nim trochę średnio estetycznego osadu, w porządku.
2,5/5

Piana
Bez zarzutu - obfita, bardzo gęsta, pozostawia piękne ślady na szkle i utrzymuje się do samego końca.
5/5

Zapach
Diacetyl, diacetyl i diacetyl. Dramat, spotykałem się z bardziej odpychającym zapachem diacetylu, ale i tak dramat, nie jest to ten akceptowalny, lekko masłowy akcent, a coś paskudnego, co całkiem przykrywa aromat, nie ma tu nic więcej.
0,5/10


Smak
Diacetyl nie znika, ale bardzo mocno ustępuje miejsca tej normalnej stronie piwa: chmiel co prawda nie nabiera jakichś niebywałych kolorów, acz jest przyjemnie żywiczny, wyrazisty, fajny. Najlepsza jest niezła goryczka, o rzadko spotykanym, stricte żywicznym charakterze, dobrze wyważona. W miarę przyjemne nawet mimo pozostających nut diacetylu, acz nic więcej, niezbyt ciekawe, wręcz prostackie. Gdyby nie diacetyl, byłoby niezłe.
5/10

Tekstura
Bardzo dobra, najpierw wysycenie trochę za mocne, potem za bardzo spada, ale ciągle w okolicach idealnego.
4/5

3.5/10

Dwadzieścia jeden gatunków chmielu tylko po to, by aromat całkowicie zdominował diacetyl. To brzmi jak stereotyp na temat Doktorów w mocnym przerysowaniu, a jednak to prawda. Nasuwa się pewne barwne powiedzonko o papierku po cukierku i czymś jeszcze. No, nie jest to może grecka tragedia, pić się da, ale na następną szansę ode mnie DB poczeka sobie tym razem dłużej.

czwartek, 8 października 2015

Cantillon: Gueuze 100% Lambic Bio

Wpis o podróży do Belgii i wizycie w Brasserie/Brouwerij Cantillon (browar, jako że znajduje się w dwujęzycznej Brukseli, nie forsuje żadnego z dwóch słów) już się pojawił, ale zrobił mi się lekki korek wpisów do dodania i tak naprawdę zmierzyłem się z tym browarem po raz pierwszy jeszcze w Polsce, poprzez degustację właśnie tego piwa. Cantillon jest chyba najbardziej ikonicznym producentem lambików (nie najbardziej popularnym, ten tytuł musi oczywiście przypaść wszechobecnemu Lindemans), a to tutaj gueuze jest jego podstawowym produktem. I najczęściej ocenianym piwem w tym stylu na ratebeerze spośród 50 najlepiej ocenianych.

Informacje ogólne:
Piwo: Gueuze 100% Lambic Bio
Kraj: Belgia
Miasto: Bruksela
Browar: Brasserie Cantillon
Styl: gueuze
Alkohol: 5%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 375 ml
Warka: z 19 lutego 2014 r.
Cena: brak danych

Opakowanie
Jednocześnie korek i firmowy kapsel - podbijająca serce koncepcja. Ładna, lambikowa butelka i przyjemna, stonowana etykieta, bardzo dobre.
8,5/10

 

Barwa
Złoto, bardzo klarowne jak na lambika, dość proste, za to ładnie ulatujący gaz.
3,5/5
 
Piana
Jak nie na lambiku, wyjątkowo gęsta, niemal nie widać pęcherzyków; obfitość przyzwoita, trwałość bardzo dobra.
4,5/5
 
Zapach
Piękny aromat typowego, a jednak nietypowego lambika: jest niby końska derka, jest kwasek, jest lekka winność, ale wszystko wyjątkowo szlachetne, dostojne, trochę przypomina prawdziwego szampana, trochę cydr, wkrada się też nieco przyjemnych, barwnych nut kwiatowych - znakomity.
9/10
 
Smak
Cudownie wyrazisty, łączy lambikową, wiejską kwaśność i cierpkość z bardziej owocową stroną, przypominającą kwaśne jabłka, dalej subtelne nuty kwiatowe, przypominają nawet róże, trochę starego chmielu na finiszu; lambik o dużej klasie, acz nie obezwładniający.
8,5/10
 
Tekstura
Bez zarzutu, spore, pasujące do smaku, nieprzesadzone wysycenie.
5/5

8.0/10

Znakomite gueuze, zwłaszcza jak na wersję podstawową browaru, choć pijałem już lepsze (mniejsza z wymyślnymi i bardzo drogimi Mikkellerami, ale takie gueuze z Oud Beersel było ciut bardziej satysfakcjonujące i o ile dobrze pamiętam, to prawie dwa razy tańsze. Zacieram ręce na myśl o bardziej ekskluzywnych edycjach Cantillon - sporo ostatnio przyjechało do polskich sklepów, a sam dwie przywiozłem ze sobą z Brukseli.

środa, 7 października 2015

Alvinne: Sigma

Picobrouwerij Alvinne, z którym miałem już do czynienia przy degustacji kooperacyjnego piwa z hiszpańskim Naparbier, to browar belgijski, powstały 2002 roku, który mieści się niedaleko granicy francuskiej przy Lille. Swoim asortymentem balansuje na granicy tradycji belgijskiej i craftu, jak zresztą wiele belgijskich minibrowarów. Jednym z owoców takiego dualnego podejścia jest bardzo ciekawie zapowiadające się piwo, które stoi dziś przede mną - "dark sour ale", które, jak się okazało po otwarciu, nie jest taką zupełnie swobodną wariacją, a mocno wykorzystuje zdobycze flamandzkiej szkoły piw kwaśnych.

Informacje ogólne:
Piwo: Sigma
Kraj: Belgia
Prowincja: Flandria Zachodnia
Miasto: Moen
Browar: Picobrouwerij Alvinne
Styl: imperialne oud bruin
Alkohol: 10%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml
Warka: do 09.2016 r.
Cena: 13,95 zł (21,14 zł za 0,5 l)

Opakowanie
Ascetyczne, nawet oryginalne, niezłe, choć nie jakieś piękne. Kapsel połowicznie goły, połowicznie dedykowany - ma nadrukowaną nazwę piwa w ten sposób, w jaki drukuje się na kapslach datę ważności.
7/10
 
Barwa
Pozornie czarne, pod mocnym światłem rubinowe przebłyski, nieco zbyt nieśmiałe, ale bardzo ładne i tak.
4/5
 
Piana
Wybitnie obfita, ale szybko się redukuje i to z sykiem, niezbyt gęsta, na szczęście gruby pierścień utrzymuje się bardzo długo.
3/5
 
Zapach
Bardzo osobliwe połączenie nut kwaśnych, najbardziej z piw przypominających kwaśność flamandzkiego ale, bardzo winną, z nutami ciemnego słodu, przede wszystkim palonymi, również trochę kawowymi. Do tego owoce, głównie wiśnie, i szczypta karmelu. Efekt jest świetny, bardzo elegancki i intrygujący.
8,5/10
 

Smak
Bardzo kwaśne, strona kwaśna, coraz bardziej przypominająca oud bruin, bierze górę, choć pozostaje i miejsce na trochę ciemnego słodu. Kwaśność jest bardzo przyjemna, troszkę winna, a troszkę owocowa, wręcz jabłkowa. Alkohol w smaku jest ukryty właściwie totalnie, mówiąc bez cienia przesady, to piwo mogłoby mieć 5% i w ogóle by mnie to nie zdziwiło! Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim, a samo piwo po prostu pyszne, bardzo dostojne i równie oryginalne.
8,5/10

Tekstura
Wysokie wysycenie bardzo pasuje i nadaje lekkości, może tylko odrobinę bym je zbił.
4,5/5

7.5/10

Ogłosiłbym je najlepiej ukrywającym alkohol piwem, jakie wypiłem, ale wierzyć mi się nie chce w te 10%, bo wypiłem je raczej szybko na sam koniec dnia i nic nie poczułem, a ta łagodność aż nienaturalna. Dziwne. Mniejsza z tym - piwo świetne, a do tego bardzo, bardzo ciekawe - warto zwłaszcza za tę całkiem przystępną jak na mocny, importowany craft cenę. Tyle że chyba była to jednorazowa warka. Uznałem też, że można je śmiało zakwalifikować jako oud bruin, choć to dość swobodna interpretacja.

poniedziałek, 5 października 2015

Podróże: Bru & Bru

W zeszłym roku wpadły na bloga aż cztery wpisy, a w tym dopiero teraz dodaję pierwszy i w dodatku na 99% będzie on ostatni. Będzie też jednak z nich wszystkich najbardziej wartościowy, bo w końcu położyłem mocniejszy nacisk na turystykę piwną i nie zbierałem tych doświadczeń przy okazji, a bardzo celowo. Nic dziwnego, bo trafiłem w końcu do światowej stolicy piwa, czyli Belgii. I nie jest to określenie wyświechtanym sloganem - koronuję Belgię z pełną odpowiedzialnością pod wpływem tego, co zobaczyłem. A zawiało mnie do Brugii oraz Brukseli i zobaczyłem dwa browary, które zwiedziłem od kuchni, legendarną piwiarnię-restaurację i być może przede wszystkim samo zjawisko belgijskiej kultury piwa. 

Ustalmy sobie najpierw jedno - Brugia to miejsce z innego świata. Dużo lepszego świata. Podróżowałem niemało na zachód i południe Europy, niejednym miastem się zachwycałem, ale Brugia okazała się znajdować kompletnie poza skalą. Spór, czy wolę Pragę, Wiedeń, Bergamo, Florencję, Salzburg czy może jeszcze coś innego, stracił na wartości - otóż od niedawna wolę Brugię, od wszystkiego. Podejrzewam, że jeżeli jeszcze jakieś miejsce mnie w życiu tak zachwyci, to już chyba tylko Szkocja, o której marzę od paru lat, acz pewnie nie konkretne miasto, a całokształt. Miasto wyjęte z bajki, naprawdę można się poczuć ekstatycznie odrealnionym, a już zwłaszcza w nocy, o tak - nocna Brugia rodzi atmosferę, której szukałem bez mała przez całe życie.

No, musiałem wyrzucić z siebie to oświadczenie, a teraz skupię się na piwie. Brouwerij De Halve Maan (Browar Półksiężyca) nie jest jedynym obiektem warzącym piwo w Brugii, ale jest zdecydowanie tym najpopularniejszym i tam skierowałem swe kroki drugiego dnia pobytu, by wziąć udział w wycieczce po browarze i muzeum. Browar ów założony został przez Henriego Maesa w 1856 roku i do dziś pozostaje w rękach rodziny, najpierw przechodził z ojca na syna aż do czwartego pokolenia (Henri II, Henri III i Henri IV), a gdy zabrakło syna, to przeszedł na córkę. W tym albo w następnym roku ze względu na rosnącą popularność brugijskiego piwa zostanie ukończona budowa trzykilometrowego wodociągu, którym piwo będzie płynąć z browaru do obiektu pod Brugią, w którym jest ono butelkowane (konieczność przewożenia gotowego piwa do rozlewni bardzo ogranicza potencjał ilościowy browaru).
 

Jak zresztą wszystko w centrum Brugii, De Halve Maan jest bardzo piękny, ma własny dziedziniec, gdzie w lecie można napić się piwa; własny sklep (świetnie zaopatrzony) i knajpę. Tour to nie tylko oglądanie funkcjonujących sprzętów browaru, ale i małego muzeum piwowarstwa w ogóle - pani przewodnik opowiadała trochę o piwie jako takim, trochę o piwowarstwie belgijskim jako takim i w końcu o tym konkretnym browarze. Informacje, poza tymi ostatnimi, dla kogoś siedzącego mocniej w piwie raczej nie były zbyt ciekawe - tour w końcu jest dla wszystkich. Po pobieżnym zobaczeniu nowoczesnej warzelni i paru fermentorów zaczęło się oglądanie zabytkowego, kiedyś używanego sprzętu - stare kotły, śrutownik z 1920 roku, stara linia do rozlewu, falowana miedziana chłodnica, otwarte kadzie, archaiczne balingometry. Całkiem piękna podróż z przystankiem na... własnej wieży widokowej browaru.


Po oprowadzeniu goście kierowani są do bardzo ładnego, przestronnego pubu, a nawet restauracyjnego pubu, gdzie częstowani są kieliszkiem piwa Brugse Zot, które stanowi większość produkcji. Gratka jest natomiast taka, że jest to świeże piwo, które nie opuściło nigdy browaru w celu zabutelkowania. Byłem zaskoczony jego jakością, mogło to być nawet najlepsze belgian blond ale, jakie piłem w życiu, o ile nie poniósł mnie urok chwili i miasta. Znakomite, świeże, orzeźwiające jak diabli, a przy tym pełne smaku. Niestety nie zabawiliśmy dłużej w barze, bo w Brugii jest tyle rzeczy do zrobienia, że przy kilku dniach pobytu trzeba być w ciągłym ruchu, ale przywiozłem ze sobą elegancki sześciopak, w którego zestaw wchodzą blond, dubbel, koźlak (chyba), tripel, dziki tripel i quadrupel.


Wieczorem tego samego dnia trafiliśmy do Brasserie Cambrinus, genialnie ocenianej na ratebeerze restauracji i piwiarni (niezbędna rezerwacja). Dorównała swojej sławie. Wnętrze jest piękne i naszpikowane birofiliami, jedzenie najwyższej klasy, a karta piw może przyprawić o zawrót głowy i naprawdę mnie przyprawiła. Niesamowity wybór i nie sposób przejrzeć jej tak naprawdę całej, jeśli nie chce się wybierać w nieskończoność. Zjadłem krokiety z sera trapistów z Chimay, słodkawy, wołowy gulasz flamandzki (który zdążyłem już z niezłym skutkiem odtworzyć w domu po powrocie) z musem jabłkowym i frytkami, a moja dziewczyna potrawę z kurczaka naszpikowaną różnymi dodatkami, których już nie wymienię oraz genialnymi ziemniakami pod beszamelem. Dla ukochanej wybrałem starego dobrego Tripla Karmeliet, a dla siebie Satana, którego jeszcze wcześniej nie piłem. A, i świetny crème brûlée na deser. Wszystko znakomite, podchodzące pod genialne (no, poza Satanem, który nie gra nawet w drugiej lidze belgijskiej). Mimo potężnego tłoku i z tego powodu trochę powolnej i niezbyt radosnej obsługi wieczór w Cambrinusie uważam za obowiązkowy punkt programu każdej wizyty w Brugii.



Nazajutrz pojechaliśmy pociągiem na cały dzień do Brukseli, gdzie już na samym początku trafiliśmy do osławionej warzelni lambików, Brasserie Cantillon. W przeciwieństwie do De Halve Maan, ten ponad stuletni brukselski browar mieści się w dość niepozornym miejscu na granicy z dzielnicą muzułmańską, w średnio zachęcającym otoczeniu. Większość Brukseli jest zresztą średnio zachęcająca, kompletne przeciwieństwo Brugii. Mają genialny rynek, dwa świetne kościoły i wspaniałe muzea (w tym Muzeum Instrumentów Muzycznych, które ogłaszam najlepszym, w jakim byłem), ale poza tym to jest to miasto może nie brzydkie, ale i nie ładne, no i bardzo, bardzo brudne.

W Cantillon gość, jeśli nie umówił się wcześniej z grupą, oprowadza się - po krótkim wstępie przewodnika - sam, z pomocą obszernej broszury (mają nawet wersję polską, o czym dowiedzieliśmy się niestety przy wyjściu). To chyba lepsza formuła zwiedzania, można trzymać się swojego tempa i poczuć swobodniej. Cantillon warzy niemal od początku do końca tymi samymi metodami, co w 1900 roku, kiedy powstał.

Wędrówka po browarze była bardzo ekscytująca, bo było to dla mnie coś zupełnie nowego, w przeciwieństwie do standardowego, nowoczesnego kompleksu w Brugii. Warzy się tam tylko przez kilka najzimniejszych miesięcy w roku, w pozostałych jest za ciepło. I tak zobaczyliśmy kotły stare jak świat, zastępy dębowych beczek, ogromny "brodzik", w którym brzeczka leży sobie przez jeden dzień, by wejść w kontakt ze wszystkimi dzikimi drożdżami i bakteriami, ogromne zbiory piw leżakujących i refermentujących w butelkach. Jedynym ewidentnie nowoczesnym sprzętem była linia do butelkowania (tu po prostu byłoby bardzo nieekonomicznie trzymać się starych metod).


Tak jak w Brugii, na koniec degustacja, i to dwóch piw. Pierwszym było gueuze prosto z beczki, które po prawdzie niezbyt mnie zachwyciło. Przy drugim podejściu można było sobie wybrać jakieś inne, dużo bardziej sędziwe gueuze albo krieka, no to wzięliśmy po jednym z każdego. Tu już było dużo lepiej, zwłaszcza gueuze było świetne, zupełnie bezkompromisowe, ekstremalne. Nie znalazłem się jednak w niebie, pijałem już lepsze lambiki - wciąż najlepszym piwem tej podróży pozostawał blond z De Halve Maan. Kupiłem jedyne dwa piwa, których nie widziałem w Polsce, a które były w sklepie browaru. Nawiasem mówiąc, parę dni temu jedno z nich pojawiło się w "moim" sklepie specjalistycznym, ale chociaż drugie może będzie unikatem.


Po powrocie do Brugii wybraliśmy się na kolację na rynku, gdzie zdaliśmy się na klasyki - Hoegaardena, Duvela i Kwaka (te dwa ostatnie piłem ja i wyjątkowo mi podeszły, bardziej niż w domu).


Na koniec czas na refleksję na temat kultury piwnej w Belgii. Przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Niby wiedziałem, że tradycje, że browary, że szkła, że kunszt - ale podskórnie czułem, że pewnie tradycja sobie, a rzeczywistość sobie. Tymczasem w Belgii istotnie jest tak, jak to opisują entuzjastyczne przewodniki, a może i jeszcze lepiej. Piwo jest wszędzie, piją je wszyscy, wszystko kręci się wokół piwa. W zabytkowym centrum Brugii (a centrum Brugii jest ogromne, to nie jest rynek i trzy uliczki na krzyż, ale jakby osobne średniowieczne miasteczko) zda się, że na każdej ulicy można zobaczyć sklep z asortymentem, którego nie pozazdrościłoby jedynie kilka topowych polskich sklepów specjalistycznych. W każdym barze, każdej restauracji znakomite piwo jest na wyciągnięcie ręki. I co najważniejsze, prawie wszyscy naprawdę piją te świetne belgijskie specjały, to nie jest tak, że jakaś elita się nimi podnieca, a większość i tak jak w każdym kraju na świecie łoi lepszego lub gorszego jasnego lagera. Okej, najpopularniejszym piwem zdaje się Leffe, które w pierwszej lidze belgijskiej na pewno nie gra, ale i tak jest bezkonkurencyjne wobec piw, które królują na stołach innych państw. Siup, Chimay, siup, Orval, siup, Duvel, siup, Delirium, siup, Cantillon, i Gulden Draak, i St. Bernardus, i Rochefort, i Kwak, i Blanche de Namur, i Tripel Karmeliet. I Leffe, i setki innych piw, których nigdy nie widziałem. I nowa fala też, bo Belgowie mają wcale nieskromną nową falę. To wszystko w barach, w pubach, w restauracjach, w sklepach i nawet w plastikowym barze na podrzędnym lotnisku.


Zachłysnąłem się belgijską kulturą, zachłysnąłem się Brugią. Nie sądziłem, że w XXI wieku są jeszcze gdzieś aż tak niesamowite miejsca. Chcę tam wracać, pić piwo i zapuszczać się raz po raz w nocne, niekończące się uliczki najpiękniejszego miejsca na Ziemi, jakie miałem okazję zobaczyć.