niedziela, 30 marca 2014

Baladin: Terre 2010

Dwieście, dwieście, dwieście. No, jeszcze nie, ale po tej degustacji będę mógł poszczycić się dwustoma recenzjami, dwustoma opisanymi piwami na blogu. Poruszam się w dość jednostajnym tempie - na drugie sto potrzebowałem mniej więcej tyle samo czasu, co na pierwsze. To liczba, która rok temu była dla mnie tak odległa, że nawet o niej nie myślałem. Wolałem nawet nie zastanawiać się, czy wytrwam tak długo, tkwiąc w obawie, że zapał minie. Nie minął, a wręcz zupełnie przeciwnie - mimo stażu, mimo że kolejne piwa mają już ogromną konkurencję za sobą, mimo że wypiłem już mnóstwo piw rewelacyjnych, to wciąż każde kolejne jest dla mnie takim samym, a może nawet większym wydarzeniem niż na początku. Co prawda gdy stuknęła mi pierwsza setka, wiedziałem już (a nawet znacznie wcześniej), że ten blog będzie trwał i setka druga jest kwestią czasu. Ciągle obawiałem się jednak popadnięcia w rutynę, spadającej przyjemności z prowadzenia go. Z radością odkryłem, że przyjemność jest coraz większa, a wynika to z coraz większego doświadczenia, które wymusza coraz bardziej rzetelne recenzje, coraz większą lekkość w wykrywaniu, nazywaniu i opisywaniu wrażeń sensorycznych i w końcu coraz większe zrozumienie piwnego światka. Mogę zapewnić, że dokładnie w tym momencie jestem zdeterminowany do dalszego poszerzania horyzontów i recenzowania nowych piw tak bardzo, jak jeszcze nigdy dotąd nie byłem.

Na jubileusz wybrałem oczywiście coś specjalnego, ale tym razem nie na gruncie sentymentalnym, bo i prawdę mówiąc chyba wszystkie piwa, do których mam naprawdę wielki sentyment, już na blogu zdegustowałem. Dwusetne piwo, jakie zrecenzuję, będzie jednocześnie najdroższym jak dotąd przeze mnie pitym. Trzeba zaznaczyć od razu, że najdroższym, jeśli chodzi o cenę butelki, bo najwięcej za mililitr zapłaciłem zdecydowanie w przypadku Watt Dickie z BrewDoga, piwa o 35% alkoholu. To tutaj jest pod tym względem na drugim miejscu. A co to takiego? Moje pierwsze piwo z osławionego włoskiego browaru Baladin i jednocześnie jedno z najbardziej ekskluzywnych z szerokiej jego oferty. Jedno z pięciu piw z serii Riserva Teo Musso, starzonych w beczkach po mocniejszych trunkach. Seria nazwana tak na cześć człowieka-żywej legendy włoskiego browarnictwa, założyciela Baladin i między innymi współwynalazcę szkła Teku. Barley wine leżakowane w beczkach po czerwonych włoskich winach. Brzmi bardzo podobnie do niedawno recenzowanego L'Ultima Luna - mam nadzieję, że rozłoży je na łopatki.

Informacje ogólne:
Piwo: Terre 2010
Kraj: Włochy
Region: Piemont
Miasto: Piozzo
Browar: Birrificio Baladin
Produkowane od: brak danych
Styl: angielskie barleywine (Italian Red Wine BA)
Alkohol: 12%
Ekstrakt: 27%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
To bez wątpienia najładniej zapakowane piwo, jakie w życiu widziałem. Żeby właściwie je w tym aspekcie ocenić, musiałbym wyjść ponad skalę i to znacznie. Butelka zapakowana jest w piękną, elegancką, blaszaną tubę, typową dla whisky z wyższych półek. Prawdziwa maestria zaczyna się jednak po wyjęciu z niej przepięknej butelki z grubego szkła o cudownym kształcie, z elegancką, choć skromną etykietą i - uwaga - firmowym korkiem. Jak na taki kaliber mogłoby być trochę więcej informacji o piwie, ale znajdziemy je na szczęście na stronie internetowej. Coś niesamowitego, poczułem solidne ukłucie, że wszystkie dziesiątki za opakowanie wystawiłem strasznie pochopnie. 
10/10

Barwa
Bardzo ciemne, ale nie czarne; bardzo mocno zmętnione, zmętnienie sprawia, że wygląda jak niemal czarne, choć po przyjrzeniu się jest bardziej brązowe; mocne światło ujawnia, że jest po prostu czerwone niczym wino, tylko zmętnienie wszystko zmienia; inspirujące. 
4,5/5

Piana
Praktycznie jej nie ma w trakcie nalewania, ale co ciekawe, już po nalaniu powoli tworzy się cieniutki, lecz ewidentny pierścień.
0,5/5

Zapach
Cudowny i niesamowicie intensywny; bardzo słodki; owocowo-waniliowa, ciężka słodowość kłóci się z subtelnymi, ale wyraźnymi nutami wina, a bitwa ta rozgrywana jest na polu najpiękniejszych aromatów beczkowych, jakie w życiu spotkałem w piwie; początkowo wygrywa ta piwna strona, im dalej brniemy w degustację, tym coraz więcej pola zdobywa sobie jednak wino; mistrzowski. 
10/10

Smak
Pierwsze, co dociera do nas w smaku, to niesamowita, zadziwiająca lekkość i przystępność; następnie rozpływamy się w koncercie słodyczy, który każdorazowo zostaje złamany typowymi, kwaskowatymi nutami czerwonego wina, te zaś przechodzą powoli w bardzo łagodny, ale i wyrazisty, lekko alkoholowy, przyjemny i piekielnie długi (czułem go jeszcze godzinę po zakończeniu degustacji!) finisz; nieprawdopodobnie ukrywa swoją moc, jest po prostu lekkie; niesamowicie się rozwija w trakcie degustacji, jedno z najlepszych, jakie piłem. 
10/10

Tekstura
Wysycenie jest praktycznie zerowe; do tego piwa to bardzo dobrze pasuje, ale mimo wszystko minimalną ilość gazu bym poprosił.
4,5/5

9.5/10

Wspaniałe piwo, wspaniałe. Na sam koniec drugiej setki dostałem kolejną - piątą już - dwójkę dziesiątek za smak i zapach. Warte swojej ceny, bo jak żadne inne objawia, że piwo absolutnie w niczym nie musi ustępować winu i mocnym trunkom. Przepiękne.

piątek, 28 marca 2014

Doctor Brew (Bartek): American IPA

Drugie podejście do Doctora Brew, browaru kontraktowego, który wdarł się na polską scenę rzemieślniczą chyba z największym hukiem (poza kilkoma pierwszymi, w przypadku których huk gwarantowało już owo pierwszeństwo). Na razie niekoniecznie piwem, ale otoczką, szczególnie premierami obu piw z muzyką na żywo, hostessami i takimi tam różnymi. Zerkając na relację z tych wydarzeń i słuchając wypowiedzi dwóch ojców przedsięwzięcia, odnoszę takie wrażenie - niegraniczące jednak z przekonaniem - że trochę na to za wcześnie. Sunny Ale w każdym razie wydało mi się piwem trochę za małym na własny zespół muzyczny. Mam nadzieję, że American IPA zmieni moje nastawienie, jeszcze bardziej sceptyczne przez mój niedawny zachwyt Szałpiwem i trochę mniej niż zachwyt Birbantem.

Informacje ogólne:
Piwo: American IPA
Kraj: Polska
Województwo: wielkopolskie
Miasto: Cieśle
Browar: Bartek (Doctor Brew)
Produkowane od: 2014
Styl: amerykańskie India Pale Ale
Alkohol: 6,2%
Ekstrakt: 16%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Tym razem świetna, "nowocześnie elegancka" etykieta jest już na szczęście przyklejona idealnie równo. Nie zmienił się znakomity sposób podania informacji takich jak szczegółowy skład, nie zmienił się też goły kapsel, ale to ciągle jeszcze żaden grzech. Opis piwa na etykiecie szczęśliwie uległ poprawie - jest dalej słaby i dość pusty, ale nie jest to już jawna grafomania, jak było ostatnio. Wynalazłem sobie za to pewien mankament - kolejne etykiety będą się od siebie zbyt mało - mimo że ewidentnie - różnić. To, co w BrewDogu, a także w pewnej interpretacji w Pincie i AleBrowarze, buduje świetne wrażenie, gdy postawimy wiele piw obok siebie, czyli zmiana kolorów przy jednoczesnym zachowaniu ogólnego szablonu, tutaj trochę szwankuje, bo kolor, który się zmienia, obejmuje bardzo małą powierzchnię. Ale oczywiście to szczegół.
9/10

Barwa
Z pozoru wydaje się wyjątkowo ciemne, wprost brązowe, ale pod światłem prawda wychodzi na jaw - jest w gruncie rzeczy bursztynowe, tylko tak niezwykle zmętnione, że wydaje się znacznie ciemniejsze; efekt jest bardzo ciekawy. 
3,5/5

Piana
Bardzo, niemal skrajnie uboga pod względem obfitości, umiarkowanie gęsta, ale bardzo nadrabia solidną trwałością i bogatym oblepianiem szkła. 
3/5

Zapach
Wspaniałe rządy amerykańskich (i pokrewnych) chmieli, które objawiają się w potężnie intensywnej, niesamowicie naturalnej owocowości - nawet nie cytrusów, bardziej mango, marakui, w tle trochę żywicy, ale przede wszystkim owoce; przepiękny, choć jeszcze nie idealny. 
9/10

Smak
W smaku już nie tak świetnie, ale też bardzo przyjemnie - przenoszą się do niego owoce z zapachu, trochę większą rolę dostaje żywica, chmiel już nas po prostu ogarnia, bardzo wyraziste - podobnie jak w Sunny Ale brakuje jednak podbudowy słodowej, ciała, za bardzo przypomina chmiel w płynie; goryczka faktycznie wysoka, ale nie przesadzona - to nie goryczka jest za wysoka, a słodowość zbyt uboga - większe zastrzeżenia mam do jej nadmiernej prostoty, jest po prostu mało szlachetna i sprawia przyjemność nieprzesadzoną; ogólnie jednak smaczne, pijalne, przyjemne. 
7,5/10

Tekstura
Nie mogę się przyczepić.

7.0/10

To już jest jakiś konkret. Co prawda bardzo wielkiego progresu od Sunny Ale nie ma - znacznie porządniejszy aromat, ale w smaku dokładnie ten sam problem braku podbudowy słodowej w kontrze do ogromnej goryczki. Piwo bardzo przyjemne, ale po prostu nie umywa się do sztandarowych amerykańskich IPA Pinty ni AleBrowaru. Rewelacji nie ma, ale będę kontrolował Doctora. Przynajmniej na pewno radzi sobie znacznie lepiej niż Olimp.

środa, 26 marca 2014

Carlow: O'Hara's Leann Folláin

Bardzo szybko przychodzi mi zabrać się za drugie piwo z Carlow Brewing, które udało mi się nabyć. I bardzo się z tego powodu cieszę, bo Irish Red było znakomite. Sądziłem, że drugie, które wziąłem z półki, jest klasycznym, irlandzkim dry stoutem - okazuje się jednak, że to jego mocniejszy krewniak, Foreign Extra Stout (albo jak nazywają to producenci - Irish Extra Stout). Czuję podekscytowanie, bo i browar do mnie niedawno bardzo przemówił, i przemawia do mnie koncepcja tego stylu, będąca wyważeniem między lekkimi dry stoutami i siermiężnymi imperialami.

Informacje ogólne:
Piwo: O'Hara's Leann Folláin
Kraj: Irlandia
Prowincja: Leinster
Miasto: Carlow
Browar: Carlow Brewing Company
Produkowane od: brak danych
Styl: Foreign Extra Stout
Alkohol: 6%
Ekstrakt: 14,5%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Etykieta, choć zupełnie inna kolorystycznie, jest na tym samym, wysokim poziomie co na Irish Red. Bezbłędnie i porządnie wykonana, odrobinę za nudna, ale bardzo dobra. Tu niestety nie wiedzieć czemu obeszło się bez firmowego kapsla.
7/10


Barwa
Niemal nieprzenikalnie czarne; pod bardzo mocnym światłem udaje się dostrzec bardzo znikome, ciemnobrązowe prześwity - znakomite.
4,5/5

Piana
Bardzo obfita, bardzo gęsta i trwała - w końcu się oddaje, ale bliskie doskonałości. 
4/5

Zapach
Na początku atakuje nas nutami bardzo słodkimi, niczym ciasta czekoladowego; w tle czai się zboże, karmel i paloność; przepiękny, bezkonkurencyjnie przyjemny, nie jest to na pewno zapach absolutny, trochę za dużo karmelu, ale znakomity. 
9/10

Smak
Zmienia profil na zdecydowanie bardziej wytrawny i palony (choć czekolada dalej dominuje), a przy tym nie traci na pełni, jest bardzo zaokrąglone; na finiszu przyjemna, nie za wysoka, ale konkretna goryczka i ciekawe posmaki zbożowe; bardzo pijalne, przepyszne. 
9/10

Tekstura
Wysycenie jest idealne, a tekstura przyjemnie pełna.
5/5

8.5/10

Nie zawiodłem się, drugie piwo z Carlow jest na tym samym, nawet minimalnie wyższym poziomie co Irish Red, choć australijski Foregin Extra Stout z Coopers przemówił do mnie jeszcze bardziej. Nie słyszałem o tym browarze wcześniej i asekuracyjnie wziąłem z półki tylko dwa piwa, by zaliczyć zrobione w Irlandii IRA i stout, teraz bez wątpienia sięgnę po kolejne ich wyroby, o ile na nie natrafię.

poniedziałek, 24 marca 2014

Szałpiw (Bartek): Szczun

Nie zdążyłem jeszcze zapomnieć potężnej goryczki w American Brown Ale z Birbanta, a już zabieram się za piwo z kolejnego nowego dla mnie polskiego browaru kontraktowego. Szałpiw to jednak podmiot nie taki młody, bo powstały już prawie rok temu, warzący w Browarze Bartek (utorowali drogę Doctorowi Brew) - mimo to do tej pory wszelkie jego piwa jakoś mnie omijały. Na początek tej znajomości trafiło mi się jedno z trzech pierwszych, które uwarzyli - o niejednoznacznym stylu, ale najczęściej uznawane za połączenie tripla z India Pale Ale - coś, czym mniej więcej miał być pierwotnie Golden Monk z AleBrowaru.

Informacje ogólne:
Piwo: Szczun
Kraj: Polska
Województwo: wielkopolskie
Miasto: Cieśle
Browar: Bartek (Szałpiw)
Produkowane od: 2013
Styl: nowofalowy tripel
Alkohol: 8,1%
Ekstrakt: 19%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Bardzo ładna i bardzo porządnie wykonana etykieta. Szałpiw przyjął trochę AleBrowarową koncepcję, zgodnie z którą każde piwo firmowane jest inną postacią - na trzech pierwszych piwach ta koncepcja się skończyła i zmieniła, a potem zmieniła jeszcze raz - trochę szkoda, bo z tego, co widzę, była najlepsza. Szczegółowy skład, poza tym z ciekawszych informacji tylko optymalna temperatura serwowania. Skrótowy, wręcz symboliczny "opis" piwa w gwarze poznańskiej. Firmowy kapsel z logiem browaru, co po niecałym roku funkcjonowania się ceni, ale strasznie kiepskiej jakości, jakby niedodrukowany.
8,5/10

Barwa
Ładny, choć nie zjawiskowy, ciemnozłoty kolor, nieśmiało kroczący w stronę bursztynu - na początku bardzo klarowne, po dolaniu końcówki całkowicie mętnieje, ciekawe; trochę ulatującego gazu. 
4/5

Piana
Niesamowita, bardzo obfita, bardzo gęsta, doskonale trwała i w dodatku osiadająca na szkle - czysta perfekcja, jedna z najlepszych, jakie w życiu spotkałem. 
5/5

Zapach
Świetny, szalenie intensywny, typowo belgijski - bardzo świeży, drożdżowy, trochę cytrynowy i przyprawowy; chmiel dopiero na dalekim etapie degustacji zdaje się przemawiać i to szeptem, ale jest naprawdę znakomity, orzeźwiający, niezwykle przyjemny. 
9,5/10

Smak
Dostajemy mniej więcej to samo, co w zapachu - belgijskie drożdże, zadziorna owocowość, dąży niemal do pikantności; jest przy tym naprawdę zadziwiająco lekkie; w smaku odznaczają się chociaż trochę amerykańskie chmiele, ale wyłącznie w postaci nietypowo dużej jak na tradycyjnego tripla goryczki; jest przepyszne i interesujące, świetnie równoważy słodycz z goryczką. 
9,5/10

Tekstura
Wysycenie jest spore, ale bardzo dobrze komponuje się z charakterem piwa, więc obniżyłbym je tylko nieznacznie; poza tym tekstura jest idealnie, przyjemnie pełna.
4,5/5

9.0/10

Zostałem w bardzo przyjemny sposób sprowadzony do parteru. Jeszcze niedawno cieszyłem się, że Birbant swoim debiutem nawiązał walkę z Pintą i AleBrowarem - to co powiedzieć teraz? Szczun przebił wszystkie piwa tych dwóch poza najlepszymi z każdego - odpowiednio Imperatorem Bałtyckim i Brown Foot i jak łatwo się domyślić, stanął na trzecim miejscu krajowego podium, zrzucając zeń podobnego koncepcyjnie Golden Monka (przy czym Brown Foot wyprzedził Szczuna o istne milimetry). Minimalnie przebił również czekoladowy porter z Meantime i tym samym uplasował się na dziesiątym miejscu w klasyfikacji ogólnej na blogu. Jako tripel - którym Szczun okazał się w znacznie większym stopniu niż India Pale Ale - przebił nawet Chimay, przegrał tylko z Tripel Karmeliet. Trzeba będzie nadrobić zaległości, narosłe w stosunku do tych kontraktowców.

BrewDog: Pilsen Lager

Drugie piwo z serii Unleash the Yeast z BrewDoga, który uwarzył cztery piwa z takimi samymi słodami i chmielami, ale każde na innych drożdżach. Pierwsze, na drożdżach do weizena, zdecydowanie mnie nie zachwyciło, bo drożdże te nie pasowały chyba za bardzo do użytego zasypu i chmielu, a w dodatku amerykańskie chmiele zagłuszyły doznania drożdżowe. Tym razem drożdże do pilzneńskiego lagera, znaczy się pilznera - ta druga wada przy obecności takiej samej ilości i rodzaju chmielu raczej nie zniknie, ale mam nadzieję, że chociaż całość będzie bezwzględnie smaczna.

Informacje ogólne:
Piwo: Pilsen Lager
Kraj: Wielka Brytania (Szkocja)
Hrabstwo: Aberdeenshire
Miasto: Ellon
Browar: BrewDog
Produkowane od: 2013
Styl: eksperymentalne
Alkohol: 6,3%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Etykieta poza różnicą w kolorze - tu przyciemniona lekko magenta - i nazwą piwa identyczna jak na Bavarian Weizenie - taki sam opis i cała reszta, czyli jak zwykle na duży plus. Oczywiście firmowy kapsel.
9/10


Barwa
Bardzo ładna, jasnobursztynowa barwa, bardzo klarowne, leniwie ulatujące bąbelki gazu. 
4/5

Piana
Dość obfita, ale niezbyt gęsta ani trwała, dość szybko redukuje się do pierścienia i niezgrabnych pozostałości. 
3/5

Zapach
W zapachu naturalnie znów rządzi amerykański z chmiel, spod którego jednak wyraźnie wysuwają się nuty, które istotnie przywodzą na myśl pilznera i w miarę degustacji zyskują sobie coraz większy udział; naprawdę ciekawy, dużo w nim kwaśnych owoców na czele z limonką. 
8/10

Smak
Co jeszcze ciekawsze, w smaku zupełnie zmienia profil i amerykańskie cytrusy odchodzą na plan może nie bardzo daleki, ale jednak chyba drugi, pierwszy oddając charakterystycznym wrażeniom pilznerowym, obecnym zwłaszcza na finiszu; nawet solidna i apetyczna goryczka przypomina pilznera; nie chce się w pewnych momentach wierzyć, że pilznerowe w tym piwie są jedynie drożdże i właśnie o taki efekt chodziło; poza tym bardzo smaczne tak po prostu. 
8,5/10

Tekstura
Wysycenie obniżyłbym trochę bardziej niż trochę, ale ogólnie jest bardzo w porządku.
4/5

7.5/10

Bardzo miła niespodzianka. Niesłusznie po Bavarian Weizenie powiesiłem psy na tym projekcie - dzisiejsza degustacja pozwoliła mi posiąść być może niebywale cenne spostrzeżenie na temat roli drożdży w pilznerach. Na to nie liczyłem - liczyłem tylko, że drożdże te będą lepiej pasować do amerykańskiego chmielu niż bawarskie - i tu też się nie zawiodłem. Podtrzymuję, że piwa z tej serii są jak na swoją rolę przechmielone, ale już tutaj chyba nie da się nie zauważyć roli drożdży, więc gorąco polecam i z odzyskaną nadzieją czekam niecierpliwie na pozostałe dwa piwa.

sobota, 22 marca 2014

Birbant (Witnica): American Brown Ale

Rozpoczynam przygodę z kolejnym browarem kontraktowym z Polski. I kolejnym bardzo świeżym, bo rozpoczął działalność w styczniu obecnego roku. Zdążyłem załapać się na degustację ich debiutu na parę dni przed wypuszczeniem drugiego piwa, ogłoszonego drugie parę dni temu. Na razie jeszcze prowizorycznie, bez strony internetowej, jedynie z profilem na facebooku. Na pierwszy raz nietypowo nie wybrali żadnego IPA, a amerykańskie brązowe ale.

Informacje ogólne:
Piwo: American Brown Ale
Kraj: Polska
Województwo: lubuskie
Miasto: Witnica
Browar: Witnica (Birbant)
Produkowane od: 2014
Styl: amerykańskie brown ale
Alkohol: 5,5%
Ekstrakt: 13%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Na etykiecie widać jakiś tam koncept, nawet sympatyczny, ale daleki od wybitności, bardzo daleki. Wygląda, jakby się ktoś po prostu nie wysilił. Ratuje to podany pełny skład i IBU, z drugiej strony brak jakiegokolwiek opisu piwa rozczarowuje. Chociaż - lepsze to czy grafomania Doctora Brew? Mimo wszystko chyba to drugie - można nie czytać, a zawsze to jakaś informacja. Goły kapsel, ale w przypadku debiutu wybaczalny.
7,5/10

Barwa
W ciekawy sposób lawiruje od głębokiego bursztynu do jasnego brązu; jak na piwo niefiltrowane jest wprost doskonale klarowne, dopiero po wlaniu ostatnich kropel mętnieje i to w ładny sposób; piękne.
4,5/5

Piana
Obfita, bardzo gęsta, bardzo trwała i oblepia szkło w sposób nieprawdopodobnie widowiskowy, wprost artystyczny. 
5/5

Zapach
Piękne nuty amerykańskiego chmielu, które w połączeniu ze słodem karmelowym tworzą świetną, owocową gamę z naciskiem na śliwki i truskawki. 
8,5/10

Smak
Zaskakująco zmienia profil na mniej owocowy, a bardziej słodowy; bardzo lekkie i orzeźwiające; dochodzi do sporego kontrastu, na początku, w ustach, jest zwiewne, zdaje się bardzo łagodne, przyjemnie słodowo-chmielowe - po przełknięciu wchodzi naprawdę ogromna, zupełnie bezwzględna, ziołowa, a niemal piołunowa goryczka; kontrast jest odrobinę zbyt wysoki, goryczka mogłaby przystopować, bo niestety w miarę picia zagłusza wszystko inne włącznie z ciekawym, chlebowym finiszem. 
8,5/10

Tekstura
Wysycenie mogłoby być odrobinę mniejsze, ale jest bliskie ideału.
4,5/5

7.5/10
 
No i wreszcie kontraktowiec, który morze się mierzyć z Pintą i AleBrowarem. I to z dobrym efektem, bo piwo to przebiło mniej więcej połowę tych z wymienionej wielkiej dwójki. Gdyby nie było trochę zanadto przechmielone, byłoby naprawdę rewelacyjnie. Spośród Birbanta, Doctora Brew i Olimpu ten pierwszy zdecydowanie i bezwzględnie najmocniej przykuł moją uwagę. Będę śledził szczegółowo, bez wątpienia spróbuję już niedługo następnego ich piwa.

Carlow: O'Hara's Irish Red

Jestem nieco spóźniony, bo dzień św. Patryka daleko za nami, a Pinta skończyła już święcić kolaboracyjny sukces - stout uwarzony wraz z rzemieślniczym browarem z Irlandii, Carlow, znanym bardziej pod nazwą O'Hara's. Jako że rzadko odwiedzam puby, nie było mi dane spróbować tego rarytasu, ale piwo z Carlow wypiję i jednocześnie nadrobię zaległości ze św. Patryka. Choć co prawda to bez wątpienia dry stout jest najbardziej rozpowszechnionym irlandzkim stylem, to irlandzkie czerwone ale jest jedynym, które jest tak jednoznacznie irlandzkie, że już nazwa nie pozostawia wątpliwości. Styl to raczej rzadki, więc choć Ognie Szczęścia z Pinty okazały się jednym z najsłabszych piw tego browaru, bardzo mnie pociąga i widząc na półce jego wersję z samej Irlandii, nie mogłem nie sięgnąć. To jedno z najpopularniejszych piw na świecie w tym stylu - na ratebeer.com jest siódmym (praktycznie na równi z szóstym) najczęściej ocenianym.

Informacje ogólne:
Piwo: O'Hara's Irish Red
Kraj: Irlandia
Prowincja: Leinster
Miasto: Carlow
Browar: Carlow Brewing Company
Produkowane od: 1998
Styl: irlandzkie red ale
Alkohol: 4,3%
Ekstrakt: 10,75%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Dość gustowna, wyrazista i ekstremalnie porządnie wykonana etykieta. Na kontrze dużo tekstu, ale niestety głównie formalności w wielu językach. Na krawatce jedno zdanie o piwie, a właściwie jego smaku. Ładny, dedykowany kapsel. Nie ma się do czego przyczepić, ale nie jest to też dzieło sztuki.
8/10

Barwa
Przepiękny, brązowy, pod mocnym światłem ładne, choć nie zjawiskowe rubinowe prześwity, trochę ulatującego gazu, doskonale klarowne.
4,5/5

Piana
Obfita, dość gęsta i dość trwała piana - po jakimś czasie się co nieco poddaje, ale za to pięknie oblepia szkło. 
3,5/5

Zapach
Z miejsca uderza w nas znakomity, dość intensywny aromat słodu karmelowego lekko podszytego chmielem - prosty, ale wiąże się z tą prostotą piękna bezkompromisowość, jednocześnie jest zachwycająco czysty. 
9/10


Smak
Jeszcze lepiej - wspaniale dominuje słodowa pełnia, trochę szorstka, ale w dość przyjemny sposób; jest jednocześnie obłędnie lekkie i pijalne; goryczka naturalnie nie jest powalająca, ale wystarcza, by skontrować karmel; ciekawy i przyjemny finisz, na którym krążą gdzieś tam duchy nut palonych; w swej prostocie zadziwiająco subtelne. 
9/10

Tkstura
Bezbłędna.
5/5

8.5/10

Znakomite piwo - przyznam, że o tak wysokiej ocenie naprawdę nie myślałem. Nie pierwszy raz jednak przekonuję się, że proste, lekkie, słodowe piwo bez amerykańskiego chmielu też może być majstersztykiem. I to jest piękne. Jednocześnie bezwzględnie doskonały przykład piwa sesyjnego, chyba najlepszy obok Dead Pony Club, jaki opisywałem - jak zwykle praktycznie nie pijam dwóch takich samych piw pod rząd, tak to tutaj mógłbym pić i pić jedno za drugim przez cały wieczór. Trzeba niestety przyznać, że zniszczyło Ognie Szczęścia z Pinty - intensywnością aromatu i pełnią smaku, jakkolwiek prozaicznie by to nie brzmiało.

piątek, 21 marca 2014

Revelation Cat: Lord Simcoe

Kolejne piwo z Revelation Cata. Piąte już z tego browaru, a czwarte IPA - po amerykańskim, imperialnym i ciemnym przyszedł czas na... znowu amerykańskie, ale tym razem dodatkowo będące single hopem oczywiście pod banderą chmielu simcoe. Co ciekawe, to już trzecie piwo w dokładnie takim stylu, jakie tu degustuję po grudniowych recenzjach Saint No More z AleBrowaru i Hoppy Christmas z BrewDoga. Zobaczymy, jak będzie się do nich miał Lord Simcoe - może to on zainspirował oba, bo pojawił się dużo wcześniej. Co bardzo ważne - to piwo nie zostało uwarzone, jak poprzednie, w Ramsgate Brewery w Anglii, ale w kolebce Revelation Cata - w Rzymie.

Informacje ogólne:
Piwo: Lord Simcoe
Kraj: Włochy
Region: Lacjum
Miasto: Rzym
Browar: Revelation Cat
Produkowane od: 2013
Styl: amerykańskie India Pale Ale
Alkohol: 6,5%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
W odróżnieniu od wcześniejszych piw z tego browaru, choć koncepcja na frontowej części etykieta pozostała bez zmian, zniknęła rubryka z informacjami na temat piwa. Tutaj etykiety są dwie - frontowa i kontra, zresztą wykonane ze zwykłego papieru. Kapsel nie jest goły, ale trudno nazwać go firmowym - przedstawia symbol tarczy strzeleckiej. Zdaje się, że tak wyglądają etykiety piw wypuszczonych we Włoszech.
7,5/10

Barwa
Jasnozłote, pod jasnym światłem nawet słomkowe; znacząco zmętnione, co trochę je zaciemnia, widać najpierw nieliczne, później liczne kawałeczki drożdży; prezentuje się dość nietypowo, ale nie pięknie. 
2,5/5

Piana
Niezbyt obfita, ale gęsta i zadziwiająco trwała i oblepiająca szkło. 
3,5/5

Zapach
W zapachu oczywiście całkowita dominacja simcoe, który dostarcza wspaniałych doznań cytrusowych - jest grejpfrut, pomarańcza, limonka, jest też trochę ananasa i odrobina mango - rewelacyjny, bardzo przyjemny i intensywny. 
9,5/10
Smak
W smaku zdominowane przez dość przyjemną, choć trochę zbyt szorstką zwłaszcza na finiszu, skrajnie cytrusową, grejpfrutowo-limonkową goryczkę - nie brakuje przy tym pełni, pije się bardzo dobrze i szybko. 
8/10

Tekstura
Wysycenie od początku zdecydowanie zbyt śmiało sobie poczyna, ale jest w porządku.
3/5

7.0/10

Najsłabsze piwo z Revelation Cat, jakie piłem jak dotąd. Nie umywa się do California Moonset, jeśli mam porównywać amerykańskie India Pale Ale z tego browaru, a i przegrało z oboma wspomnianymi single hop simcoe. Bardzo dobre, ale do zapomnienia. Piw z tej stajni czeka jeszcze na mnie cała masa, ale liczyłem, że trochę szybciej RC powali mnie na kolana. Trudno, czekamy.

czwartek, 20 marca 2014

Del Ducato: L'Ultima Luna

Długo nie degustowałem tu żadnych barley wine, ale jak już zacząłem, to się rozpędziłem i dzisiaj zabieram się już za trzecie. Dzieje się tak, bo wreszcie dorwałem kolejne piwo z Birrificio del Ducato - jednego z tych browarów, które wyrobiły sobie u mnie status "biorę wszystko". Choć lżejsze piwa tego włoskiego mikrusa mnie nie zachwyciły, to oba mocne były wspaniałe - liczę więc, że świetnie sobie tu poradzą, zwłaszcza że okaz nie byle jaki - leżakowany przez aż dwadzieścia cztery miesiące w beczkach z francuskiego dębu po włoskim winie czerwonym Amarone della Valpolicella. Brzmi cudownie, przekonajmy się, jak smakuje.

Informacje ogólne:
Piwo: L'Ultima Luna
Kraj: Włochy
Region: Emilia-Romania
Miasto: Roncole Verdi
Browar: Birrificio del Ducato
Produkowane od: brak danych
Styl: angielskie barleywine (Amarone della Valpolicella Wine BA)
Alkohol: 13%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Jak zwykle przepięknego kształtu butelka z dużym, firmowym kapslem i piękną etykietą - tym razem mamy aluzje artystyczne do twórczości Salvadora Dalego i Antoine'a de Saint-Exupéry'ego. Na tejże między innymi dość długi opis piwa po włosku i informacja o numerze butelki - 373, niestety nie wiadomo na ile wypuszczonych. Piwo powstało, a raczej zaczęło powstawać, bo trzeba dołożyć jeszcze leżakowanie w beczkach, w 2010 roku. Powiew historii. No teraz to już się robi naprawdę interesująco.
10/10

Barwa
Bardzo ciemne, ale dalekie od czerni - brązowe, pod światłem mieni się czerwienią bardzo winną, wygląda na mocno zmętnione, ogólnie nie zwala z nóg, ale bardzo ładne i bardzo nietypowe, ciekawe, dostojne. 
4/5

Piana
Poza paroma bąbelkami, które niemal od razu znikają, piany brak
0,5/5

Zapach
Ultrabeczkowy, przywodzący na myśl nawet mocniejsze alkohole niż wino - przez połączenie nut alkoholowych z drzewnymi i charakterystyczną słodyczą przed oczami staje nam jak żywa butelka ciemnej, katalońskiej brandy, a zaraz za nią rumu; słodkie, czerwone wino znajduje się raczej gdzieś w tle; szalenie intrygujący, chociaż nie mający wiele wspólnego z klasycznie pojmowanym piwem; nie rzuca może na kolana, ale jest przyjemny, złożony i fascynuje, pokazuje potęgę starzenia. 
9,5/10

Smak
Zupełnie co innego dzieje się w smaku, gdzie wino nadrabia zaległości z zapachu i dominuje już totalnie poprzez charakterystyczną kwaskowatość, aż zanadto, bo wprost smakuje jak wino - na dość delikatnym finiszu powracają wybitnie przyjemne nuty brandy; wybitnie ciekawe, słodko-kwaśne, ale przydałoby się chociaż jakiegoś mocnego piwnego akordu; wbrew zapachowi w smaku bardzo dobrze ukrywa alkohol. 
8,5/10

Tekstura
Zerowe wysycenie; w tym przypadku nie jest to wada ogromna, ale jednak znacząca - przydałoby się chociaż naprawdę minimalne, może podniosłoby dość marną pijalność.
2/5

7.5/10
 
Jest to pewne rozczarowanie, bo za tę cenę i po tej koncepcji spodziewałem się piwa, które ocenię wyżej. Było to jednak na tyle nietypowe i ciekawe doświadczenie, że może tej ceny warte, w pewnym sensie. Gdybym wypił to piwo dwa lata temu, doznałbym prawdopodobnie cięższego szoku, niż próbując prawdziwszą wersję gueuze z Lindemans. Mimo wszystko mam jednak nadzieję, że kolejne piwo z Birrificio del Ducato bardziej mnie powali.

poniedziałek, 17 marca 2014

Heller: Aecht Schlenkerla Rauchbier Urbock

W końcu degustacja, na którą czekam już prawie dwa miesiące. Odkąd wziąłem do ust wędzone marcowe z Bambergu, wiedziałem, że nie przepuszczę żadnemu piwu z Brauerei Heller i oto drugie - tym razem wędzony koźlak. Doskonale pamiętam, że w przypadku marcowego dostrzegłem ogromne podobieństwo do Dymów Marcowych z Pinty, która ma również w swojej ofercie wędzonego koźlaka, Jak w Dym, również tu już dość dawno degustowanego. Jeśli analogicznie do marcowego to piwo będzie takim Jak w Dym premium, to będzie wybitne. Na to liczę, co najmniej. Nie piłem jeszcze wystarczająco dużo piw wędzonych, by móc wydawać takie wyroki, ale możliwe, że żaden styl nie nadaje się do uwędzenia tak jak koźlak.

Informacje ogólne:
Piwo: Aecht Schlenkerla Rauchbier Urbock
Kraj: Niemcy
Land: Bawaria
Miasto: Bamberg
Browar: Brauerei Heller
Produkowane od: brak danych
Styl: koźlak wędzony
Alkohol: 6,5%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Etykieta w identycznym stylu co na marcowym, nieznacznie odmienna kolorystycznie - bardzo ładna i klimatyczna. Do tego dedykowany kapsel i miłe zaskoczenie w postaci niezmęczonej - jak w przypadku marcowego - butelki.
9/10


Barwa
Czarne, ale nie do końca - przy odrobinie zabawy światłem dostrzeżemy bardzo ładne, ciemnobrązowe refleksy; ciężko domagać się czegoś piękniejszego. 
5/5

Piana
Mało obfita, średnio gęsta, niezbyt trwała - już po kilku chwilach pozostawia po sobie jeno cienki pierścień, za to przynajmniej trochę oblepia szkło. 
2/5

Zapach
Najcudowniejsza wędzonka, jakiej kiedykolwiek doznałem - niezwykle intensywna, nie daje najmniejszych szans na przegapienie swojej istoty - wspaniale igra z nami swoim janusowym obliczem, raz ukazując się od strony nut przypominających najwyższej klasy wędzoną szynkę, a raz przypominając typowy zapach dymu z ogniska; genialny, doskonały. 
10/10

Smak
Niemal równie fenomenalny - na początku dostajemy dla odmiany porcję koźlakowej, wyśmienitej słodyczy, ale zaraz ogarnia nas na powrót wędzona symfonia - po jej zmasowanym ataku przychodzi czas na nieco bardziej klasyczne nuty, paloność i zaskakująco sporą, choć oczywiście daleką od ekstremum goryczkę; na finiszu akcenty wprost drzewne; niesamowite, sycące, wyśmienite.
10/10

Tekstura
Życzyłbym sobie odrobinę niższego wysycenia, poza tym do tekstury nie mam zastrzeżeń.
4,5/5

9.5/10

I to się nazywa spełnienie oczekiwań. Wędzony koźlak z Niemiec, stając w dokładnie tym samym rzędzie co Brown Foot z AleBrowaru, wtargnął do pierwszej dziesiątki blogowej, wyrzucając z niej legendarny Atak Chmielu. To również pierwszy od wakacji dublet dziesiątek za smak i zapach; dopiero czwarty w ogóle, a przecież małymi krokami zbliżamy się do przekroczenia drugiej setki ocenionych piw. Ciężko z drugiej strony odżałować pianę - gdyby była tak dobra jak w wędzonym marcowym, to piwo ustąpiłoby tylko Chimay Bleue, zajmując drugie miejsce w rankingu. Niesamowite, że tak genialne statystyki przypisuję piwu wędzonemu. Sprawa ma się jasno: widzę coś nowego ze Schlenkerli na półce sklepu - biorę i degustuję.

 



_________________________________________________________________________________
 
 
 
Powtórka 07.11.2017 r., warka do 07.2018 r.

Piękna miedź i piękna piana. Zjawiskowy, genialny, królewski aromat wędzonej szynki, dopalającego się ogniska, wędzonej ryby, wyschniętych liści, dymu, jesieni, suszonych owoców. Wszystko to podszyte lekką dawką słodowego karmelu. W smaku genialna wędzonka nie zwalnia ani odrobinę, dochodzi natomiast piękne słodowe ciało spod znaku karmelu i nawet delikatnej czekolady; niemała jak na koźlaka kontra goryczkowa zapobiega przesłodzeniu. Mogłoby mieć odrobinę mniej gazu. Wspaniała wędzonka, obok Prunum najlepsza jaką piłem, no i jedno z około dwudziestu najlepszych piw. 
 
 
 
 

9.0/10

sobota, 15 marca 2014

Anchor: Old Foghorn

By Shipwrecker Circus nie czuł się samotny, biorę się za drugie barley wine na blogu. Tym razem ze znanego mi już bliżej browaru z San Francisco, Anchor Brewing. Tenże producent zawodzi mnie trochę, bo trzy z trzech jego piw nie zdołały dotrzeć nawet do oceny 8/10, a jak wiadomo amerykanizmy swoje kosztują. Jak dowiemy się ze strony internetowej, to datowane na rok 1975 (butelkowanie rozpoczęte w następnym roku) barley wine to pierwsze piwo w takim stylu z Ameryki. No teraz to musi być już chociaż świetnie.

Informacje ogólne:
Piwo: Old Foghorn
Kraj: Stany Zjednoczone
Stan: Kalifornia
Miasto: San Francisco
Browar: Anchor Brewing Company
Produkowane od: 1976
Styl: amerykańskie barleywine
Alkohol: 10%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 355 ml

Opakowanie
Typowe opakowanie Anchora - urocza buteleczka i oldskulowa etykieta - ładna, choć nie rewelacyjna, nie przedstawiająca nic oryginalnego, jeno jęczmień i chmiel. Jak zwykle świetne wrażenie robi krawatka, która mieści na sobie stosunkowo obszerne wprowadzenie merytoryczne do degustacji. I jak zwykle bardzo ładny, dedykowany kapsel.
8/10
 
Barwa
Fantastyczny kolor - lawiruje w zależności od naświetlenia od głębokiej, krystalicznej miedzi poprzez rubiny aż do jasnego brązu; magiczny, urzekający. 
5/5

Piana
Dość obfita, bardzo, choć nie idealnie gęsta, umiarkowanie trwała - utrzymuje się kilka minut niemal w całości, później pozostają resztki i gruby pierścień. 
3,5/5

Zapach
Świetny, składają się nań bez osiągania jakiejś znacznej przewagi nad innymi trzy sfery: chmielowa, bardzo świeża owocowość, karmelkowo-wiśniowa słodycz i alkoholowa, ale dość szlachetna moc. 
9/10
Smak
Dość słodkie, opanowane przez ducha likierowatych wiśni, które tak bardzo biorą górę, że podbudowa słodowo-chmielowa spada na daleki plan; oznaki wielkiej mocy zanikają dopiero na zadziwiająco łagodnym, choć i długim, bardzo słodkim, owocowym finiszu; znakomite, fascynujące i eleganckie, ale do doskonałości jeszcze trochę brakuje, mogłoby lepiej radzić sobie z alkoholem; niezwykle pijalne, jak zazwyczaj zadowalam się jednym piwem w przypadku normalnego woltażu, tak mając do czynienia z taką mocą praktycznie nigdy nie mam ochoty zabrać się za następne - a tu bym poprosił. 
9,5/10

Tekstura
Na początku zdecydowanie, choć na pewno nie koszmarnie za wysokie wysycenie - później normuje się niemal do ideału.
3,5/5

8.5/10

No i wreszcie Anchor podbił czymś moje serce. Rewelacyjne barley wine, które zdecydowanie przebiło to z BrewDoga, które niedawno piłem. Bardzo wykwintne, pozwala naprawdę niewiarygodnie się delektować. Zobaczymy jeszcze, jak spisze się ostatnie piwo z Anchora, jakie mam - jeśli podobnie, to na pewno szybko sięgnę po następne.



_________________________________________________________________________________
 
 
 
Powtórka 25.07.2017 r., warka do 06.2018 r.

Cudowna barwa i dobra piana. Zapach jest bardzo podobny do tego, co opisałem przed laty - dominuje właśnie taka karmelkowo-wiśniowa słodycz, za nią występuje świeża, chmielowo-słodowa owocowość spod znaku pomarańczy, poza tym chleb, daktyle, nawet jakieś owoce leśne - jest piękny. W smaku jeszcze lepiej, jest bardzo owocowe, te owoce idą zarówno od ciemnego słodu, jak i od chmielu, więc są dość zróżnicowane, ale rzeczywiście na pierwszym planie wiśnie, poza tym jest bardzo ładny karmel, cudowna chlebowość, cudowny, dłuuugi finisz, łączący sporą słodycz z niemałą goryczką. Może odrobinę za dużo gazu i odrobinę za dużo alkoholu. Patrząc na moje notatki sprzed ponad trzech lat, odczułem je wówczas bardzo podobnie - to znakomite piwo, ocena zostaje w mocy, a nawet to trochę mocniejsze 8.5 niż było!

8.5/10

czwartek, 13 marca 2014

Gościszewo: Czarne Krzyżackie

Raz na jakiś czas trzeba powrócić do korzeni, które wciągnęły mnie przed laty do świata piwa, czyli do polskich browarów regionalnych i ich wyrobów. Z Gościszewem zetknąłem się już wiele razy - poprzez oczywiście AleBrowar, który warzy tam swoje piwa - ale z piwem uwarzonym przez Gościszewo w pełnym tego słowa znaczeniu jeszcze nie. Piwo to, będące ciemnym lagerem, to, jak sądzę, swoisty krok ku nowoczesności dla browaru - jeśli wikipedia nie kłamie, od 1991 roku do 2007 warzyli zaledwie jedno piwo, jasnego lagera chyba będącego pilznerem. Teraz mają już w portfolio trochę więcej propozycji, ale dużo mówi fakt, że ten podobno schwarzbier, styl notabene tysięcznie bardziej ortodoksyjny niż rewolucyjny, wydaje się ich najbardziej szokującą opcją. Chociaż ten egzemplarz jest dość niecodzienny ze względu na aż 6,5% zawartości alkoholu, liczbę dla tradycyjnego schwarzbiera bardzo dużą.

Informacje ogólne:
Piwo: Czarne Krzyżackie
Kraj: Polska
Województwo: pomorskie
Miasto: Gościszewo
Browar: Gościszewo
Produkowane od: 2013
Styl: tmavé
Alkohol: 6,5%
Ekstrakt: 16%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Samo wykonanie szaty graficznej etykiety pozostawia trochę do życzenia, ale podoba mi się wyrazisty pomysł. Na kontrze dowiemy się, jakie dokładnie słody zostały użyte (jest i pszeniczny) - szkoda, że chmielów i drożdży już nie poznamy, ale to i tak fajna sprawa jak na browar regionalny. Mamy też zasygnalizowaną optymalną temperaturę serwowania. W końcu dowiemy się, że kupując piwo, wspomagamy odbudowę figury Matki Boskiej na zamku w Malborku. No trudno, jakoś przeżyję. Całkiem ładny, firmowy kapsel browaru, chociaż niezbyt pasujący do etykiety.
7,5/10

Barwa
Bardzo ładne, niemal całkowicie czarne, pod bardzo jasnym światłem możemy dopiero dostrzec nieznaczne, ciemnobrązowe prześwity. 
4,5/5

Piana
Średnio obfita i mało trwała - już po paru minutach zostaje sam pierścień, po trochę dłuższym czasie znika zupełnie - przynajmniej za to bardzo gęsta. 
2/5

Zapach
Bardzo ładny, palono-czekoladowy; początkowo zdaje się przemycać także jakieś odległe nuty wiśniowe, ale ostatecznie bardzo jednowymiarowy, mógłby też być bardziej intensywny; ogólnie jednak przyjemny. 
6,5/10

Smak
Jeszcze bardziej kieruje profil na słodycz, nuty palone muszą się teraz godzić z karmelowymi, ciasteczkowymi; zadziwiająco lekkie, ale wiąże się to niestety z również przy tym ekstrakcie zadziwiającym brakiem pełni; na przełyku trochę niezbalansowane, brakuje goryczki, która równoważyłaby słodycz; trochę pusty finisz, na którym nie ma już mowy o paloności, a zostaje czekolada; ogólnie pozytywne i pijalne, ale nic ponadto. 
6/10

Tekstura
Wysycenie na podniebieniu wydaje się dobre, może odrobinę za wysokie, ale gorzej prezentuje się już w żołądku.
2,5/5

5.5/10

Nie oczekiwałem nie wiadomo jakich uniesień, ale miałem nadzieję na coś więcej. Ostatecznie piwo ledwo solidne, w dziwny sposób nie wykorzystujące potencjału wysokiego ekstraktu. Do zapomnienia, a szkoda, bo prędko drugiej szansy Gościszewo ode mnie prawie na pewno nie dostanie. No i to nie jest schwarzbier - najbliżej z ciemnych lagerów mu zdecydowanie do czeskiej interpretacji, tak je też zakwalifikuję.