piątek, 28 lutego 2014

BrewDog: Brixton Porter

Trzydzieste piwo z BrewDoga! Oczywiście trzydzieste, które zdegustuję na blogu, bo nie mam odwagi próbować zliczyć, które to już wypuszczane na świat przez Szkotów. Jubileusz, którym raczej za szybko żaden browar się tu nie poszczyci, przypadł na piwo trochę niepozorne, bo zwykły brown porter. O tyle jest jednak szczególne, że to żaden tam regularny wypust BrewDoga, a jedno z trzech piw z serii Prototype Challenge 2013, która w istocie jest konkursem. Konsumenci mają możliwość zagłosowania w sondzie na najlepsze ich zdaniem z tej trójki (pozostałą dwójkę również zdegustuję), a zwycięzca plebiscytu - z tego, co zrozumiałem - wejdzie do regularnej sprzedaży. Wysoce więc prawdopodobne, że Brixton Porter więcej się już na półkach nie pojawi, zwłaszcza że zerkając na style i parametry pozostałe dwa piwa brzmią ciekawiej.

Informacje ogólne:
Piwo: Brixton Porter
Kraj: Wielka Brytania (Szkocja)
Hrabstwo: Aberdeenshire
Miasto: Ellon
Browar: BrewDog
Produkowane od: 2013
Styl: brown porter
Alkohol: 5%
Ekstrakt: 11,9%
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Inna niż zwykle, "prototypowa" szata etykiety - robi słabsze wrażenie niż normalne, zwłaszcza że niewiele się z niej dowiemy. Poszukując informacji, warto jednak udać się na stronę internetową browaru, gdzie znajdziemy ich całkiem sporo. Kapsel standardowy.
7/10

Barwa
Nieprześwitująco czarne, bez zarzutu, piękne. 
5/5

Piana
Mało obfita, ale za to dość drobna, o ładnej barwie; kożuszek utrzymuje się chwilę, później powoli zanika do pierścienia, jednocześnie jednak bardzo obficie oblepia szkło. 
3/5

Zapach
W zapachu klasyczne nuty zbożowe, gorzkiej czekolady, a przede wszystkim kawy - dość intensywne, świeże, bardzo ładne, choć nie nadzwyczajne i umiarkowanie skomplikowane. 
7/10

Smak
Początkowo wydaje się nieco wodniste, ale za sekundę odpłaca to świetnym, bardzo wyrazistym i bardzo wytrawny finiszem, wręcz bezwzględnie palonym, nieco chlebowym, który jest na tyle rozległy, że zapobiega lekkiemu uczuciu pustki w ustach - może odrobinę zanadto wytrawne jak na porter, przypomina bardziej dry stout, ponadto nieco za bardzo kwaskowate, niemniej jednak zdecydowanie bardzo smaczne i wyraziste, do tego niezła goryczka. 
8,5/10

Tekstura
Nieco zanadto wysycone, ale bardzo to nie przeszkadza.
4/5

7.0/10
 
Nie spodziewałem się nie wiadomo czego i faktycznie to jedno z mniej udanych piwa BrewDoga, jakie piłem. To oczywiście nie znaczy, że jest złe - bynajmniej, bardzo smaczne i pijalne. Nie jest jednak majstersztykiem i mam nadzieję, że któreś z pozostałych dwóch Prototypów je znacznie przebije i bardziej zasłuży na wejście do regularnej oferty.


Nowe opakowanie (wszedł do stałej oferty):


środa, 26 lutego 2014

Samuel Smith: Yorkshire Stingo

Przede mną piwo, co do którego mam naprawdę spore oczekiwania i jeśli nie będzie przynajmniej bardzo dobre, to się obrażę. Trochę szybciej niż się spodziewałem powracam do magicznego browaru Samuel Smith, bo nie mogłem się oprzeć, widząc na półce sklepowej ich old ale'a. Piłem na razie tylko jedno piwo w tym stylu, z Marston's, i bardzo mi smakowało - po Samuelu Smithie spodziewam się jednak trochę więcej, zwłaszcza że piwo to starzone jest w dębowych beczkach przez ponad rok.

Informacje ogólne:
Piwo: Yorkshire Stingo
Kraj: Wielka Brytania (Anglia)
Region: Yorkshire and the Humber
Miasto: Tadcaster
Browar: Samuel Smith Brewery
Produkowane od: 2008
Styl: old ale
Alkohol: 8%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 550 ml

Opakowanie
Podobna etykieta i opakowanie jak przy Taddy Porter - tu jednak większa, o nietypowej objętości 550 ml, więc bardziej pękata butelka. Grawerki jednak pozostały, bardzo ładna, oldskulowa etykieta również. Na kontrze całkiem spory tekst - a nawet dwa zdjęcia - opowiadający o piwie i procesie jego dojrzewania; podobno niektóre beczki mają ponad sto lat. Świetna powłoka.
9/10 

Barwa
Bardzo intrygujący, miedziany kolor o lekkim zmętnieniu, potrafi pod różnym światłem zrobić się bursztynowy lub nawet brązowy - piękny. 
5/5

Piana
Obłędnie gęsta, bardzo obfita, niemal idealnie trwała, lecz w końcu odrobinę ubywa jej z tafli.
4,5/5

Zapach
Znakomity aromat ciemnych i czerwonych owoców, alkoholowych wiśni w czekoladzie, rodzynek - jest nieco alkoholowości, ale bardzo szlachetnej: mocny i głęboki, ale jednocześnie dość świeży.
8,5/10


Smak
W smaku bardzo podobnie jak w aromacie; jeszcze bardziej ekspansywne nuty rodzynkowe, w dalszym ciągu likierowe owoce w czekoladzie, lekko kwaskowate; najciekawsze rzeczy dzieją się na przełyku, gdzie ta tajemnicza owocowość wzmaga się do zenitu i dołącza do niej wygładzony, lecz mimo wszystko trochę za mocno odczuwalny alkohol. Goryczka raczej znikoma, bardzo krótka, za to piękny, długi, ale'owy finisz, w którym można dopatrywać się efektów leżakowania.
8,5/10

Tekstura
Zdecydowanie zanadto wysycone, co trochę obniża pijalność w zestawieniu z ciężkością samego smaku.
2,5/5 

7.5/10

No nie obrażam się, ale na pewno liczyłem na więcej; piwo jest bezwzględnie bardzo dobre, wręcz świetne, lecz jednak nie wybitne. W gruncie rzeczy ledwie przebiło wspominanego Old Crafty Hena. Na pewno jednak bardzo znamienity reprezentant swojego stylu. Za jakiś czas na pewno zdegustuję kolejne piwo z Samuela Smitha.

wtorek, 25 lutego 2014

BrewDog: Bavarian Weizen

Po dłuższej przerwie powracam do piw BrewDoga, czyli ilościowo najbliższego mi na tym blogu browaru. Dziś bardzo ciekawe piwo, bo jedno z serii Unleash the Yeast. Były single hopy, które miały pokazać walory danych odmian chmielu, ta seria natomiast uwydatniać ma pracę drożdży. Szkoci przygotowali cztery piwa o identycznym podłożu słodowo-chmielowym, ale każde stworzone z użyciem innych odmian drożdży. To ciekawa inicjatywa i sympatyczny hołd dla tego pomijanego często składnika piwa, który jest przecież niezbędny do jego powstania, a w dodatku często decyduje o profilu smakowo-zapachowym piwa. Już na starcie coś mi się tu jednak nie podoba, a mianowicie nachmielenie tych piw aromatycznymi, amerykańskimi chmielami. Zobaczymy, może wiedzą, co robią. Na początek coś, co chyba szczególnie powinno ciekawić: pokaz drożdży do weizena w piwie bez słodu pszenicznego. I dlatego wbrew ratebeerowi i beeradvocate postanowiłem kategorycznie nie kwalifikować tego piwa do weizenów - wszak weizen to piwo pszeniczne, panowie.

Informacje ogólne:
Piwo: Bavarian Weizen
Kraj: Wielka Brytania (Szkocja)
Hrabstwo: Aberdeenshire
Miasto: Ellon
Browar: BrewDog
Produkowane od: 2013
Styl: eksperymentalne
Alkohol: 6,3%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Standardowa etykieta i kapsel BrewDoga. Na niej dobry tekst o idei serii i krótka lekcja o roli drożdży w piwie. Tylko chyba się już kolory kończą Szkotom - prawie identyczny jak jak na Danie z serii, notabene, single hopów.
9/10


Barwa
Ładna, choć może trochę mało przekonująca, złoto-bursztynowa barwa, niestety zmętnione w niezbyt ładny sposób, maleńkimi drobinkami. 
2/5

Piana
Umiarkowanie obfita, umiarkowanie gęsta i umiarkowanie trwała - byłaby idealnie przeciętna, ale nawet ładnie oblepiła szkło. 
3/5

Zapach
Przede wszystkim... amerykański chmiel; bardzo ładny, może odrobinę zbyt nikły, chyba nie do końca o to jednak chodziło; pod spodem ujawnia się weizenowy profil drożdżowy, nie tak ładny jednak jak w klasycznych weizenach, jakby nieokrzesany - w miarę upływu czasu coraz mocniej wyłania się spod chmielu, ale nie zyskuje na jakości. 
6,5/10
Smak
W smaku solidne, orzeźwiające, dominuje przełamany czymś odrobinę metalicznym amerykański chmiel - bez rewelacji; odrobinę mdłe, goryczka jest dość gryząca, mało przyjemna - da się pić z (nieprzesadną) przyjemnością, ogólnie jednak nie zmusza do kolejnych łyków. 
6/10

Tekstura
Za niskie wysycenie, acz akceptowalne.
3/5

5.5/10

Ha, i co teraz? Podekscytowałem się i pogratulowałem pomysłu, a po degustacji mam wrażenie, że BrewDog ma te drożdże trochę gdzieś i po prostu chciał zbić byle jak na chwytliwym pomyśle kasę. Tak trudno przewiedzieć, że amerykany dominują wszystko na swojej drodze, więc użycie ich w piwie, które ma skupiać się na drożdżach, jest pomylone? Widać trudno - w końcu nie ja prowadzę browar od siedmiu lat. Ostatecznie udało się wyczuć trochę tego co trzeba, ale za mało jak na taką serię. W każdym razie - nawet abstrahując od rozminięcia się z przeznaczeniem! - najsłabsze piwo ze wszystkich dwudziestu dziewięciu BrewDoga, jakie brałem do ust. Może z pozostałą trójką wyjdzie lepiej albo chociaż różnice między nimi sprawią, że ta seria będzie ciekawym doświadczeniem.

sobota, 22 lutego 2014

U Medvidků: 1466

Czas zakończyć degustację łupów przywiezionych z Pragi. Na koniec jeszcze jeden czeski pilzner, tym razem z U Medvidků - browaru, który jak na razie gorzko mnie rozczarowywał. Mimo wszystko mam nadzieję na pozytywny akcent na zakończenie - kto wie, czy nie na zawsze - znajomości z tym obiektem. Być może znów nie zawiedzie wiara w to, że Czesi robią najlepsze pilznery. Tym razem nie ma już mowy, by piwo było przeterminowane - degustuję je całe piętnaście dni przed datą.

Informacje ogólne:
Piwo: 1466
Kraj: Czechy
Miasto: Praga
Browar: U Medvidků
Produkowane od: 2009
Styl: czeski pilzner
Alkohol: 5,6%
Ekstrakt: 14%
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Zaczyna się dobrze - minimalnie gustowniejsza etykieta niż poprzednio; znów zamknięcie kabłąkowe. Nic ciekawego na etykiecie, można się tylko dowiedzieć, że podobno na miejscu obecnego browaru warzyło się podobno piwo już przed pięciuset laty. I że ma być "ekstra chmielone".
5,5/10


Barwa

Mogłoby być po prostu całkiem przyjemnie złote, jednak zmętnione jest drobnym osadem w bardzo, ale to bardzo nieelegancki sposób. 
1,5/5

Piana 
Obfita, ale bardzo grubopęcherzykowa i bardzo nietrwała - w parę chwil z wysokiej czapy zostają bardzo nędzne, wręcz brzydkie resztki.
1/5

Zapach
Dziwny, bynajmniej nie przyjemny zapach, lekko kwaskowaty, ale nie typowy kwach - przypomniał mi do bólu zapach... wody morskiej; nie da się o nim powiedzieć nic dobrego, nie ma nic wspólnego z piwem, jest drażniący i niepokojący. 
0/10


Smak
O dziwo trochę lepiej, dopiero teraz zaczyna przypominać piwo, morskiej pochodnej aromatu przeciwstawiają się - same nieszczególnie jednak wyrafinowane - słód i chmiel: mało ciekawa walka, raczej surwiwal; broni się tu jedynie goryczka, i to też nie szlachetnością, a po prostu dobrą jak na styl wysokością. Finisz nie jest tragiczny, ale zdecydowanie nieprzyjemny; po prostu niesmaczne.
1/10

Tekstura
Wysycenie jest trochę za wysokie, ale tekstura to ogólnie jedyna dobra strona tego piwa.
3,5/5

2.0/10

Niestety. Choćbym bardzo chciał tego uniknąć, nie było szans, bym nie wylał przynajmniej połowy. Nie mam siły komentować, oceny i opis mówią chyba wszystko. U Medvidků wyłożyło się kompletnie, wyłożyło się chyba gorzej niż wykładają się codziennie polskie koncernówki. Jedno piwo dostarczyło mi pierwszego na blogu zera za smak, a drugie za zapach. Niesamowity kontrast między tym pilznerem a poprzednio pitym. Mimo wszystko ze względu na Trzy Róże będę tę czeską przygodę wspominał z rozrzewnieniem. Skandaliczne piwa z drugiego browaru pójdą w jakimś stopniu w zapomnienie, a pamięć o najlepszym jasnym lagerze (i cudownych żeberkach!) pozostanie na zawsze.

U tří růží: Světlý speciál

Po bardzo przyjemnych doznaniach z lagerem wiedeńskim z U tří růží, biorę się od razu za drugie ich piwo, które przywiozłem z Czech. Tym razem najbardziej czeski styl, jaki istnieje, czyli czeski pilzner. Nie próbowałem jeszcze chyba nigdy tego stylu, uwarzonego przez jakiś browar jednocześnie czeski i niebędący w mniejszym lub większym stopniu koncernem. Mam więc dość spore jeśli nie oczekiwania, to przynajmniej nadzieje.

Informacje ogólne:
Piwo: Světlý speciál
Kraj: Czechy
Miasto: Praga
Browar: U tří růží
Produkowane od: brak danych
Styl: czeski pilzner
Alkohol: 5,1%
Ekstrakt: 13,5%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Etykieta poza oczywistościami identyczna jak na Vienna Red, a więc cudownie estetyczna. Tu jednak jest jeszcze lepiej z opakowaniem, bo zamiast gołego kapsla mamy zamknięcie kabłąkowe, przepasane firmową naklejką browaru.
8,5/10



Barwa
Bardzo ładne, głęboko złote z potężnie ulatującym gazem - minusem jest nieznaczne, drobinkowe, mało estetycznie wyglądające zmętnienie. 
4/5

Piana
Przepiękna, bardzo wysoka i cudownie gęsta, bardzo trwała i fantastycznie osiadająca na szkle - ostatecznie minimalnie się poddaje, ale bliska ideału.
4,5/5

Zapach 
Istna bomba słodowo-chmielowa, intensywne, zachęcające i orzeźwiające - przyczepić można się jedynie do nieco nadmiernego nieskomplikowania i pewnej nieznacznej nuty, być może diacetylowej, której nie udało mi się na pewno zidentyfikować, a która odrobinę przeszkadza. 
8/10

Smak
Znacznie lepiej - bardzo zaokrąglone, klasyczne, ale sprawiające znakomite wrażenie posmaki słodowe i chmielowe toczą ze sobą bardzo przyjemną walkę. Tu już jest zupełnie czysto, bardzo gładkie i wręcz ekstremalnie pijalne; proste, ale przepyszne; przyczepić można się tylko do goryczki, która mogłaby być co nieco większa - mimo to słodycz nie pozostaje niezbalansowana i nie przeszkadza ani trochę; znakomity, łagodny finisz. 
9,5/10

Tekstura
Jedynym mankamentem piwa jest zdecydowanie za niskie wysycenie, ogólnie jednak tekstura jest niezła, zadziwiająco pełna.
2,5/5

8.5/10
 
Marzenia się spełniają. Miałem duże nadzieje, ale chyba nie aż takie. To piękne, że tak znakomitego pilznera znalazłem praktycznie w sercu serca Czech. Bez wątpienia najlepszy jasny lager, jakiego w życiu piłem. Pozostaje mi uronić łzę na myśl, że moja przygoda z browarem U tří růží dobiegła najpewniej końca co najmniej na dłuższy czas, a Světlý speciál, mimo że nie znam lepszego przedstawiciela stylu, a nawet całej rodziny stylów, pozostanie dla mnie na ten czas niedostępny.

piątek, 21 lutego 2014

U tří růží: Vienna Red

Po niemiłej niespodziance z piwem z U Medvidků, daję sobie z tym browarem na razie spokój i próbuję przywrócić równowagę psychiczną produktem z drugiego browaru restauracyjnego w Pradze, który notabene na miejscu wywarł na mnie znacznie lepsze wrażenie. Trzeci na blogu lager wiedeński. W gruncie rzeczy mocno podkręcony lager wiedeński, bo wystający ponad ramy BJCP tego stylu aż o 0,7% alkoholu i 2,1 stopni plato ekstraktu.

Informacje ogólne:
Piwo: Vienna Red
Kraj: Czechy
Miasto: Praga
Browar: U tří růží
Produkowane od: brak danych
Styl: lager wiedeński
Alkohol: 6,2%
Ekstrakt: 15%
Objętość: 300 ml

Opakowanie 
Bardzo, bardzo gustowna etykieta z porządnego materiału. Nie jest dziełem sztuki, ale daje duże poczucie estetyki. Minusem jest brak jakichkolwiek opisowych informacji o piwie, a także goły kapsel, ale w przypadku browaru restauracyjnego należy tę niedoskonałość traktować z rezerwą.
8/10


Barwa
Przepiękne: rewelacyjny, wpadający w miedź bursztyn, a do tego cała masa ulatującego gazu. 
5/5

Piana
Nie szalenie obfita, ale bardzo gęsta, kremowa, umiarkowanie trwała - po paru chwilach zostaje już tylko gruby pierścień i resztki na tafli.
3,5/5

Zapach
Stanowi przemieszanie delikatnej, nieco karmelowej słodowości z niewielkimi porcjami diacetylu, który jednak zachowuje się raczej niegroźnie - nie jest odpychający, szkoda tylko, że zasłania w pewnej mierze tę bardzo przyjemną, miękką, typową dla stylu słodowość. 
7,5/10

Smak
Diacetyl ustępuje i odsłania słodowo-karmelowy koncert, w którym naprawdę można się rozpłynąć; zadziwiająco lekkie i łagodne jak na nie tak mały woltaż; mimo że jest naprawdę słodkie, nie robi się mdłe, znajduje pewną kontrę w niewielkiej, jakby subtelnie palonej, przyjemnej goryczce; długi, karmelowy finisz. 
8,5/10

Tekstura
Odrobinę większe wysycenie byłoby pomocne, ale to, jakie jest, zadowala; niezwykle pijalne.
4/5

7.5/10
 
No i to jest zupełnie inna rozmowa. Bardzo dobry, klasyczny mimo wysokiej zawartości alkoholu lager wiedeński. Choć nawet lepszy w smaku od Odsieczy Wiedeńskiej, przez lekki diacetyl w zapachu musi uznać jej prymat - zdecydowanie jednak przebija wiedeńskie z Lwówka. Bardzo smaczne, łagodne, a jednocześnie wyraziste piwo i potwierdzenie, że U tří růží to wysokiej klasy browar.

środa, 19 lutego 2014

U Medvidků: Valentýn

Jak zapowiedziałem, tak się dzieje. Czas na degustację piw przywiezionych z Czech, bo są - raczej wszystkie - niepasteryzowane i mają krótki termin. A byłaby to wielka szkoda, gdybym stracił możliwość ich recenzji, bo to o tyle wyjątkowy towar, że nie wyobrażam sobie, by możliwym było dostanie go w Polsce, a nawet bardzo prawdopodobne, że da się je nabyć wyłącznie w jednym miejscu, u źródła. Na początek coś z tego słabiej jawiącego mi się browaru - U Medvidků. Z racji niewielkiego asortymentu piw butelkowanych brałem, co było, nie przyglądając się zanadto etykietom - jak się okazało, wziąłem między innymi walentynkowe piwo o miodowym posmaku. Gdyby był to wypust polskiego browaru, byłbym trochę przestraszony, ale może u Czechów to oznacza coś dobrego.

Informacje ogólne:
Piwo: Valentýn
Kraj: Czechy
Miasto: Praga
Browar: U Medvidků
Produkowane od: 2010
Styl: smakowe
Alkohol: 5%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Butelka z zamknięciem pałąkowym, zawsze cieszącym oko - zwłaszcza jeśli na jego miejscu miałby się pojawić goły kapsel, co jest raczej standardem dla butelkowanych piw z browarów restauracyjnych. Szata graficzna etykiety jednak nie powala, jest jakaś przaśna. Prawie nic się też z niej nie dowiemy poza tym że piwo jest niefiltrowane, ma 5% alkoholu, a w składzie figuruje miód i mieszanka ziół.
5/10  
Barwa
Bardzo atrakcyjny, czerwony, wprost truskawkowy kolor, bardzo mocno zmętnione - wybitnie niecodzienne, bardzo ładne. 
4/5

Piana
Wbrew zapewnieniom bardziej biała niż różowa, dość gęsta, obfita, ale niezbyt trwała - po paru chwilach tworzy już dziury na powierzchni, a zaraz potem zostaje cienki pierścień. 
2/5

Zapach
Na początku docierają do nas proste nuty słodowe, po czym momentalnie przykrywa je zwyczajna, niemal lambikowa kwaśność; za nią, dość daleko, odkryć można nuty owocowe i trochę diacetylu; zapach skwaśniałego, choć może jeszcze nie do końca piwa, nieprzyjemny, ale mogło być jeszcze gorzej. 
0,5/10
Smak
Zupełnie fatalnie, niemal całkowita pustka, zakończona nieprzyjemnym, gorzko-kwaśnym finiszem.
0/10

Tekstura
Początkowo przyjemne, ale jednak za duże, siadające nieco na żołądku wysycenie.
2/5

1.5/10

No cóż. Nie ma mowy, by był to lambik, więc piwo prawie na pewno było skwaśniałe. Na etykiecie ani butelce nie ma jednak żadnej informacji o dacie przydatności do spożycia, w dodatku wypiłem niecały tydzień po zakupie, zatem ocena jest prawomocna. Koszmarna sprawa, U Medvidků dostanie ode mnie ostatnią szansę, ale raczej się boję niż liczę na rekompensatę.

Revelation Cat (Ramsgate): Double Dealer

Biorę się za trzecie już piwo z Revelation Cata i tak się jakoś składa, że każde kolejne to jakby coraz mocniejsza wersja amerykańskiego standardu smakowego. Zaczęło się od bardzo dobrego amerykańskiego pale ale, później znakomite amerykańskie IPA, a teraz przede mną staje imperialne IPA. To już styl, którym browarowi aspirującemu do miana wybitnego wypada się naprawdę popisać, więc oczekiwania mam bardzo duże; boję się rozczarowania, zwłaszcza że wiele genialnych piw w tym stylu już zdegustowałem.

Informacje ogólne:
Piwo: Double Dealer
Kraj: Wielka Brytania (Anglia) - warzone przez włoski browar kontraktowy
Region: South East England
Miasto: Ramsgate
Browar: Ramsgate Brewery (Revelation Cat)
Produkowane od: 2013
Styl: imperialne India Pale Ale
Alkohol: 8%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie  
Jak zwykle ładna, bogata w informacje etykieta, tu przedstawiająca jakiegoś wielkiego robota prowadzącego walkę ze statkami w kosmosie. Ma być bardzo gorzko. Wysokość IBU określona została jako "trzy cyfry".
9/10

Barwa
Głęboko bursztynowy kolor, mocno zmętnione, przez co wydaje się dość ciemne; piękne i ciekawe.
4,5/5

Piana
Nieszczególnie obfita, ale bardzo ładna i gęsta - trwałość umiarkowana, utrzymuje się trochę w całości, później odrobinę dziurawi taflę, jednak do końca degustacji pokrywa ją niemal w całości. 
3,5/5

Zapach
Bardzo intensywny, chmielowy - urzeka pięknymi nutami słodkich owoców i trochę dalej w tle żywicy, dość jednowymiarowy, ale wybitnie przyjemny. 
8,5/10


Smak
W smaku słodycz zdecydowanie odpuszcza, choć jest w pewnym stopniu obecna - wszystko dominuje jednak goryczka i znakomite, charakterystyczne dla wybitnych IIPA połączenie potężnej pełni smaku z cytrusowym orzeźwieniem; goryczka jest trochę prosta, bardzo ziołowa, momentami niemal piołunowa, ale jednak przyjemna - długi i intensywny finisz łączy tę ziołowość z powracającą owocowością, konkretnie pomarańczą i mango. 
9/10

Tekstura
Nie mam żadnych zastrzeżeń, nawet nie próbuje przeszkadzać ciężkością, a wysycenie jest idealne.
5/5

8.0/10

Kolejne rewelacyjne piwo z Revelation Cata, ale tak jak pisałem - oczekiwania miałem jeszcze większe. Ciągle czekam, aż coś rzuci mnie na kolana, choć jednocześnie piwa Liberatiego nie schodzą na razie poniżej bardzo wysokiego poziomu. Mam czas, mam spore zapasy - nie wierzę, żeby nie trafiło się coś olśniewającego. Double Dealer natomiast będzie niestety raczej musiał odejść w zapomnienie, bo mimo fantastycznej oceny jest dopiero piąty w rankingu imperialnych IPA na blogu.

wtorek, 18 lutego 2014

Tiny Rebel: Dirty Stop Out

Pozostaję na wyspach i pozostaję przy stoutach, ale z mitycznego Guinnessa przeskakuję do rewolucyjnego, bardzo młodego browaru z Walii (po raz pierwszy natknąłem się na piwo z tego kraju). Jego strona jest dość krzykliwa i pełna niezbyt interesujących, strasznie wtórnych dla rewolucyjnych browarów sloganów. Piwo w zestawieniu stylów, z jakim się jeszcze nie spotkałem - próbowałem już trzy stouty owsiane i jeden wędzony, ale wędzonego stoutu owsianego nie miałem okazji. Brzmi bardzo apetycznie.

Informacje ogólne:
Piwo: Dirty Stop Out
Kraj: Wielka Brytania (Walia)
Miasto: Newport
Browar: Tiny Rebel
Produkowane od: 2012
Styl: wędzony stout owsiany
Alkohol: 5%
Ekstrakt: 12%
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Specyficzna estetyka etykiety ani trochę do mnie nie przemawia. Jest porządnie wykonana, ale mało zachęcająca, kojarzy mi się ze szpitalem, jakkolwiek przyciągająca wzrok. Znajdziemy na niej krótki opis piwa, raczej nie szczegółowy, ale dający pewien pogląd na to, z czym się mierzymy. Trochę więcej danych o znajdziemy na stronie browaru, poznamy między innymi wysokość goryczki, która sięgać ma 45 IBU. Niestety goły kapsel, co jeszcze można trochę tłumaczyć młodym wiekiem browaru.
4/10

Barwa
Pięknie czarne z nieznacznymi ciemnobrązowymi prześwitami - bliskie doskonałości. 
4,5/5

Piana
Wyjątkowo mizerna, niska, szybko traci nawet swą marną postać i przeobraża się najpierw w dryfujące na tafli resztki, a potem cienki pierścień. 
1,5/5

Zapach
Dość znacząco zdominowane przez chmiel - nuty palonego słodu muszą się dość heroicznie przedzierać przez zasieki bardzo przyjemnej notabene chmielowej owocowości - o nutach wędzonych, które są obecne, ale tak głęboko, że nie wiem, czy bez świadomości stylu bym je zauważył, nie wspominając; zdecydowanie przyjemny i dość intensywny, ale nie do końca tego można było oczekiwać. 
8/10

Smak
W smaku nieco bardziej adekwatnie, klasyczne, palone, pełne walory stoutu owsianego biorą górę nad chmielem i dostarczają nader przyjemnych wrażeń; wędzonka niestety zachowuje się podobnie jak w aromacie; bardzo miły, palono-czekoladowo-owocowy finisz - nie rzuca na kolana, ale bardzo smaczne. 
8,5/10

Tekstura
Życzyłbym sobie  bardzo nieznacznie wyższego wysycenia.
4,5/5

7.0/10

Rewelacji nie było, rebelianci zachowali się dziwnie asekuracyjnie. Tak bali się chyba za bardzo dowędzić piwo, że w efekcie nuty wędzone upchnęli na granicę wyczuwalności. Nie patrząc na zgodność ze stylem to ogólnie dobry, podchodzący nieśmiało pod bardzo dobry stout, który chętnie popijałbym, gdyby nie potężna kolejka nowych piw do spróbowania i spora lista zdecydowanie lepszych - i nierzadko tańszych - stoutów w życiorysie.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Podróże: Szybki skok na Pragę

We wstępie, który popełniłem pod koniec kwietnia ubiegłego roku, zapowiedziałem, że poza standardowymi recenzjami piw będą się pojawiać wpisy innego rodzaju. Długo trzeba było na takowy czekać, ale w końcu jest. Pierwszy i miejmy nadzieję jeden z wielu wpis z serii "Podróże", w których zdawał będę relację ze wszelkich swoich wypraw z piwem w tle. Należy odróżnić tę serię od domniemanej serii "Miejsca", w której mam zamiar opisywać szczegółowo dane browary, browary restauracyjne czy piwiarnie. "Podróże" będą luźniejsze, mniej szczegółowe, bardziej refleksyjne.

Obchody pierwszej rocznicy aktywności bloga przesunęły się o dwa dni, bowiem gdy upływał rok od recenzji Fischera Tradition, znajdowałem się w autobusie powrotnym z Pragi. Wypad do stolicy Czech był krótki, a jego głównym celem była klasyczna, nie piwna turystyka, niemniej jednak udało mi się zahaczyć o trzy ciekawe miejsca, a konkretniej browary restauracyjne.

Zacząłem od najsłynniejszego w całych Czechach i pewnie w całej Europie na wschód od Niemiec - U Fleků. Nie spodziewałem się niesamowitych doznań smakowych, ale nie mogłem odpuścić tego miejsca ze względu na jego wymiar historyczny - w 1999 roku obchodziło wszak piąte stulecie swojego istnienia. Ten legendarny obiekt ulokowany jest w niepozornej, wąskiej uliczce, nie dalej niż pięć minut od Teatru Narodowego i ratusza nowomiejskiego. Fasada budynku, w którym się mieści, nie przyciągałaby większej uwagi, gdyby nie sztandary i przede wszystkim piękny, charakterystyczny zegar. Zdecydowanie ładniej jest we wnętrzu, bogato zdobionym pięknym, ciemnym drewnem - wizualnie jest bardzo klimatycznie i można trochę poczuć, że piwiarnia jest aż tak stara. A raczej można by było, gdyby nie atmosfera skrajnego nastawienia na wydojenie z możliwie największej ilości gotówki turystów, rozsiewana zwłaszcza przez natrętnych i niezbyt uprzejmych kelnerów.
Zanim jeszcze się usiądzie, zdąży się z żalem poczuć, jak miejsce traci na autentyczności przez nierzadkie niestety w takich miejscach, charakterystyczne pompowanie "tradycji" przybytku dla zawrócenia przybyszom w głowie i zrobienia na nich maksymalnego zysku. Warto więc może wrócić do aspektów wizualnych - na przykład świetnych żyrandoli z kuflami zamiast kloszy na żarówki, zawieszonych pod pięknie zdobionym sufitem. Samo piwo, prostolinijny schwarzbier - bo browar warzy tylko to jedno, jedyne - okazało się zaskakująco dobre. Bardzo daleko mu do dzieła sztuki, ale do posiłku albo po prostu dla strudzonego wędrowca nadaje się zupełnie nieźle.

Nie później niż za pół godziny byłem w kolejnym tego typu obiekcie, kompleksie hotelowo-restauracyjno-browarniczym U Medvidků. Tu głównym celem był posiłek, więc skierowałem się nie do samego browaru, umieszczonego na piętrze, a do restauracji. Z zewnątrz jeszcze bardziej niepozorny; jego wnętrze nie było zaś tak bogate jak w U Fleků, ale całkiem przyjemne, swojskie, pogodne, może nawet zyskiwało nieco na przytulności. Niestety znowu - tym razem przeginając w drugą stronę - rozczarowała obsługa (a może raczej system panujący w tym miejscu), która namawiała mnie na zwykłego, masowego Budvara, dziwnie broniąc się przed piwami własnego wyrobu. Jak się okazało, w restauracji dostępne było tylko jedno, niefiltrowany lager w butelce, po inne trzeba by było się zgłosić na górze, w pubie, po posiłku - wybitnie, ale to wybitnie idiotyczne rozwiązanie.
Wziąłem to, co było i niestety nie zostałem mile zaskoczony - jedyna niezwykłość piwa przejawiała się w tym, że zakropione było trochę za dużą nawet jak na Czechy dawką diacetylu. Nałożyło się to na zmęczenie podróżą i zmęczenie posiłkiem i podarowałem sobie wchodzenie na górę. Odwiedziłem jednak nieźle zaopatrzony sklepik browaru, kupiłem dwa piwa butelkowane inne niż to, które wypiłem w szynkowni i przywiozłem ze sobą do kraju - U Niedźwiadka dostanie więc niebawem drugą i trzecią szansę - już na odległość.

Nastąpiła krótka przerwa w zwiedzaniu piwiarni, a ja nabyłem refleksję, dostrzegając, że chyba każda restauracja, która nie ma własnego piwa, serwuje Pilsnera Urquella. Szyldy tej marki są naprawdę wszędzie, ma ona chyba w Czechach większą siłę rażenia niż u nas Tyskie i Żywiec razem wzięte. I popadłem w zazdrość, bo choć Urquell w obecnej formie, podobnie jak ciemne flekowskie, nawet nie stał obok czegoś przypominającego majstersztyk, uważam go za solidny napój, którego nie wstyd zamówić w knajpie i sparować z jedzeniem. Inna sprawa, że Czesi popadają z lubością w tę solidność i piwa wybitne już ciężko u nich dostać. W międzyczasie przeleciała mi przed nosem wizyta w browarze przy klasztorze na Strahowie - akurat był w krótkim remoncie. Jak się później dowiedziałem - ogromna szkoda, że tak się stało.

Dotychczasowe wrażenie było mierne, ale spodziewałem się poprawy i ani trochę nie zawiodłem, a wręcz przeciwnie. Na koniec zaplanowałem wizytę w browarze restauracyjnym U tří růží, chwalącym się swoimi konotacjami z klasztorem świętego Jerzego, znajdującym się wraz z kościołem świętego Jerzego o pół rzutu beretem od knajpy. To miejsce już naprawdę w samym sercu Pragi, dosłownie dwie-trzy minuty piechotą z rynku Starego Miasta. W końcu nie mogłem się przyczepić niemal do niczego. Lokal wewnątrz nie wyglądał może niesamowicie, ale bardzo ładnie i przytulnie zarazem - byłby tylko nastrojowo bliższy ideału, gdyby wyeliminować plazmy transmitujące mecz hokejowy, ale rzecz to do przełknięcia i posiadająca inne walory. Wreszcie obok menu dostałem dobrze zrobioną kartę piw z sześcioma propozycjami. Niedługo się zastanawiając, wziąłem od razu tę połowę z nich, którą uznałem za ciekawszą.
Szybko na stole zagościło - każde w innym, bardzo ładnym szkle z nadrukiem browaru - bursztynowe piwo określane jako świąteczne (w snifterze), coś w rodzaju podrasowanego, mocnego schwarzbiera (w pokalu) i największy specjał browaru - w tłumaczeniu "klasztorny specjał św. Jerzego", który określiłbym dubeltowym koźlakiem w wersji klasztornej (w wysokim kielichu). Pierwsze z nich nie zrobiło furory - było przyjemne, ale mało ciekawe, za nic nie mogłem zrozumieć, co w nim świątecznego - na pierwszy rzut nosa coś w rodzaju lagera wiedeńskiego. Po ogrzaniu zaczęło uwalniać co prawda trochę bardziej interesujące nuty owocowe, ale zbyt ulotne, by zachwycić. Dalej było już na szczęście świetnie. Ciemniak ujął mnie od razu cudowną pełnią smaku, bezkompromisową, potężnie paloną, ale jednocześnie trzymającą świetny balans. Nie było to może piwo mojego życia, stało raczej daleko od niego, ale  grało w zdecydowanie wyższej lidze niż wszystko, czego do tamtej pory w Pradze spróbowałem.
Klasztorny specjał nie wypalił z miejsca, wyraźnie potrzebował czasu na ogrzanie - kiedy już jednak nabrał odpowiedniej temperatury, zaczęły się dziać rzeczy tak interesujące, że początkowo ciężko było mi powiedzieć coś o potencjalnym stylu. Te wrażenia były jednak maksymalnie połową sukcesu, bo okazało się, że kuchnia browaru jest po prostu wyśmienita - na tyle, że nie mam serca nie wrzucić tu zdjęć posiłku. Dawno, naprawdę dawno nie zachwyciłem się żadnym daniem tak bardzo jak ichnimi żeberkami w sosie z ciemnego piwa z chlebem własnego wypieku i kolbą kukurydzy; dawno, a tutaj to już może nawet nigdy, żadna przystawka nie urzekła mnie tak jak migdały w śliwkach owiniętych boczkiem - brzmi to ryzykownie, ale okazały się przepyszne i naprawdę doskonałe na początek (pierwotnie było sześć, ale ciekawość była szybsza od aparatu).
U tří růží opuszczałem wreszcie z poczuciem zadowolenia, a w dodatku ekscytacji dniem jutrzejszym, kiedy to otworzony miał być sklepik browaru. Jak się okazało, nie tylko browaru, ale chyba w ogóle klasztoru św. Jerzego z jego różnymi wyrobami. Nabyłem dwa piwa - znów okazało się, że inne niż próbowałem na miejscu - przywiozłem do kraju i lada dzień zdegustuję w trochę mniej nastrojowych, za to bardziej obiektywnych warunkach.

sobota, 15 lutego 2014

St. James's Gate (Diageo): Guinness Original

Powracam. Z lekkim, dwudniowym, ale - jak się niedługo okaże - zupełnie usprawiedliwionym poślizgiem, bo pierwsza rocznica faktycznej działalności bloga minęła przedwczoraj w godzinach wczesnowieczornych. Uczczę ją dopiero dziś i jak zwykle w takich sytuacjach pozostanę sentymentalny: wybrałem Guinnessa, piwo, które było pierwszym, jakie wypiłem na tym blogu w ogóle - dwa lata temu na początku krótkiej, umorzonej już pierwszej ery bloga. Od tego się zaczęło - to pierwsze piwo, któremu zrobiłem zdjęcie, pierwsze, z którego ściągnąłem etykietę. Choć wtedy z braku doświadczenia i niewielkiej ilości poznanych piw innych niż jasny lager bardzo mi smakował, nie spodziewam się magicznych doznań: miłośnicy piwa są raczej zgodni, że legenda Guinnessa jest dla smakoszy martwa, browar w łapach alkoholowego giganta Diageo obniżył loty. Martwa czy nie - to jednak legenda. Nie oczekuję fajerwerków, ale liczę, że umili mi dzień.

Informacje ogólne:
Piwo: Guinness Original
Kraj: Irlandia
Prowincja: Leinster
Miasto: Dublin
Browar: St. James's Gate Brewery (Diageo)
Produkowane od: 2012
Styl: dry stout
Alkohol: 5%
Ekstrakt: 12,3%
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Bardzo ładna, nastrojowa etykieta i zgrabna butelka z wyjątkowo przyjemnymi grawerunkami. Jako że dystrybucją w Polsce zajmuje się Grupa Żywiec, na kontrze mamy w pełni spolszczony tekst, jakkolwiek nie dowiemy się z niego nic poza marketingowymi hasłami. Do tego firmowy, bardzo ładny kapsel. Na duży, duży plus.
9/10

Barwa
Doskonale czarne, w zasadzie bez miejsca na jakiekolwiek prześwity, dopiero przy niewielkiej ilości pojawia się ciemny brąz. 
5/5

Piana
Wybitnie obfita i gęsta, o pięknej, ciemnobeżowej barwie - robi imponujące wrażenie i ładnie oblepia szkło; bliska ideału, w końcu jednak trochę się poddaje. 
4,5/5

Zapach
Całkiem przyjemny aromat palonego słodu, interesująco słodkawy, na początku delikatnie czekoladowy lub nawet ciastkowy, później już totalnie i tym samym za bardzo; w dodatku od początku nieco niemrawy, mimo wszystko pozytywny. 
6,5/10

Smak
Początkowo trochę mniej urzekające - w ustach wydaje się zdecydowanie zbyt puste, zbyt wodniste i nijakie; znacznie lepiej jest jednak na finiszu, który dostarcza miłych wrażeń w postaci zwiewnej, kawowo-palonej goryczki; problemem jest tu nieco za wysoka kwaskowatość. 
6,5/10

Tekstura
Pustki nie ratuje bardzo niskie wysycenie, z czasem spadające praktycznie do zera, które nie jest wielką wadą w stoutach, tu jednak bardzo by się przydało.
1/5

6.0/10

Nie zawiodłem się - choć Guinness żadnym rarytasem nie jest, to moim zdaniem niezłe i piękne wizualnie piwo, które można wypić z przyjemnością. Chyba jedno z najlepszych na świecie produkowanych na aż tak ogromną skalę. Nie umiem wykluczyć, że najlepsze.

Zaczynamy drugi rok. W przerwie uporządkowałem nieco system etykiet, dzieląc browary według krajów oraz dokonując według własnego widzimisię dezagregacji stylów na około dwadzieścia rodzin. Sądzę, że nadało to bardzo dużo przejrzystości. Postanowiłem uczynić agregat z pojęcia jasnego lagera, dodając doń pilznery i wyodrębnić styl "international lager". Być może za jakiś czas zrobię z regionami to samo co z browarami, ale na razie są tu ważniejsze rzeczy do poprawy. "Naprawiam" stare posty, między innymi aktualizując oznaczenia stylów oraz przy tych piwach, które wyszły z browaru będącego w posiadaniu jakiegoś koncernu scalającego więcej podmiotów wykonawczych, zaznaczając w sposób taki jak np. tutaj Diageo, kto dokładnie odpowiada za produkcję. Gdy skończę, dodam osobną grupę etykiet "koncerny".

Przeglądając pierwsze wpisy, widzę, jak wiele się nauczyłem; widzę, jak zielony byłem w temacie rok (a co dopiero dwa lata!) temu, chociaż swoje już niby byłem wypiłem i wiedziałem. Zdążyłem odkryć wiele stylów, wiele smaków i zapachów, jeszcze więcej mechanizmów rządzących światem piwa. Daleko mi do pełni zadowolenia z opisów sensorycznych, ale prezentują się o niebo lepiej niż rok, a nawet pół roku temu. Dziennik, jaki tu powstał, jest mi przydatny i niosący satysfakcję. Idea bloga spełniła więc swoje główne założenia znakomicie; polecam takie przedsięwzięcie każdemu, kto chce sobie wyrobić obycie w tej niszy. Zapraszam do dalszych przeżyć.