wtorek, 30 września 2014

Trappistes Rochefort 10

Czas się z tym w końcu rozprawić. Często przywołuję w swoich tekstach serwis ratebeer.com - lubię i cenię, nie jestem może jakimś wielkim fanem, ale uznaję go za największą istniejącą bazę opinii, recenzji i ocen piwa. Ranking tego portalu, będący uporządkowaniem wszystkich piw według średnich ocen, nie lata mi więc koło nosa, a zwłaszcza czołówka tego rankingu. No i tak się składa, że dzisiaj po raz pierwszy będę miał okazję wypić piwo z pierwszej dziesiątki, zajmujące dziewiątą pozycję Rochefort 10. Warto też dodać, że ma ono zdecydowanie najwięcej ocenień spośród wszystkich w pierwszej pięćdziesiątce. Czy okaże się najlepszym piwem w moim życiu? Żeby pobić Chimay Bleue, wszystkie parametry musi mieć idealne z uwagi na trochę słabsze opakowanie. Mam nadzieję, że przynajmniej stoczy zaciętą walkę.

Informacje ogólne:
Piwo: Trappistes Rochefort 10
Kraj: Belgia
Prowincja: Namur
Miasto: Rochefort
Browar: Brasserie de Rochefort
Produkowane od: brak danych
Styl: quadrupel
Alkohol: 11,3%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Etykieta identyczna jak na ósemce, tylko zieleń zastąpił kolor niebieski. Kolejny znakomity kapsel dołączy do kolekcji.
9/10




Barwa
Ciemnobrązowe, prawdopodobnie dość mętne - pod mocnym światłem ujawnia miłe dla oka prześwity wędrujące w stronę miedzi; tajemnicze.
4/5

Piana
Bardzo obfita i gęsta, ale niestety ma ogromne problemy z trwałością - już po paru minutach pozostaje pierścień i spora wyspa na środku - te na szczęście utrzymują się do samego końca. 
3,5/5

Zapach
Urzekające połączenie karmelowo-czekoladowej słodyczy i bardzo skomplikowanej owocowości - każde pociągnięcie nosem przynosi trochę inny efekt, czasem pojawia się trochę mocnej zbożowości łamanej na chlebowość, innym razem dostajemy jakieś nuty kwaskowate, przewija się też bardzo szlachetny akcent alkoholowy - rewelacyjny i piekielnie ciekawy aromat. 
9,5/10

Smak
Jeszcze lepiej - jest tak intensywne i złożone, że nie wiadomo, od czego zacząć opis: na pewno na dużo więcej niż w zapachu pozwala sobie cudownie przyjemna czekolada, która nie tyle neutralizuje wysoką moc, co łączy się z nią, dając efekt bardzo szlachetny; dostajemy również ukłucia belgijską przyprawowością i suszonymi owocami, szczególnie śliwkami; alkohol obecny, ale cały czas szlachetny i nieprzesadzony. Genialny, bardzo długi finisz - wspaniałe, dostojne piwo, które można spokojnie sączyć cały wieczór. 
10/10

Tekstura
Bardzo wysoko wysycone - podobnie jak w przypadku ósemki, za bardzo nadyma piwo w ustach, choć nie aż tak tym razem.
4/5

9.5/10

No i niestety trzeba mówić o pewnym zawodzie. Jest to piwo fantastyczne, genialne i najlepszy trapista, jakiego piłem poza Chimay Bleue, ale jednocześnie daleko za nim i jako potencjalnie dziewiąte najlepsze piwo świata dla mnie nie spełnia oczekiwań. Chimay ciągle niepokonane, ale do Rocheforta na pewno kiedyś wrócę.

 

_________________________________________________________________________________
 
 
 
Powtórka 23.05.2017 r., warka do 06.12.2021 r.
 
Barwa to ciemny brąz z przepięknym prześwitem miedzi pod światłem. Piana bardzo dobra, ale niekoniecznie jak na trapistów. Aromat przepiękny, bardzo owocowy - przodem idą suszone śliwki, rodzynki, daktyle i figi, potem czekolada, zbożowość, szlachetny alkohol i przyprawowe fenole. Czarujący, miałem rację pisząc, że każde pociągnięcie nosem przynosi odrobinę co innego. W smaku bardziej idzie w stronę czekolady i przypraw niż owoców, ale generalnie jest wszystko co było w zapachu. Potężnie długi finisz. Jest wspaniałe, no jest. Trochę przesadzony gaz jak to u trapistów.
9.0/10

niedziela, 21 września 2014

Trappistes Rochefort 8

Ciężko znaleźć właściwe słowa, gdy staje się oko w oko z taką legendą, jaką są piwa z klasztoru trapistów w Rochefort. W tym już elitarnym towarzystwie zakonników Rochefort zajmuje elitarne miejsce, zwykle będąc postrzeganym za obok lub po Westvleteren najlepszy browar zakonny. W opactwie produkuje się trzy różne piwa - Rochefort 6, 8 i 10. Szóstka jest oceniana zdecydowanie najsłabiej i ciężko dostępna, bo podobno stanowi około jednego procenta całej produkcji. Ósemka i dziesiątka to piwa legendarne i je zdegustuję. Szczególnie Rochefort 10 cieszy się niebywałym uznaniem, zajmując dziewiąte miejsce w rankingu wszystkich piw na ratebeer.com. Dzisiaj jednak nie o tym - zaczynam z trochę mniejszego pułapu, Rochefort 8, belgijskie ciemne mocne ale.

Informacje ogólne:
Piwo: Trappistes Rochefort 8
Kraj: Belgia
Prowincja: Namur
Miasto: Rochefort
Browar: Brasserie de Rochefort
Produkowane od: brak danych
Styl: belgijskie ciemne mocne ale
Alkohol: 9,2%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Prosta, ale elegancka etykieta, trochę w średniowiecznym stylu Schlenkerli, acz z nieco większą gracją. Nie tak ładna jak etykiety Chimay czy La Trappe, ale też na bardzo wysokim poziomie, do tego świetny, dedykowany kapsel.
9/10


Barwa
Bardzo ciemne, ciemnobrązowe, a w dodatku mętne, przez co wydaje się tylko trochę jaśniejsze od czarnego - mocne naświetlenie trochę rozrusza sprawę, ukazuje ładną, miedzianą łunę. 
4/5

Piana
Typowa dla trapistów, czyli genialna - bardzo obfita, wysoka, piekielnie gęsta i trwała mimo szerokiego kielicha - dodatkowo cudownie osiada na szkle.
5/5

Zapach
Cudowny, genialny wprost, przekonuje nas o swojej wybitności już przy pierwszym pociągnięciu nosem - mamy trzy główne strefy, po pierwsze, chociaż może bardziej w tle niż na pierwszym planie, gęsta słodowość, słodka, ciężka, ale w przyjemny sposób. O pierwszy plan bije się ze sobą owocowość, cudowna, głównie wiśniowa, choć to bardziej wiśnie karmelizowane albo likier wiśniowy, tak czy inaczej wspaniale przyjemna, do tego trochę banana; w końcu to, co najciekawsze, czyli aromat nieco tytoniowy, nieco popiołowy, dymny, który bardzo mocno kojarzy mi się ze szlachetną whisky lub jakimś innym eleganckim alkoholem - zapach rewelacyjny, ale jednak wraz z upływem czasu trochę się rozmywa i nie zasługuje na tę najwyższą notę. 
9,5/10

Smak
Zdecydowanie idzie w kierunku szeroko rozumianej słodowości, a do wrażeń z zapachu dołącza nuta czekoladowa, bardzo przyjemnie słodka; ogólnie belgijska pikanteria poczyna sobie w tym piwie dość nieśmiało, może trochę szkoda, jest odrobinę za miękkie; ogólnie jednak wyśmienite, słodkie raczej, ale z charakterem i rozkosznym finiszem, na którym pojawia się lekkie ukłucie chmielowe; jest to jednak piwo wyraźnie stojące w istotnej odległości od ideału. 
9/10

Tekstura
Wysycenie jest wysokie, co zupełnie nie przeszkadza w gardle, natomiast trochę zanadto nadyma piwo w ustach.
3,5/5

8.5/10

Jak na potencjalnie drugie najlepsze piwo ze stajni Rochefort jest w porządku, choć spodziewałem się trochę większej rewelacji. Pokonało jednakże drugie najlepsze Chimay i osiągnęło mniej więcej identyczny poziom co najlepszy z La Trappe Quadrupel. Mam nadzieję, że to była tylko rozgrzewka i dziesiątka dostarczy prawdziwej eksplozji.

 
_________________________________________________________________________________
 
 
 
Powtórka 14.05.2017 r., warka do 09.11.2021 r.

Brązowe, pod światłem rubinowe. Genialna, arcygenialna piana. W zapachu rodzynki, chleb, czekolada, ciasto, przyprawy, owoce karmelizowane i suszone. Jest w nim też jednak coś niepożądanego. W smaku bardzo chlebowe i owocowe na modłę belgijską, przyjemnie, nienachalnie słodkie. Szlachetny alkohol, czekolada, wiśnie. Trochę niepozorne piwo, nie daje jakiegoś natychmiastowego orgazmu, ale każdy kolejny łyk ujawnia coraz mocniej jego klasę. Hitem jest bardzo długi i złożony finisz. Bardzo wysokie wysycenie trochę męczy. Bardziej jak podkręcony dubbel niż jak klasyczne BDSA. Świetne piwo, ale też bardzo dalekie od geniuszu.

8.0/10

Weird Beard: Hit The Lights

Po jednym z najlepszych amerykańskich pale ale, jakie piłem, angielski browar Weird Beard dziwnie długo musiał czekać na kolejne podejście, ale w końcu nadeszło. Znów zapoznam się z ich piwem nastawionym głównie na chmiel, ale tym razem nie w amerykańskim, a angielskim/europejskim wydaniu - a więc z angielskim IPA. Meantime i BrewDog udowodniły mi, że ten styl potrafi być rewelacyjny i liczę, że WB podtrzyma dobrą passę.

Informacje ogólne:
Piwo: Hit The Lights
Kraj: Wielka Brytania (Anglia)
Region: Wielki Londyn
Miasto: Londyn
Browar: Weird Beard Brew Co
Produkowane od: 2013
Styl: angielskie India Pale Ale
Alkohol: 5,9%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Etykieta w tym samym stylu, co na poprzednim piwie. Firmowy kapsel, dokładny opis piwa oraz browaru, data rozlewu i numer warki budują bardzo dobre wrażenie. 
8,5/10



Barwa
Złote, ale dzięki bardzo mocnemu zmętnieniu wpada nawet w jasny bursztyn; zmętnienie początkowo jest niesamowicie interesujące, podobnie interesująco zachowuje się ulatujący gaz - wygląda świetnie, prawie doskonale, ale po dolaniu końcówki robi się mętne zdecydowanie zanadto.
4/5

Piana
Nieprawdopodobnie obfita, wypełnia prawie całą szklankę mimo ostrożnego nalewania - miejscami jest w dodatku wybitnie gęsta, oblepia bogato szkło, a w końcu utrzymuje ogromną warstwę niesamowicie długo - ponad skalą. 
5/5

Zapach
Bardzo ładny, intensywny, chmielowy, dominują różne owoce - głównie cytrusy - ale jest też mocny akcent przyprawowo-żywiczny, który wspaniale komponuje się ze słodkim obliczem owocowym - rewelacja.
9/10

Smak
W smaku jeszcze lepiej - wyśmienicie chmielowe, tak jak w zapachu łączy w rewelacyjny sposób słodkie, rozkoszne owoce różnej maści z bardziej agresywnym, pikantnym wydaniem żywicznym, choć tu już nawet raczej po prostu przyprawowym - efekt jest jednak trochę inny niż w zapachu, tak jak wspomniałem, jeszcze lepszy - jedyne, do czego bym się przyczepił, to za niska goryczka jak na IPA, nawet angielskie, poza tym jest absolutnie wyśmienite. 
9,5/10

Tekstura
Z racji nieco za dużego wysycenia jest najsłabszym elementem piwa, ale i tak trzyma poziom.
3,5/5

8.5/10
 
Weird Beard nie tyle podtrzymał dobrą passę angielskich IPA na moim blogu, co raczej wszedł na zupełnie inny poziom. Fantastyczne piwo, które przebija zdecydowaną większość amerykańskich IPA, jakie w życiu piłem, przez co dodaje bardzo dużo splendoru swojemu stylowi. A jeśli chodzi o Weird Beard, to jest to drugie piwo na dwa pite przeze mnie, które przebiło 9/10. Początek po prostu znakomity, przy najbliższej wizycie w sklepie wezmę wszystko, co od nich będzie.

piątek, 19 września 2014

Thiriez: L'Ambrée d'Esquelbecq

Sądziłem, że po świetnym, lekkim saisonie za prędko nie powrócę do francuskiej Brasserie Thiriez, ale dosłownie kilka dni po degustacji ku mojemu zaskoczeniu dowiedziałem się o ściągnięciu trochę większej ilości ich piw do pobliskiego sklepu specjalistycznego. Z radością przyjąłem też wiadomość, że jedno z nich to Bière de Garde, w dodatku w wyjątkowo przyzwoitej cenie jak na tak egzotyczny browar (bo francuskie mikrobrowary to jednak w Polsce spora egzotyka). Wreszcie więc spróbuję piwa w tym francuskim stylu uwarzonego we Francji.

Informacje ogólne:
Piwo: L'Ambrée d'Esquelbecq
Kraj: Francja
Region: Nord-Pas-de-Calais
Miasto: Esquelbecq
Browar: Brasserie Thiriez
Produkowane od: brak danych
Styl: Bière de Garde
Alkohol: 5,8%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Tu już etykieta w bardziej tradycyjnym wydaniu, taka tam swojska, rustykalna, nie kojarząca się w ogóle z craftem, nawet z piwem nie do końca. Nic specjalnego, ale przyjemna. Informacji jakichś brak, kapsel goły.
6,5/10


Barwa
Kolor elegancki, ciemny bursztyn wpadający w miedź, a nawet w jasny brąz - jest bardzo mocno zmętnione i trochę obniża to ocenę, bo zmętnienie mogłoby być ładniejsze. 
4,5/5

Piana
Obfita, nieprzesadnie, acz zadowalająco gęsta, w miarę nieźle trwała. 
4/5

Zapach 
Zdecydowanie dominuje karmel, dość prosty karmel, który przysłania czające się gdzieś tam w tle nuty drożdżowe, owocowe bądź przyprawowe - przyjemny, ale nic ciekawego, nawet można powiedzieć, że nieco nudny. 
7/10


Smak
W smaku jest już dużo lepiej - karmel w dalszym ciągu dominuje, ale po pierwsze sam w sobie jest jakiś bardziej rozwinięty, skomplikowany, ciekawszy i smaczniejszy po prostu, a po drugie dołącza do niego bardziej wyraźne, lekko kwaskowate akcenty drożdżowe - w dalszym ciągu nie jest to może nic nie wiadomo jak wybitnego, ale teraz już naprawdę bardzo przyjemne i świetnie pijalne piwo, może trochę za słodkie, choć typowa dla stylu, cierpka goryczka trochę się słodyczy przeciwstawia; na dalekim finiszu pojawiają się rewelacyjne nuty chlebowe. 
8/10

Tekstura
Jest odrobinę za mocno gazowane, ale generalnie takie duże wysycenie bardzo do niego pasuje.
4,5/5

7.0/10  

Bardzo dobre, ale raczej nie skłaniające do powrotu piwo, Bière de Garde idące mocno w kierunku lagera wiedeńskiego. Trzeba się na nim bardzo skupić, by wyłapać eleganckie, ciekawe niuanse. Mimo wszystko najlepszym piwem w tym stylu ciągle pozostaje to z Pinty, która właśnie zapowiedziała uwarzenie go w wersji bardziej bursztynowej, być może więc zbliżonej do tego tutaj. Nie wiem jednak, czy będzie butelkować.

Verhaeghe: Duchesse de Bourgogne

Niedługo po degustacji słynnego Rodenbach mam okazję zabrać się za spróbowanie innego flamandzkiego czerwonego ale, równie słynnej Duchesse de Bourgogne. Piwo nazwane zostało imieniem Marii Burgundzkiej. Podobnie jak Rodenbach, jest starzone w dębowych beczkach, a po podobno osiemnastu miesiącach mieszane z młodszym, ośmiomiesięcznym piwem. Na ratebeerze notowania ma zdecydowanie wyższe, ale zobaczymy, czy i u mnie będzie miało.

Informacje ogólne:
Piwo: Duchesse de Bourgogne
Kraj: Belgia
Prowincja: Flandria Zachodnia
Miasto: Vichte
Browar: Brouwerij Verhaeghe
Produkowane od: brak danych
Styl: flamandzkie czerwone ale
Alkohol: 6,2%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 250 ml

Opakowanie 
Mała buteleczka z elegancką i nastrojową etykietą, na której znajduje się portret księżnej. Ciekawych informacji brak, jest za to bardzo ładny, firmowy kapsel. Ładna i bardzo łatwo rozpoznawalna etykieta. 
8,5/10



Barwa
Przepiękna, przechodząca płynnie z nawet ciemnego brązu do miedzi - niesamowite wrażenie robi również prawdziwa nawałnica ulatującego gazu. 
5/5

Piana 
Bardzo obfita, początkowo wydaje się, że szybko zniknie, bo gwałtownie opada z sykiem, ale w pewnym momencie przestaje i utrzymuje gruby, gęsty kożuch do końca degustacji - rewelacyjna. 
5/5

Zapach
Przepiękny - na początek uderza nas mocno paleta akcentów kwaśnych, taninowych, dębowych, po czym zauważamy drugi plan, na którym znajdują się słodsze nuty owocowe, zwłaszcza wiśniowe, trochę jest też malin - wspaniały, bardzo szlachetny aromat. 
9/10

Smak
Równie dobrze, jeśli nie jeszcze lepiej - w ustach niezwykle przebojowe, sprawia, że kubki smakowe wariują od niesamowitego połączenia owocowej słodyczy i równie owocowej kwaskowatości; przełknięcie przynosi już natomiast cierpki, beczkowy akcent, który na finiszu łączy się z powracającą owocowością - przepyszne i dostojne, życzyłbym sobie jednak odrobinę mocniejszej kwaśności. 
9/10

Tekstura
Bardzo wysokie wysycenie pasuje do tego piwa jak ulał, choć tu jest minimalnie za wysokie.
4,5/5

8.5/10
 
Istotnie, dużo, dużo lepsze flamandzkie czerwone ale od podstawowej wersji Rodenbach, choć czuję, że ten styl może się wspiąć jeszcze wyżej, znacznie wyżej. Pojedynek na piwa w tym gatunku bynajmniej się nie zakończył - już niedługo zapoznam się z bardziej ekskluzywną wersją Rodenbacha, a i na inne będę polował, bo ten styl ma potencjał na zostanie jednym z moich ulubionych.

czwartek, 18 września 2014

Revelation Cat (Ramsgate): Little Lover

Przedostatnie piwo z Revelation Cat, jakie zdegustuję prawdopodobnie na dłuższy czas, pozwala mi mieć jakąś nadzieję, że jeszcze choć raz browar ten mnie zachwyci, bo długo to już nie nastąpiło. Wciąż jedynym piwem od Alexa Liberatiego, które przekroczyło granicę 9/10, pozostaje bowiem stout słodki. Dziś również piwo w tym stylu, a dokładniej stout mleczny z dodatkiem wanilii. Haczyk polega na tym, że tamto było też stoutem imperialnym - tu mamy zwykły, lekki stout słodki.

Informacje ogólne:
Piwo: Little Lover
Kraj: Wielka Brytania (Anglia) - warzone przez włoski browar kontraktowy
Region: South East England
Miasto: Ramsgate
Browar: Ramsgate Brewery (Revelation Cat)
Produkowane od: 2012
Styl: stout mleczny
Dodatki: laktoza, wanilia
Alkohol: 4,5%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Bardzo ładna etykieta jednoczęściowa, czyli tym razem piwo uwarzone w Anglii. Firmowy kapsel. Zapowiadany klasyczny sweet stout - mało goryczki, dużo słodyczy, czerń i lekkość. Little Lover zaliczony oczywiście do serii piw sesyjnych. 
9/10  
Barwa
Czarne, choć pod mocnym naświetleniem ukazało brązowy, nawet nieco rubinowy przebłysk - piękne. 
4,5/5

Piana 
Bardzo gęsta, ale kiepsko z obfitością - nalewa się dość cienka warstwa, która szybko redukuje się do jeszcze cieńszej, ale w zaskakujący sposób trwałość i osiadanie na szkle wypadają co najmniej bardzo dobrze.
3,5/5

Zapach
Jest tu tak dużo wanilii, że występuje ona co najmniej na równi z pięknymi, stoutowymi nutami czkoeladowo-palonymi; laktoza na granicy wyczuwalności; wyraźne są za to zaskakująco nuty chmielowe, które coraz bardziej dominują - ładny zapach, choć odrobinę za mało ułożony. 
7,5/10

Smak
W smaku mamy to wszystko, co w zapachu, ale proporcje się zmieniają - teraz swoje pięć minut ma laktoza, która zdobywa sobie najwięcej przestrzeni na równi z kawową palonością, a trochę w cień usuwają się czekolada, odrobinę mniej popisuje się również wanilia. W dalszym ciągu natomiast zadziwiająco dużo ma do powiedzenia chmiel, co moim zdaniem trochę psuje sprawę, tłamsi nuty typowo stoutowe, za bardzo kieruje piwo w stronę ziołową, do tego stopnia, że finisz to już w zasadzie wyłącznie chmielowa, zielona goryczka i trochę laktozy - niemniej jednak jest pyszne, ciekawe i bardzo pijalne. 
8/10

Tekstura
Trochę działa na niekorzyść sprawy - wysycenie jest bardzo niskie, podobnie jak gęstość, przez co występuje lekki efekt wodnistości.
2/5

6.5/10
 
Zaczęło się obiecująco i przez chwilę miałem wrażenie, że w końcu Revelation Cat znowu czymś mnie powali, ale jednak nie - bardzo średni jak na piwo rzemieślnicze stout mleczny, popsuty moim zdaniem przez nawiedzone jak na styl nachmielenie. Ostatecznie jedno z najsłabszych piw Liberatiego, jakie piłem.

niedziela, 14 września 2014

BrewDog: Paradox Heaven Hill

Już ponad rok minął od degustacji dwóch BrewDogowych Paradoxów, bardzo mocnych stoutów starzonych w beczkach po szkockiej whisky single malt. O ile ten, które zetknął się z whisky Jura mnie aż tak bardzo jak na swoją cenę i koncepcję nie powalił, o tyle wersja Isle of Arran długo pozostawała najlepszym stoutem imperialnym w katalogu moich doświadczeń, dopóki BrewDog sam go nie pobił Old World RISem. Do dziś mieści się wśród dziesięciu najlepszych piw pod względem wyłącznie smaku, zapachu i tekstury, z jakimi się spotkałem. W tym roku wypuścili kolejną wersję, ale już w nieco innej koncepcji - szkocką whisky zastąpił bourbon, czyli trunek pokrewny, ale i o zupełnie innym profilu. Na razie jedyne piwo starzone w beczce po bourbonie okazało się jednym z większych rozczarowań na blogu - oby BrewDog odmienił sprawę. Z Heaven Hill nie miałem styczności - zdaniem BrewDoga to jedyna destylarnia bourbonu, która pozostała rodzinnym interesem.

Informacje ogólne:
Piwo: Paradox Heaven Hill
Kraj: Wielka Brytania (Szkocja)
Hrabstwo: Aberdeenshire
Miasto: Ellon
Browar: BrewDog
Produkowane od: 2014
Styl: stout imperialny (Heaven Hill Bourbon BA)
Alkohol: 15%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Etykieta w identycznej - i wybitnie udanej - koncepcji co przy poprzednich Paradoxach. Tym razem jednak na dodatek piwo dostałem opakowane w równie piękne pudełko.
10/10


Barwa
Doskonała, totalnie czarna barwa bez miejsca na najdrobniejsze prześwity. 
5/5

Piana
Bardzo ładna, wręcz niezwykle obfita jak na moc, o wspaniałej, piaskowej barwie, bardzo gęsta - trwałość oczywiście pozostawia wiele do życzenia, ale i tak nie jest źle - gruby pierścień utrzymuje się przez bardzo długi czas. 
4/5

Zapach
Ma trzy oblicza - najbardziej rzuca się w nozdrza typowy aromat stoutu imperialnego z bogactwem pochodnych ciemnego słodu, jakie ze sobą niesie - tuż obok mamy ewidentne nuty zdradzające leżakowanie w beczkach po jakiejś whisk(e)y - nie zgadłbym może, że to akurat bourbon, ale wyraźnie coś słodszego niż szkocka; trzecie oblicze to owoce, mocno suszone śliwki, ale i delikatny powiew wiśni - rewelacyjny aromat. 
9,5/10

Smak
Cudowny smak, który w niesamowity sposób totalnie ukrywa alkohol - czuć go jedynie poprzez mocne, bardzo przyjemne rozgrzanie przełyku - w smaku również mamy trójpodział władzy, ale na inny sposób - w ustach ściera się ze sobą stoutowe połączenie czekolady i nut palonych ze stronnictwem waniliowym, beczkowym - słodkim, ale jakby też nieco pikantnym; trzecie oblicze ogarnia całkowicie finisz i wywołuje pewne zaskoczenie, bo jest nim bardzo mocno zaznaczona, chmielowa goryczka; ogólnie najbardziej dominuje chyba jednak czekolada - wspaniałe, pół kroku od doskonałego. 
9,5/10

Tekstura
Doskonała - troszkę gazu, spora gestość, bardzo aksamitne.
5/5

9.0/10

Kolejny genialny stout imperialny od BrewDoga. To najwybitniejsze piwo z serii Paradoksów, choć Isle of Arran nie pokonało smakiem, a po prostu wreszcie zaprezentowało bardzo dobrą pianę. Czego zabrakło do ideału - chyba tylko bardziej rozwiniętego finiszu, który został zupełnie zdominowany przez prostą, chmielową goryczkę. A spodziewałem się właśnie ze względu na bourbon raczej słodkawej wersji. Tak czy inaczej, czapki z głów.

sobota, 13 września 2014

Birbant (Zarzecze): Red AIPA

Kolejne piwo z Birbanta, ale tym razem nie nowe - jak wiadomo, panowie z Birbanta wcześniej pracowali w minibrowarze Haust, rozlewającym na mniejszą skalę niż Birbant. Zabrali ze sobą swoją recepturę, stworzyli nie identyczną, ale ewidentnie bardzo podobną etykietę i w tym roku postanowili znowu zacząć je warzyć, na większą skalę, choć nie w Witnicy, a w... Zarzeczu. Powoli miszmasz kontraktowy zaczyna się robić trochę skomplikowany.

Informacje ogólne:
Piwo: Red AIPA
Kraj: Polska
Województwo: śląskie
Miasto: Zarzecze
Browar: Zarzecze (Birbant)
Produkowane od: 2012
Styl: czerwone India Pale Ale
Alkohol: 6,7%
Ekstrakt: 16,5%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Nie podoba mi się specjalnie ta historyczna etykieta, wolę typowy styl Birbanta znany z Witnicy. Ocenę podbija w górę za to dokładny skład. Autorzy nie ukrywają też historii piwa.
6/10



Barwa
Piękna, głęboko bursztynowa barwa w połączeniu z całkowitą klarownością daje efekt czysty, elegancki, ale i jednocześnie swojski - prawie idealne. 
4,5/5

Piana
Bardzo obfita, a ponad wszystko ekstremalnie gęsta, naprawdę niezwykle zbita - bardzo ładnie oblepia szkło i utrzymuje grubą warstwę do samego końca. 
5/5

Zapach
Dominuje oczywiście amerykański chmiel, ale w towarzystwie karmelu - ma raczej dość słodki, owocowy profil, choć i jakieś nuty żywiczne gdzieś tam w tle się kryją - wśród owoców szczególnie mocne wydaje się liczi - ogólnie bardzo ładny zapach, ale trochę więcej intensywności byłoby bardzo mile widziane. 
7/10

Smak
W smaku znacznie bardziej wytrawne, od początku najbardziej rzuca się na nas bardzo mocna goryczka, trochę w towarzystwie owoców, ale skromnym - ogólnie poza goryczką wiele w tym piwie nie ma, ta zaś co prawda byłaby niemal idealna, jednak wkrada się na pewnym etapie każdego łyku ewidentna, bardzo psująca obraz nuta kartonowa, papierowa, szorstka i sucha - szkoda, piwo byłoby bez tego bardzo dobre (mimo że wyjątkowo nieskomplikowane), a tak jest najwyżej niezłe; fajny, długi finisz, na którym karton jest już nieobecny, pozostaje przyjemne, żywiczne oblicze goryczki. 
7/10

Tekstura
Odjąłbym mu sporo gazu, ale źle z teksturą nie jest, jest w porządku.
3/5

6.0/10

Możliwe, że odpocznę sobie od Birbanta na jakiś czas. Nie skreślam ich, ale trzy z pięciu ich piw, które piłem, nie były godne uwagi i pieniędzy, statystyka robi się więc już trochę kiepska. Szkoda, bo był moment, że liczyłem na konkurencję dla Pinty i AleBrowaru, ale chyba nic z tego - na szczęście pojawili się inni kandydaci.

piątek, 12 września 2014

Pinta & Pracownia Piwa (Browar na Jurze): Happy Crack

Kolejne już tegoroczne piwo kolaboracyjne uwarzone przez Pintę jest wyjątkowo osobliwe. Jak bowiem sahti już w normalnej wersji jest stylem ekstremalnie rzadkim, tak ciemne sahti to już jakaś zupełna fantastyka. Pinta jednak wielkich wyzwań się nie boi, ciemne sahti popełniła, a ja w ciemno strzelam, że jej to wyszło. Dzięki temu piwu mam okazję dodać do blogowych statystyk Pracownię Piwa - wielkiego nieobecnego wśród butelkujących, rozlewającą piwo wyłącznie do pubów. Próbowałem parę razy ich wyrobów i za każdym razem kończyło się ukłuciem lekkiego żalu, że prowadzę niemal wyłącznie butelkowo-domowy tryb picia.

Informacje ogólne:
Piwo: Happy Crack
Kraj: Polska
Województwo: śląskie
Miasto: Zawiercie
Browar: Browar na Jurze (Pinta i Pracownia Piwa)
Produkowane od: 2014
Styl: ciemne sahti
Alkohol: 8%
Ekstrakt: 19,1%
Objętość: 500 ml

Opakowanie 
Etykieta, jaka jest z przodu, każdy widzi. Albo i nie widzi, bo jest po prostu całkowicie czarna i może się zlewać z wypełnioną ciemnym piwem butelką. Bezczelność, ale jako jednorazowy projekt robi bardzo fajne wrażenie, zwłaszcza że z tyłu na szczęście odnajdziemy białą część etykiety z dokładnym składem. Brakuje tylko tych wszystkich pozostałych szczegółowych informacji, które Pinta zwykle wrzuca.
8,5/10

Barwa
Czarne, ale nie tak do końca - przy mocniejszym świetle i po bokach widać ewidentne brązowe, nawet jasnobrązowe łuny - krajobraz wzbogacają, a raczej brudzą białe kawałeczki pozostałości drożdżowych - wygląda dość dziko, nie za pięknie, brudno, ale przynajmniej dość ciekawie. 
1,5/5


Piana
Nawet jakaś się tam cząstkowa wytwarza, choć nie na tyle, by chociaż na moment całkowicie przykryć piwo - te marności od razu znikają, choć nawet jakieś ślady pierścienia parę minut się utrzymują. 
1,5/5

Zapach
Bardzo przyjemne, choć nie wybitne, łagodne - typowe, słodkie, drożdżowe nuty sahti przełamuje dyskretnie paloność ciemnego słodu, a wszystko okolone subtelną, acz wyraźną wędzonką i nutami jałowca. 
7,5/10

Smak
W smaku już jest dużo bardziej ekstremalne, dziwaczne, zdecydowanie bardziej od pierwotnej wersji - w ustach jeszcze może nic wielkiego się nie dzieje, czuć głównie słodycz, ale już przełyk dostarcza pokrętnego kopnięcia wyjątkowo dziwną niby-wędzonką, mocno połączoną z nutami iglastymi, jałowcowymi, bardziej ciekawą niż przyjemną, trochę wkrada się też jakby coś w stylu gałki muszkatołowej - w miarę degustacji coraz mocniej udziela się czekolada; najprzyjemniejsze jest chyba na dalekim finiszu, gdzie ujawniają się nieco czystsze nuty ciemnego słodu na czele z czekoladą; trochę za dużo alkoholu; ogólnie w porządku, nawet smaczne, ale wydaje mi się, że jakieś niespójne, rozchodzące się na wszystkie strony; wybitnie dzikie, nieeleganckie, acz niekoniecznie w negatywnym znaczeniu. 
6,5/10

Tekstura
Nie ma tragedii z wysyceniem - jest śladowe, ale na tyle wysokie, że za bardzo nie zwraca na siebie uwagi w towarzystwie dziwnego smaku.
3/5

6.0/10

Nieporównywalnie słabsze od tradycyjnego sahti. Nie wiem, czy ciemne to kiepska koncepcja, czy z wykonaniem poszło coś nie tak, ale jest to jedno z dwóch najgorszych piw Pinty, jakie piłem i jedno z marniejszych rzemieślniczych w ogóle.

czwartek, 11 września 2014

Mikkeller (De Proef): 1000 IBU

Teraz już oficjalnie patrzę na Mikkellera z wielkim uznaniem. Zaczęło się od najlepszego lambika, jakiego piłem, później przyszedł najlepszy stout mleczny, ale ostatecznie sprawę załatwiło najlepsze pod względem smaku piwo, jakie miałem okazję w całym życiu spróbować, imperialny stout owsiany z najdroższą kawą świata. Dziś mam okazję na podtrzymanie passy - 1000 IBU to piwo, które swą nazwą mówi samo za siebie. Aż taka wartość goryczki jest w piwie niemożliwa do uzyskania (maksimum to chyba coś koło 150), ale użyto w tym imperialnym IPA tyle chmielu, że gdyby matematyczne wyliczenia goryczki by się sprawdzały, to byłoby faktycznie aż 1000 IBU. Goryczka będzie więc tak czy inaczej ekstremalna.

Informacje ogólne:
Piwo: 1000 IBU
Kraj: Belgia (warzone przez duński browar kontraktowy)
Prowincja: Flandria Wschodnia
Miasto: Lochristi
Browar: De Proefbrouwerij (Mikkeller)
Produkowane od: 2010
Styl: imperialne India Pale Ale
Alkohol: 9,6%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Bardzo wyrazista etykieta w jaskrawej zieleni. Nawet, nawet. W składzie błysk dowcipu ze strony suchego zwykle Mikkellera: chmiel, woda, chmiel, słód, chmiel, drożdże i chmiel. Teoretyczna wartość IBU: 1000. 
8/10


Barwa
Tajemnicze, wydaje się dość mocno zmętnione - jest chyba ciemnobursztynowe, ale przez to zmętnienie może się wydać nawet jasnobrązowe, pod mocnym światłem ujawniają się zaś ciekawe, rubinowe przebłyski - ładne, zmienne, trochę psują sprawę kawałeczki martwych drożdży, acz nieprzesadnie.
4/5

Piana
Genialna - potwornie gęsta i doskonale obfita, oblepia szkło w absolutnie magiczny sposób, najpiękniejszy jaki widziałem, tworzy cudowną mozaikę - trwałość jest dobra, ale już niestety kawałek od idealnej.
4,5/5

Zapach
Genialny aromat chmielowy - tłem jest tutaj owocowość, cytrusy, ale i cięższe owoce - rolę pierwszoplanową gra raczej żywica, sosna, igły, chociaż spośród tych owoców również przed szereg wybija się kwaskowata cytrynowość; do tego wszystkiego dołącza spora dawka przyprawowej pikanterii i mamy zapach zbliżony do ideału, ponadto nieziemsko intensywny. 
9,5/10

Smak
Istotnie, nieprawdopodobnie agresywne i goryczkowe - goryczka po prostu zapiera dech w piersiach, wykręca kubki smakowe, a za nimi twarz degustatora. Ekstremalne, po prostu ekstremalne, ale wszystko dzieje się w granicach dobrego smaku, a konkretnie w akompaniamencie wyjątkowo ewidentnego smaku marakui z lekką domieszką melona - nie waham się nazwać go rewelacyjnym, mimo że wyrządza mi taką krzywdę. Goryczka nie sprawia zresztą wcale, że jest kiepsko pijalne - ochota na kolejny łyk przychodzi dość szybko; to aż zadziwiające, jak coś tak gorzkiego może być jednocześnie tak pysznym i wciągającym - może dlatego, że ta goryczka jest po prostu piękna, nie alkoholowa czy szorstka, ale chmielowa, czysto chmielowa. Finisz jest długaśny i oczywiście polega na dalszym wykręcaniu tylnej części języka. 
9,5/10

Tekstura
Nie jestem w stanie się przyczepić - przy tych doznaniach smakowych zresztą w ogóle nie zwraca na siebie uwagi i dobrze.
5/5

9.0/10

Mikkeller notuje u mnie istną złotą serię - kolejne zachwycające piwo. Tak, ponad wszelką wątpliwość nie piłem w życiu piwa z potężniejszą goryczką, powiedziałbym nawet, że żadne nie było za bardzo zbliżone. W rankingu IIPA (liczącym od teraz dwudziestu uczestników) obejmuje zaszczytne trzecie miejsce. Mikkeller wreszcie przestał żartować i mi się to podoba. Kriek - wysoka kwaśność, stout mleczny - wysoka mleczność, IIPA zatytułowane 1000 IBU - ogromna goryczka. I oby tak dalej, a mimo początkowo kiepskich wyników pokocham ten browar na równi ze swoimi faworytami. Chmiel w płynie. Nie polecam osobom nieprzyzwyczajonym do tak ekstremalnych wartości goryczki, jeśli w pobliżu nie mają czegoś do przepłukania gardła, bo samo przerwanie spożycia nic nie da - finisz, jak już mówiłem, jest wybitnie długi i również ekstremalny.




_________________________________________________________________________________



Powtórka 25.08.2017 r., warka do 16.11.2018 r.

Piękna rubinowo-bursztynowa barwa i obfita, ale niezbyt gęsta piana. W zapachu cytrusy, słodkie owoce tropikalne i nie tylko, ostra żywica, czysty zielony chmiel - bardzo rozmaite oblicza chmielu. Do tego wyraźna, karmelowa w dobry sposób podbudowa słodowa, piękna i mocarna rzecz. W smaku bardzo podobnie, nawet lepiej. Goryczka jest bardzo wysoka, ale nie powaliła mnie tak jak trzy lata temu. Jestem prawie pewien, że to nie tylko kwestia mojego "przepalenia" kubków smakowych przez to, co przez te trzy lata wypiłem - na pewno kiedyś było bardziej goryczkowo. Nie znaczy to natomiast, że jest gorzej.






8.5/10

środa, 10 września 2014

BrewDog: Moshi Moshi

Dążąc uparcie w stronę pierwszej pięćdziesiątki piw z BrewDoga na blogu, napotykam dziś na kolejne ich piwo spoza, żeby tak to ująć, głównego nurty ich wyrobów. Ostatnio był stout uwarzony w kolaboracji z dwoma piwnymi pisarzami, teraz amerykańskie pale ale uwarzone z okazji piętnastych urodzin niezależnej wytwórni muzycznej z Londynu, Moshi Moshi. Krótki rzut oka na to, kogo wypuścili na rynek, ale ledwie kojarzę parę nazwisk, może jednak niespecjalnie jestem na bieżąco z muzyką ostatnich piętnastu lat.

Informacje ogólne:
Piwo: Moshi Moshi
Kraj: Wielka Brytania (Szkocja)
Hrabstwo: Aberdeenshire
Miasto: Ellon
Browar: BrewDog
Produkowane od: 2014
Styl: amerykańskie pale ale
Alkohol: 5,2%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Nietypowa, bo oczywiście urodzinowa etykieta, mimo wszystko w stylu BrewDoga. Przyciąga uwagę, ale wolę klasyczne etykiety Szkotów. Podobać się może długi, wyczerpujący opis koncepcji tego piwa. Kapsel oczywiście firmowy.
8/10  


Barwa
Ładny, jasny do głębokiego bursztyn, do tego leciutkie, subtelne zmętnienie, troszeczkę ulatującego gazu i mamy piękny, klasyczny wygląd APA. 
4,5/5

Piana
Dość obfita, ale przede wszystkim niesamowicie gęsta, cudowna - od razu oblepia szkło, niestety z trwałością nie jest już tak idealnie, ale ciągle bardzo dobra, zwłaszcza jak na BrewDoga. 
4,5/5

Zapcah
Cudowny, rewelacyjny aromat amerykańskiego chmielu - na początku mamy dawkę uderzeniową słodkich, rozkosznych owoców tropikalnych, ale później dołącza do nich pikantna, nieco szorstka żywica - piękny, klasyczny aromat, trochę tylko potem traci na intensywności. 
9/10

Smak
W smaku niespodziewanie zmienia charakter na dużo bardziej wytrawne, jest typowo iglakowe bez niemal cienia tak obecnych w aromacie owoców - przydałaby się ta domieszka słodyczy, bo wydaje się minimalnie za szorstkie, ale i tak jest na bardzo wysokim poziomie - goryczka wyrazista, konkretna, żywiczna, dociera prosto do celu, jednocześnie nie jest przesadzona, pozostaje w granicach zwykłego pale ale; świetny, typowo żywiczny finisz; bardzo smaczne, pije się szybko, lekko i przyjemnie. 
8,5/10

Tekstura
Pomaga, mimo że jest jednak nieco zanadto gazowane.
4/5

8.0/10

Nie spodziewałem się po tym piwie niczego wielkiego, a jednak dostałem jedno z najlepszych amerykańskich pale ale, jakie piłem. Było blisko podium - minimalnie zostało w tyle za APA ze Sierra Nevada oraz daleko za american wheatem z Weird Beard i Dead Pony Club z samego BrewDoga. Uwielbiam ten browar.

wtorek, 9 września 2014

Mikkeller (Lervig): Beer Geek Brunch Weasel

Po ostatnich sukcesach Mikkellera na moim blogu mam nadzieję na kolejną rewelację. Na to piwo czekam z niecierpliwością - nie codziennie pije się piwo, uwarzone z dodatkiem najdroższej kawy świata, kopi luwak (a raczej jej alternatywna wersja, bo z Wietnamu, nie Indonezji, ale w gruncie rzeczy to samo). Proces produkcji tej kawy budzi wielką sensację i czyni produkt cokolwiek kontrowersyjnym - ziarna kawowca są wydobywane z odchodów kotokształtnego łaskuna, który zjada tylko najlepsze jego owoce, a jego układ pokarmowy oczyszcza ziarna z gorzkiego smaku, przez co kawa podobno jest tak wyśmienita (nie piłem). Niby szokujące, ale z drugiej strony ziarna owe są następnie całkowicie czyszczone, zanim poddane zostaną prażeniu, więc ostatecznie są tylko ziarnami kawy i niczym więcej (nie ma porównania z takim casu marzu czy surströmming). Taki pomysł na piwo nie jest wyjątkiem - różne inne browary już się na to porywały. Generalnie coraz głośniej mówi się o fatalnym traktowaniu łaskunów, zamykaniu ich w klatkach i opychaniu kawą (co podobno znacznie pogarsza jakość kawy) - Mikkeller oczywiście postarał się o pozyskanie kawy z przyjaznej zwierzętom, hm... plantacji i zarzeka się, że wszystko jest etyczne. Tym razem piwo warzone nie w belgijskim De Proefbrouwerij, a norweskim Lervig Aktiebryggeri.

Informacje ogólne:
Piwo: Beer Geek Brunch Weasel
Kraj: Norwegia (warzone przez duński browar kontraktowy)
Okręg: Rogaland
Miasto: Stavanger
Browar: Lervig Aktiebryggeri (Mikkeller)
Produkowane od: 2009
Styl: kawowy stout imperialny
Alkohol: 10,9%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Fajna etykieta jak na Mikkellera, ładnie to wyszło kolorystycznie, chociaż jak zwykle daleko od zachwytu, jak zwykle goły kapsel i brak dokładniejszych informacji o piwie, które przecież jest dość wyjątkowe.
8,5/10


Barwa
Smoliście czarne, nieprzejrzyste - widać, że musi być niezwykle gęste, bo bardzo brudzi szkło.
5/5

Piana
Wytwarza się bardzo mizerna i szybko znika, ale jakaś tam jest, jak na taki woltaż mogło być jeszcze gorzej. 
0,5/5

Zapach
Obezwładniający - niesamowite połączenie zbożowych, ciężkich, nieco czekoladowych aromatów stoutu imperialnego z genialnym naporem cudownego zapachu kawy, nie da się ukryć, najwyższej jakości - poza standardową rewią tych wszystkich akcentów ciemności, mamy też przepiękne nuty kwiatowe, lawendowe wprost, do tego trochę rześkiej niby-owocowości: piwo może pachnieć równie pięknie, ale nie wydaje mi się, że piękniej, genialny aromat. 
10/10
Smak
Pierwszy łyk to sensoryczny orgazm, po którym trochę ciężko się pozbierać, ciężko znaleźć odpowiednie słowa, poukładać sobie w głowie to, co się przed chwilą stało - jest dosłownie nieprawdopodobnie wyśmienite, nigdy w życiu chyba nie byłem bliski pewności już po pierwszym łyku, że wystawię maksymalną ocenę za smak; na początku dość słodkie, mocno czekoladowe, o idealnej, niesamowicie przyjemnej gęstości, stopniowo przeradza się ze słodkiego w wytrawne, a nawet mocno goryczkowe, z czekoladowego w kawowe, powoli rozprzestrzenia się po kubkach smakowych cudowne oblicze mocno palonej kawy, wszystko kończy się sporym uderzeniem chmielowej goryczki, choć w zasadzie nie kończy - pozostaje przecież obłędnie długi i intensywny finisz, łączący w sobie ziołowy, mocny chmiel ze stoutowo-kawową głębią - genialne piwo. 
10/10

Tekstura
Na domiar tego ma idealną teksturę - gęstość, jak wspomniałem, jest niesamowicie przyjemna, a do tego jest całkiem nieźle jak na taką moc gazowane, co idealnie się komponuje.
5/5

10/10

To jest najwyśmienitsze piwo, jakie piłem w życiu. Jestem tego pewien. Bije wszystko. Genialne. Cudowne. Nieprawdopodobne. Nie wiem, czy to zasługa kawy, czy kunsztu Mikkellera. Tak czy inaczej, doceniłem Duńczyków, bardzo ich doceniłem. Szkoda tej piany, zrujnowała ogólną ocenę, ale w takich chwilach oceny przestają mieć znaczenie. Przeżycie duchowe. Spełnienie, dla takich momentów warto siedzieć w tej branży. I lekka obawa, że nic lepszego mnie już nie spotka. Ale mam czas.

 




_________________________________________________________________________________



Powtórka 26.08.2017 r., warka zabutelkowana 13.05.2026 r.

Nieprzejrzyście czarne, tym razem jakaś piana się wytworzyła, acz szybko się zredukowała. Zapach to intensywna kawa w najlepszym wydaniu, czekolada, ziemistość, kwiatowość, pralinkowość. W smaku to samo (wszystko bardzo intensywne) i jeszcze mocna paloność, wszechogarniające piwo, bardzo gęste, z potężnym finiszem, o odpowiednio wyważonej słodyczy i goryczce. Nie doznaję już takiego orgazmu jak trzy lata temu, ale to fantastyczny RIS. W momencie, w którym go piłem po raz pierwszy, prawie na pewno faktycznie był najlepszym piwem, z jakim się zetknąłem, mój zachwyt, choć są lepsze piwa, był w pełni uzasadniony. I powiem więcej - nie sądzę, że jeszcze kiedykolwiek jakiekolwiek piwo zapewni mi równie mocne doznania, co Beer Geek Brunch Weasel za pierwszym razem.

9.0/10