poniedziałek, 30 czerwca 2014

Top 10

Oto aktualne dziesięć najlepiej ocenionych przeze mnie piw. Ten na bieżąco aktualizowany ranking ułożony jest według ocen ogólnych, które pojawiają się przy degustacjach, nie są to więc dokładnie najsmaczniejsze piwa, jakie piłem, a te, które zrobiły najlepsze wrażenie w ogóle - przede wszystkim smakiem i zapachem, ale również teksturą, wyglądem i opakowaniem (wagę poszczególnych parametrów w ocenie można poznać tu). Uważam kwestie estetyczne za istotne (co oczywiste, skoro uwzględniam je w ocenach), ale są sytuacje, w których się nie liczą i chcemy rozmawiać tylko o walorach smakowo-zapachowych - w takich to sytuacjach warto zapoznać się z alternatywnym Top 10.

9/10b. Brouwerij Bosteels: Tripel Karmeliet (9,53/10)

Po to piwo z całej dziesiątki sięgnąłem w życiu najwcześniej, na długo przed rozpoczęciem działalności bloga. To jedno z moich dwóch (drugie jest następne w rankingu) ukochanych piw belgijskich, które przez długi czas uznawałem za absolutnie najlepsze we wszechświecie (trochę z niedoświadczenia i nieświadomości potencjału piwa) i które ugruntowały pozycję Belgii w moim spojrzeniu na świat piwa - do dziś, mimo cudów oferowanych zza małej (UK) i wielkiej (US) wody, ciągle nie mogę przestać postrzegać jej za krainę, w której piwowarstwo wspina się na najwyższe szczyty. Ale co do samego piwa - jest to pewien policzek dla trapistów, bo lepszego tripla na razie nie uświadczyłem nigdzie, również u nich. Mocne (8,4%), a orzeźwia jak grodziskie; lekkie, a natężeniem smaku dorównuje stoutom imperialnym. Krótko mówiąc znakomite piwo na każdą okazję. Jest też bardzo przystępne w przeciwieństwie do niejednego piwa z tego rankingu - sam zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia, będąc jeszcze niemal kompletnym laikiem, któremu byle lambik wykręcał kubki smakowe i nie dawał zasnąć. Warto więc być może zaczynać od niego edukację znajomych, którzy do tej pory nie pili nic lepszego od Perły, Ciechana Miodowego czy nawet Paulanera (nie żebym te trzy piwa zrównywał, wręcz przeciwnie, dokonałem stopniowania wtajemniczenia w piwo). Za ciekawostkę niech posłuży fakt użycia trzech zbóż - słodu jęczmiennego, pszenicy i owsa. Piwo raz jest, a raz go nie ma - nie tylko w sklepach specjalistycznych, potrafi się też pojawić w Almie czy Piotrze i Pawle, ale raczej rzadko w porównaniu z niektórymi innymi Belgami.


9/10a. Alaskan Brewing: Smoked Porter (9,53/10)

"Porter wędzony warzony w browarze na Alasce" samo w sobie brzmi już intrygująco, ale efekt przeszedł moje oczekiwania. A były spore, bo piwo jest dość osławione i w Polsce uchodzi wręcz za artefakt, bo jest kiepsko osiągalne. Alaskan Brewing warzy je tylko raz w roku i wypuszcza w ograniczonej ilości - każda warka jest opatrzona rocznikiem, mi trafiło się piwo z 2012 - ponad dwuletnie - i było wyśmienite. Browar podaje zresztą kilkunastoletni okres ważności, co zaskakuje przy zaledwie 6,5% alkoholu, ale chyba jest uzasadnione i podwyższa magię piwa. Niebywale wyraziste, choć pije się szybko i lekko, stanowi doskonały splot chmielowej goryczki, kawowo-czekoladowej słodyczy ciemnego słodu oraz doprawdy słonej, bardzo intensywnej wędzonki. Raczej nie powinno się od niego zaczynać przygody z piwami wędzonymi, może być trochę zbyt intensywne, a to nie pozwoli w pełni go docenić - dla każdego miłośnika tego gatunku jednak będzie to wspaniałe przeżycie. Tak jak mówiłem, dostępność jest niestety bardzo kiepska - jeśli tylko zobaczę znowu na półce, to zgarnę z niej tyle, ile uniosę (choć wątpliwe, by trafiło się więcej niż jedno) i pobawię z leżakowaniem tego niesamowitego trunku.


8. Brouwerij van Steenberge: Gulden Draak (9,56/10)

A oto i drugie z tych dwóch belgijskich piw z mojej młodości. Gulden Draak powalił mnie jeszcze odrobinę bardziej niż Tripel i również tutaj minimalnie go wyprzedził. Po tamtej przygodzie sądziłem, że niczego lepszego już w życiu nie spróbuję. Pomyliłem się, ale nie bardzo. To piwo, zaliczane do znamienitego gatunku belgijskich ciemnych mocnych ale (choć jest jak na ten styl dość jasne), jest nieco bardziej ekstremalne - przekracza wszak dziesięć procent alkoholu, chociaż ukrywa go niesamowicie. Może służyć za kolejny stopień wtajemniczenia, jeśli już naszemu hipotetycznemu znajomemu spodoba się Tripel Karmeliet. To już nie jest piwo na każdą okazję - zdecydowanie nie służy do orzeźwiania, to raczej typ powoli sączonego trunku w długi, spokojny wieczór (choć jeśli kupimy małą, a nie dużą butelkę, to aż tak długo to nie potrwa - jak na swoją moc jest bardzo przystępne i gładkie). Nabywanie go wygląda podobnie jak w przypadku Tripel Karmeliet, chociaż chyba pojawia się w sklepach trochę częściej - w najbliższym mi sklepie specjalistycznym jest chyba nawet praktycznie na stałym wyposażeniu. I znacznie łatwiej je rozpoznać po jedynej w swoim rodzaju białej, plastikowej etykiecie. Nie pomylić tylko z jego młodszym bratem, quadruplem w czarnej obudowie - moim zdaniem bez porównania gorszy produkt.


7. BrewDog: Tactical Nuclear Penguin (9,595/10)

Zdecydowanie najdziwniejsze, najbardziej ekstremalne i najdroższe piwo z tego rankingu, a być może we wszystkich kategoriach zwyciężyłoby również w ogóle spośród wszystkich piw, jakie piłem. Wydawało mi się, że Pingwin to przede wszystkim otoczka i wariactwo, dopóki go nie spróbowałem. Ale po kolei - zaczyna się przede wszystkim od koncepcji: 32% alkoholu to fakt, który po prostu nie potrzebuje uzasadnienia swej osobliwości; do tego dochodzi jeszcze maturacja w beczkach po szkockiej whisky. Następnie mamy opakowanie - butelka zapakowana w coś, co okazuje się papierową torbą z symbolicznym rysunkiem pingwina, w środku piękne szkło z korkiem i połyskującą etykietą, a do tego genialny i jakże potrzebny korek rozporowy. I do tego momentu traktowałem to piwo jako ciekawostkę, ale smak powalił mnie swoją intensywnością i skomplikowaniem oraz niezwykłym ukryciem alkoholu - nie czuć 32%, a spokojnie nawet z 10 punktów procentowych mniej. To niemal najdoskonalszy w smaku stout imperialny (bardzo imperialny), jaki piłem - po raz kolejny BrewDog w dużej mierze wygrał sprawę nutami orzechowymi. Jak Gulden Draak to piwo, którym można się cieszyć przez cały wieczór, tak butelką Pingwina - nawet cały rok, co jakiś czas popijając niewielkie ilości (ewentualnie nacieszyć przez cały wieczór siebie i grupę znajomych). I patrząc na to, dwieście pięćdziesiąt złotych, które trzeba na tę ekstrawagancję poświęcić, aż tak już nie szokuje, choć i nie wywołuje radości - radzę nie decydować się na zakup w zbyt wczesnej fazie zainteresowania piwem. Wymaga ono już trochę wyrobienia sobie miłości do ekstremalnych piw, zwłaszcza stoutów imperialnych - mogą przecież komuś w ogóle nie smakować, więc warto najpierw dowiedzieć się czegoś o nich na tańszych i słabszych egzemplarzach. Jeśli już się jednak zdecydujemy je poznać, to szansa, że trafimy na nie w jakimś polskim sklepie, wchodząc do niego w dowolnym momencie, jest bliska zeru (acz bywa i tak). Żeby je dostać, najlepiej chyba poprosić o ściągnięcie na nazwisko w jakimś bardzo dobrym sklepie specjalistycznym.


6. Pinta (Browar na Jurze): Imperator Bałtycki (9,64/10)

W końcu polski akcent i jedyny czysto polski akcent w tej elitarnej dziesiątce; również jedyne piwo dolnej fermentacji. Ten tryumf był z kolei jednym z najbardziej spodziewanych przed degustacją, z jakimi się spotkałem. Kiedy Pinta, zdecydowanie najwybitniejszy browar kontraktowy w Polsce, ogłosiła na jesieni 2013 roku, że uzyskała gęstość brzeczki wskazującą jednoznacznie na piwo bardzo mocne, zapanowała atmosfera euforii. Pierwszy raz zapowiadało się szeroko dostępne polskie piwo w jakimś ciężkim, dostojnym stylu. Druga fala radości nastąpiła, kiedy Pinta podała styl - imperialny porter bałtycki, czyli mocny porter bałtycki solidnie chmielony amerykańskim chmielem. A trzeci wybuch szczęścia miał miejsce zaraz po premierze, bo piwo okazało się genialne, również według mnie i do tej pory pozostaje najlepszym uwarzonym w Polsce trunkiem, jaki piłem. W okolicach premiery doszło do miażdżącej przewagi popytu nad podażą - sklepy często racjonowały i tak małe już butelki, jednemu klientowi nie sprzedając więcej niż jednej-dwóch, by jak najwięcej osób mogło spróbować: i tak wielu obeszło się smakiem, w popularnych miejscach cały zapas rozchodził się dosłownie w pół godziny. Na porządku dziennym były też imienne rezerwacje. Wyśmienity hołd dla perły polskiego piwowarstwa tradycyjnego w rewolucyjnym stylu. Z pewnością będzie się regularnie, ale niekoniecznie często pojawiać na półkach sklepów specjalistycznych - warto obserwować sytuację, jeśli chce się je zdobyć, bo popyt ciągle jest duży, wiele osób kupuje jak najwięcej, by część poddać leżakowaniu.


5. Redwillow Brewery: Ageless (9,66/10)

Jeśli musiałbym wybrać tylko jeden kraj, z którego - i tylko z niego - do końca życia mógłbym pić piwa, byłaby to prawdopodobnie Anglia. To przede wszystkim kwestia różnorodności stylowej, ilości różnych browarów, a w końcu dobrej średniej próbowanych piw. Wśród najlepszej dziesiątki znalazło się jednak tylko jedno, ale jego obecność pokazuje, na czym polega Anglia. Ot, kolejne imperialne IIPA, kolejny niewielki, nieznany browar z jakiejś mieściny angielskiej do odhaczenia? Otóż nie, zupełnie znienacka olśnienie jednym z dwóch najlepszych piw w tym zacnym stylu, jakie piłem. I jestem pewien, że w tym kraju takich niespodzianek jest cała masa (na parę z nich już się natknąłem, tylko nie aż takiego kalibru, żeby się zmieścić w tej dziesiątce). Przy okazji, poza smakiem bliskim doskonałości, ciekawy dodatek w postaci lekko weizenowego charakteru, być może pochodzącego ze słodu pszenicznego obecnego w zasypie. Jest też bardzo słabe jak na IIPA, a w ogóle nie traci na intensywności. Z drugiej strony to w pewnym sensie piwo o najsłabszej pozycji w tym zestawieniu - wyżej w nim jest bowiem bardzo podobne, a jednak trochę lepsze. Niestety odkąd udało mi się je oraz parę innych piw z Redwillow dostać na wczesnej jesieni 2013 roku, już ich w Polsce więcej nie widziałem, ale pewnie wrócą w końcu do sklepów specjalistycznych - pytanie kiedy.


4. Carlow Brewing & Pinta: Lublin to Dublin (9,69/10)

Drugi polski akcent, a konkretniej irlandzko-polski. Na początku 2014 roku po raz pierwszy polskiemu browarowi rzemieślniczemu udało się uwarzyć kolaboracyjne piwo z zagranicznym podmiotem - po stronie polskiej wystąpiła oczywiście pionierska Pinta, po drugiej irlandzkie Carlow Brewing (na którego terenie piwo powstało). Na styl wzięto stout - różnie to było na początku, ale skończyło się na stoucie owsianym. Wcześniej piłem już dwa stouty z Carlow i były rewelacyjne, więc oczekiwania miałem spore, ale i tak efekt je przerósł. Uwielbiam wszystkie style piwne, nie spotkałem i już nie spotkam raczej takiego, od którego bym stronił (wyjątkiem jest international/eurolager, ale to nie tyle styl, co bardziej nieudany jasny lager). Są jednak naturalnie takie, które uwielbiam trochę bardziej. Ciężko mi wskazać coś mocno zawężonego, ale jeśli chodzi o całe rodziny stylów (takie, wedle których grupuję tagi), to walka toczyłaby się bez wątpienia między stoutami a belgijskimi ale'ami - przy czym walka to trochę niesprawiedliwa, bo to drugie określenie obejmuje większą i znacznie bardziej różnorodną grupę gatunków - stoutom należy się więc podwójny aplauz za znalezienie się na szczycie. A mówię o tym dlatego, że w tym kolaboracyjnym produkcie odnalazłem kwintesencję stoutu. Lepszego nie piłem, to oczywiste, ale też nie piłem bardziej reprezentatywnego dla tej grupy piw. Lublin to Dublin zawiera wszystko, co w poszczególnych stoutach najlepsze: lekkość i pijalność dry stoutów, pełnię palonego smaku Foreign Extra Stoutów, kremową słodycz stoutów mlecznych, solidną, chmielową goryczkę stoutów amerykańskich, złożoność stoutów imperialnych i w końcu przyjemną aksamitność stoutu owsianego, którym jest. Jako że Pinta od dłuższego już czasu pojawia się nie tylko w sklepach specjalistycznych, to można na to piwo trafić w różnych miejscach - najlepiej jednak skierować się do tego pierwszego. Przyszłość tego piwa, w tym częstotliwość warzenia, pozostaje jednak na razie zagadką z oczywistych względów. Póki co nie jest źle - na jednej warce się nie skończyło, oby nie kończyło się w ogóle.


3. BrewDog & Mikkeller: I Hardcore You (9,76/10)

To kolejne piwo kolaboracyjne, ale w zdecydowanie odmiennym sensie niż Lublin to Dublin. Mikkeller i BrewDog nie uwarzyły razem piwa, a... zmieszały ze sobą dwa już uwarzone i będące w sprzedaży imperialne India Pale Ale. Proceder jest to w piwowarstwie bardzo rzadki - jak dotąd piłem w życiu tylko dwa takie blendy, drugi zresztą również z BrewDoga i Mikkellera. Szkoci dali od siebie swoje Hardcore IPA (które, co ciekawe, piłem i nie zrobiło na mnie jak na ten styl zbyt dużego wrażenia), a Duńczycy I Beat You (nie miałem przyjemności, ale poszukuję). Na zmieszaniu się nie skończyło, ale i wiele już nie dodano - piwo zostało jeszcze tylko dochmielone na zimno. Efektem okazało się coś, co postrzegam jako idealne w smaku i zapachu imperialne IPA (naprawdę nie wyobrażam sobie, by wejść na wyższy poziom), w moim odczuciu opus magnum piwowarstwa rewolucyjnego/rzemieślniczego i w końcu gigantyczny pomnik, zbudowany w hołdzie dla amerykańskiego chmielu. Na stronie BrewDoga w broszurze tego piwa znajduje się informacja o limitowanym czasie jego dostępności - mam nadzieję, że po prostu myśleli, że tak będzie, kiedy po raz pierwszy je stworzyli w 2010 roku i zapomnieli usunąć tę wzmiankę. Póki co piwo pojawia się co jakiś czas na półkach sklepów specjalistycznych. Miejmy nadzieję, że BrewDog się nie pokłóci z Mikkellerem.


2. Port Brewing Company: Board Meeting (9,87/10)

Piwo, które sprawiło, że musiałem zacząć traktować Stany Zjednoczone jako poważnego kandydata na najlepszy piwny kraj na świecie. Do tej pory USA mnie nie zachwycało na miarę swojej renomy wśród beer geeków, ale w końcu nadszedł ten moment. To imperialne amerykańskie brązowe ale z dodatkiem kawy i ziaren kakaa. Efekt smakowy to w zasadzie doskonałość, a że również pozostałe parametry były na znakomitym poziomie, to ląduje na drugim miejscu. Na pierwszy rzut oka można posądzić Port Brewing o tworzenie wariacji na temat stoutu imperialnego i nazywanie go wymyślną nazwą stylu, ale to nie to - piwo naprawdę reprezentuje brązowe ale, tylko po prostu mocniejsze. Niesamowita rewia wszelkich nut melanoidynowych, doskonały balans słodyczy i goryczki, naprawdę niezwykle wysoka różnych wyczuwalnych smaków i zapachów; być może pod względem zapachu, smaku i tekstury lepszego brown ale w życiu już nie wypiję, a i o równie dobre będzie bardzo, bardzo ciężko. Przy niebywałej intensywności doznań, jakie niesie, nie jest też przesadnie wymagające, więc można dać je komuś niedoświadczonemu. A skąd je wziąć? Wyłącznie ze sklepów specjalistycznych i to raczej tych wysokich lotów. Na szczęście Port Brewing ma je w swojej ofercie całorocznej, nie ma więc raczej obawy, że w najbliższym czasie nie będzie żadnej możliwości dostania go w Polsce.


1. Bières de Chimay: Chimay Bleue (9,925/10)

Na samym końcu tej pięknej drogi przez moje najlepsze wspomnienia zabrakło mi oryginalności. Niebieskie Chimay to trunek, który zna każdy szanujący się miłośnik piwa z pewnym podstawowym doświadczeniem. To jeszcze jedno piwo belgijskie, ale już ikona wagi ciężkiej - jedno z najbardziej kultowych piw z tego kraju i w ogóle na całym świecie. Kwintesencja tej sfery piwowarstwa, która fascynuje mnie chyba najbardziej - piwowarstwa trapistów. Chimay Bleue to belgijskie ciemne mocne ale podobnie jak Gulden Draak, ale o mniej owocowym, a bardziej powiązanym z ciemnym słodem profilu, przez co obowiązkiem jest spróbowanie obydwu. Cóż tu dużo pisać, to trzeba spróbować - doskonały aromat, smak, a nawet tekstura. Podkreślić wypada triumf piwowarstwa tradycyjnego, które przynajmniej w mojej ocenie w punkcie kulminacyjnym nie dało się ofercie rewolucjonistów - wszystko co prawda przede mną, ale ciężko już będzie na zmiany na szczycie. Przebicie jego oceny może cudem nie będzie, ale na pewno z nim graniczy. Szczęśliwie jest to najlepiej dostępne piwo z tej dziesiątki - jest chyba stałym wyposażeniem Piotra i Pawła czy innych delikatesów, o sklepach specjalistycznych nie wspominając.

sobota, 28 czerwca 2014

7 Stern: Prager Dunkles

No więc jedziemy z pierwszym z trzech piw, które przywiozłem z Wiednia. Na początek powrócę myślami nie tylko do stolicy Austrii, ale i do Pragi, jak widać po nazwie piwa. Piwo, jak się domyślam, zainspirowane jest flekowskim ciemniakiem, najsłynniejszym praskim piwem, które w lutym miałem okazję i przyjemność pić. Jeśli będzie na jego poziomie, to fajnie, ale chętnie coś lepszego przyjmę.

Informacje ogólne:
Piwo: Prager Dunkles
Kraj: Austria
Land: Wiedeń
Miasto: Wiedeń
Browar: 7 Stern Bräu
Produkowane od: brak danych
Styl: tmavé
Alkohol: 4,4%
Ekstrakt: 12,1%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Etykieta nie powala, ale jak na piwo restauracyjne "na wynos" jest zupełnie dobra. Przedstawia symbolem Pragi raczej niebędący, ale przyprawiający o zachwyt, którego ja i moja dziewczyna prędko nie zapomnimy, barokowy kościół świętego Mikołaja. Ekstrakt podany, data ważności podana, także wszystko gra. Kapsel goły, no ale można wybaczyć.
7/10  
Barwa
Z pozoru czarne, pod światłem staje się zupełnie miedziane, nawet przedzierają się ciemnobursztynowe prześwity; świetna jest ta różnorodność, piękne. 
5/5

Piana
Bardzo obfita i gęsta, jasnobeżowa, do tego bardzo, choć nie doskonale trwała. 
4,5/5

Zapach
Bardzo słodki, trochę diacetylowy; dominuje zdecydowanie karmel, trochę nut melanoidynowych, chlebowych; bardzo łagodny, byłby w miarę ładny, ale jest za bardzo przykryty tym diacetylem, zbyt mdły, zbyt rozmazany. 
5/10

Smak
Zdecydowanie lepiej jest tutaj, obok karmelowej słodyczy staje również wytrawna paloność, a akcenty chlebowe rozwijają się; dalej jest strasznie łagodne (to jeszcze nie wada) i dalej minimalnie zbyt mdłe, ale całkiem smaczne i przyjemne; szczęśliwie diacetyl znika w ustach niemal całkowicie; bardzo sympatyczne, choć niczego nie urywa. 
8/10

Tekstura
Problemem jest trochę za niskie wysycenie, które mogłoby się przy wyższym natężeniu przeciwstawić mdłości.
2/5

6.0/10
 
No przyjemne piwo, ale nie chodziłbym po nie nawet do sklepu za rogiem, a co dopiero do Wiednia. Flekowskie ciemne na pewno bardziej mi smakowało, choć może nie miażdżąco bardziej. Ciekawy styl ten dunkel - w tym od Tuchera, próbowanym w październiku, również wystąpiła bardzo duża różnica między smakiem a zapachem - tyle że to smak był do niczego.

czwartek, 26 czerwca 2014

Revelation Cat (Ramsgate): Intergalactica

To ostatnie piwo z Revelation Cat na trochę dłuższy czas. Po ostatnim gigantycznym rozczarowaniu mam nadzieję na rehabilitację, ale już powoli tracę wiarę w ten browar, to znaczy wiarę w jego wielkość. Dziś fuzja raczej zupełnie odrębnych stylów, tripla i koźlaka, brzmi ryzykownie, ale często z takich dziwnych zestawień wychodzą piwa bardzo dobre i ciekawe.

Informacje ogólne:
Piwo: Intergalactica
Kraj: Wielka Brytania (Anglia) - warzone przez włoski browar kontraktowy
Region: South East England
Miasto: Ramsgate
Browar: Ramsgate Brewery (Revelation Cat)
Produkowane od: 2012
Styl: koźlak belgijski
Alkohol: 8%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Standardowy krój etykiety dla piw RC uwarzonych w Anglii. Etykieta informuje nas, że ma być bardzo słodki i niezbyt gorzko. Nie wiem, czy to zamierzone, bo nazwy piw Kota są często chyba przypadkowe, ale tutaj nazwa bardzo pasuje do stylu, a raczej fuzji stylów. Nie wiedzieć czemu, obeszło się bez firmowego kapsla.
8,5/10 
 
Barwa
Bardzo ładne, brązowe oblicze, delikatnie wpadające w miedź, pod mocnym światłem piękne, rubinowe prześwity; wydaje się dość mocno zmętnione. 
4,5/5

Piana
Niezbyt obfita, ale bardzo gęsta, kremowa, utrzymuje się jakiś czas na powierzchni, po czym zostaje po niej sam pierścień.
3/5

Zapach
Połączenie bardzo słodkich, koźlakowych nut karmelowych z całą gamą kwaśnych owoców na czele z jabłkami i śliwkami, trochę drewna cedrowego, w tle nieśmiało czają się belgijskie drożdże; nie rzuca na ziemię, ale bardzo ładny i intensywny, nie chce się przestać go wchłaniać.
8,5/10

Smak
Niemal równie przyjemnie, trochę więcej do powiedzenia mają drożdże belgijskie, ale ciągle jest to przede wszystkim koźlak; jeszcze bardziej zwiększa się rola słodowości, która z karmelu przechodzi wprost w czekoladę, jest nawet odrobinę za słodko w obliczu niewielkiej kontry goryczkowej, ale ciągle bardzo miło; jabłka z zapachu ogłaszają odwrót, z owoców zostają już tylko suszone śliwki i rodzynki; pojawia się zbyt wyrazista nuta alkoholowa; życzyłbym sobie więcej tej obiecanej triplowości. 
8/10

Tekstura
Wysycenie jest idealne, a tekstura przyjemnie gęsta - może odrobinę za bardzo.
4,5/5

7.0/10

Niestety kolejne bardzo dobre piwo, które niczym więcej nie jest. Tak samo jak z poprzednimi dwoma koźlakami, ale tutaj oczekiwania były większe, liczyłem na dużo ciekawszą fuzję. Mimo bezwzględnie wysokiej oceny coraz bardziej rozczarowuję się Revelation Catem. Na pewno jeszcze zrecenzuję przynajmniej trzy ich piwa, bo już je dawno kupiłem, ale muszą poczekać na swoją kolej co najmniej do sierpnia.

środa, 25 czerwca 2014

Podróże: Wiedeń, czyli piwo na stołach Habsburgów

Trochę szybciej niż sądziłem piszę już trzeci odcinek serii Podróży. Tym razem udaję się do Wiednia, by sprawdzić, czy kultura piwna w mieście Franza Josepha, Klimta i najlepszych filharmoników świata ma rację bytu i jak dużą. Staje się to jednocześnie pytaniem o popularność piwa w całej Austrii, jeśli popatrzymy po pierwsze na to, jak mocno stolica Austrii wyróżnia się na tle całego kraju we wszystkich aspektach, po drugie na bazę danych ratebeer.com, w której na oko prawie połowa miejsc austriackich znajduje się w Wiedniu, sporo jeszcze (choć dużo mniej) w Salzburgu, a reszta jest kompletnie rozdrobniona na cały kraj; a po trzecie na fakt, że Wiedeń jako jedno z dosłownie kilku miast na świecie dorobił się własnego, osobnego stylu piwa - inna i smutna sprawa, że obecnie warzy się go chyba tylko poza nim (niedawno w każdym razie tak było, mogło coś się pozmieniać w ostatnich burzliwych latach). Jako że Wiedeń ma do zaoferowania nieprawdopodobnie wiele wrażeń, jeśli chodzi o klasyczną turystykę, na piwo nie miałem za dużo czasu, więc kierując się rankingiem ratebeeru postanowiłem odwiedzić dwa najlepsze miejsca, jednocześnie browary restauracyjne. Ranking ów zdaje się mówić, że w Wiedniu są właśnie te dwa owe miejsca i cała mało znacząca reszta. Kładą one na łopatki wszystkie inne zarówno liczbą recenzji, jak i ocenami.

Zacząłem od browaru restauracyjnego na szczycie listy, według ratebeeru najlepszego browaru w ogóle w Austrii. 1516 Brewing Company mieści się w centrum miasta, góra pięć minut drogi piechotą od Stephansplatz, zajmuje parter i pierwsze piętro budynku, który browaru na myśl nie przywodzi i bez szyldów byłby kolejnym typowym dziewiętnastowiecznym gmachem wiedeńskiego centrum. Ogródek zdradza, że zapowiedzi z sieci nie były bezpodstawne i o miejsce może tu być ciężko. Na parterze znajduje się zadymiony i zaciemniony bardzo pub, który utrzymuje atmosferę sportowo-hardrockowej mordowni i kojarzy mi się raczej z lejącymi się strumieniami Żywcami i Lechami niż z dobrym piwem. Po zręcznym ominięciu tej części udać się można na górę, gdzie można już coś zjeść. Tam nie jest już aż tak gęsto, ale w dalszym ciągu hałas, wrzawa i ruch są niebywałe; nie ma jednak na szczęście dymu papierosowego. Wystrój odrobinę mniej mroczny, ale w dalszym ciągu młodzieżowy, nowoczesny, pubowy. Na pewno wiele osób go pokocha, ja co najwyżej zniosłem - jeśli już hałas, to w wydaniu bawarskim. Warunki niemal skrajnie niedegustacyjne, ale udało mi się coś wynieść - niestety nie dosłownie, wcześniej dowiedziałem się, że nie butelkują.
Brak piwa w butelkach rekompensuje (prawie) możliwość zamówienia porcji, a w zasadzie próbki piwa w ilości zaledwie stu mililitrów - rewelacyjna sprawa, której brakuje mi zawsze w browarach restauracyjnych, oferujących wiele piw; dzięki takiemu rozwiązaniu można spróbować kilku różnych propozycji i nawet nie poczuć działania alkoholu, nie mówiąc o oszczędnościach. W rozmiarze próbek zamówiłem pszeniczne ale doprawione chmielem cascade oraz amerykańskie IPA, a w trochę większym rozmiarze (0,25 litra) stout owsiany. To pierwsze było świetne, w przyjemny sposób łączyło cechy weizenowe z owocowo-żywicznym aromatem cascade; bardzo orzeźwiające i pijalne, od razu przypomniało mi się niedawno pity American Weizen z Doctora Brew, który chyba miał tak smakować, ale zupełnie mu nie wyszło. IPA powaliło malinowo-melonowym zapachem, ale w smaku pojawiło się trochę za dużo diacetylu, a goryczka też mogłaby być większa. Najlepszy był chyba stout, w zapachu bardzo intensywnie atakował słodem palonym, bardzo mocno palonym, w smaku aksamitny, nieco czekoladowy, pełny - zabrakło mu tylko wysycenie, miał za to naprawdę tytaniczną pianę, która nie chciała opaść, mimo że delektowałem się nim przez całą kolację.
Co do kolacji, wziąłem bardzo dobrą i bardzo gęstą włoską zupę pomidorową z kawałkami mozzarelli i żeberka, z których podobno lokal słynie. Tu niestety nastąpił zawód - być może zbyt głęboko utkwiły mi genialne żeberka z Pragi i za wysoko zawiesiłem poprzeczkę. Ilościowo faktycznie powaliły, ale smakowały jak zwyczajne żeberka, nic specjalnego ani ciekawego - średnie były też zaserwowane do nich dipy, sałatka i ziemniaki. Choć jak na centrum Wiednia przynajmniej cenowo do przeżycia. Warto jeszcze wspomnieć o świetnym patencie - firmowych podstawkach w formie kartek pocztowych: znaczy się, normalna podstawka, tylko na odwrocie ma miejsce na znaczek i zaadresowanie. Fajne.

Przyszedł i czas na drugie najlepiej oceniane miejsce w Wiedniu i trzeci najlepszy browar w Austrii,  7 Stern Bräu. Trochę dalej od centrum, ale również niedaleko, szczególnie blisko obezwładniającego Kunsthistorisches Museum, w trochę bardziej niepozornej uliczce, od której nazwy - "uliczka siedmiu gwiazd" - wziął browar swoją nazwę. Fasada budynku, w którym się mieści, jest sympatyczna, ale nie powala, a jak na wiedeńskie standardy można by ją śmiało nazwać podupadłą, ale wnętrze jest niesamowicie przyjemne. Przede wszystkim bardzo przestronne, swojskie, browarniane (centralna sala eksponuje miedziane kotły warzelne), o znakomitym wystroju - gdzie nie spojrzeć, tam jakieś tematyczne tabliczki albo świetne gablotki a to z etykietami, a to z podstawkami, a to z opróżnionymi butelkami. Dokładnie tak się buduje klimat, o ile nie jest już zbudowany z góry przez jakąś wielką historyczność miejsca, przynajmniej ja tak to widzę. Byłem za dnia, ogromna przestrzeń była niemal zupełnie pusta i atmosfera nie mogła być jakaś tam obezwładniająca, ale podejrzewam, że wieczorem (większość stolików z rezerwacjami na późniejsze godziny) musi być świetna.
Przechodząc do piwa, browar, podążając za swoją nazwą, warzy siedem różnych piw. Są one, a raczej ich etykiety, przedstawione wszystkie naraz chociażby na firmowych podstawkach browaru. Poza jednym jedynym India Pale Ale 7 Stern warzy albo konserwatywne lagery (jasny, ciemny, marcowe i rauchbier), albo kompletne dziwactwa (piwo z chilli i (osobne) z konopiami). Próbek 0,1 litra jak w 1516 nie podają, więc wziąłem tylko dwa - rauchbiera i IPA. Pierwszy w aromacie zapowiadał rewelację - absolutnie bezkompromisowa, nieco Schlenkerlowa wędzonka - w smaku już aż tak wspaniale jak w Bambergu nie było, ale bardzo, bardzo dobrze. Gorzej z IPA - "egzotyczna" etykieta zasugerowała mi użycie egzotycznych chmieli, niestety trochę się zawiodłem, bo albo ich nie było, albo zdecydowanie za mało. Nawet jak na angielskie IPA nie dało zbyt rady z uwagi na goryczkę jak w zwykłym ale. Satysfakcjonująca za to, nawet bardzo, była podbudowa słodowa, szkoda, że nie doczekała się porządnego nachmielenia. Bardziej niż samo piwo urzekło mnie genialne rozwiązanie browaru co do sprzedaży swoich piw w butelkach - już przy drzwiach rzuca się w oczy automat z butelkami, za pomocą którego można nabyć to co się chce i w ilości dowolnej bez dopytywania się obsługi o taką możliwość i o wybór piw, bez poszukiwań sklepu firmowego, ba, nawet bez wchodzenia do restauracji. W każdym browarze restauracyjnym bym sobie tego życzył. Zakupiłem trzy różne półlitrowe okazy i niedługo, a nawet z racji krótkiego terminu ważności bardzo niedługo zrecenzuję na blogu.
Na koniec oczywiście słowo o jedzeniu. Wiener Schnitzel nie był co prawda sznyclem wiedeńskim, bo zrobiony nie z cielęciny, a wieprzowiny (ale podane jest to do wiadomości w karcie, więc nie ma się co burzyć), a i na polu wieprzowym zdecydowanie ustępował ikonicznemu sznyclowi z Figlmueller, ale był zupełnie satysfakcjonujący (dokładnie takie same odczucia mam względem ichniej kartoffelsalat). Za to tutejsza interpretacja bawarskiego gulaszu z knedlem to czysta poezja - przypomniała mi dwa najlepsze gulasze, jakie w życiu jadłem, z Augustinera w Dreźnie i spod Złotej Kaczki w Salzburgu - myślę, że im nie ustępowała.


Wbrew możliwym pozorom Austria, zwłaszcza wschodnia, to w bardzo wielu aspektach zupełnie inna bajka niż Niemcy, nawet Bawaria. Piwo stoi na czele tych aspektów. Ja widzę sprawę tak: żyjąc w świecie ulokowanym pomiędzy czeską a bawarską kulturą piwną oraz czeskimi i bawarskimi stylami piwa, które to style są raczej proste i niezbyt wykwintne, na pewno dalekie do elegancji belgijskiej, Wiedeńczycy nie mogli wybrać piwnej strony mocy. Czerpanie z Bawarii czy Czech nie pasuje po prostu do ich często nieco nadmiernie wyniosłej elegancji, której wszędzie w Wiedniu pełno - i tak zdecydowali się pójść w wino, z którym do twarzy im idealnie, nie da się ukryć. Jak to podsumować? Prosto: miłośnicy piwa w Wiedniu nie zginą, a nawet spędzą pobyt bardzo przyjemnie, ale po samo piwo chyba nie ma sensu tu przyjeżdżać.

wtorek, 24 czerwca 2014

BrewDog: American Ale

Zajęło to niemało czasu, ale w końcu zamykam degustacje piw z serii Unleash The Yeast BrewDoga. Na koniec piwo, które ma wyeksponować właściwości drożdży dodawanych do amerykańskiego ale. Mam poważne wątpliwości, czy się uda, bo podkład pod drożdże jest już dość amerykański i piwo może smakować po prostu jak american ale i ciężko będzie odgadnąć, gdzie jest rola drożdży. Może jednak.

Informacje ogólne:
Piwo: American Ale
Kraj: Wielka Brytania (Szkocja)
Hrabstwo: Aberdeenshire
Miasto: Ellon
Browar: BrewDog
Produkowane od: 2013
Styl: eksperymentalne
Alkohol: 6,3%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Kolejne identyczne opakowanie dla tej serii ze zmianą koloru (no i nazwy) - mam wrażenie, że identyczny kolor pojawił się na jednym piwie z kanonu "IPA Is Dead". Co zrobić przy tylu piwach.
9/10



Barwa
Przyjemny, ciemnozłoty kolor wpadający w jasny bursztyn i umiarkowanie przyjemne zmętnienie, trochę zaśmiecające wizerunek piwa. 
3/5

Piana
Mało obfita, ale za to gęsta i ładnie oblepiająca szkło, o przeciętnej trwałości. 
3,5/5

Zapach
Na samym początku wydaje się być ogarnięty całkowicie przez chmiel, ale po krótkiej chwili ewidentnie staje się ewidentnie drożdżowy; nie jest to jakiś typowo drożdżowy zapach, ale coś nam mówi, że to ewidentnie jakiś gatunek drożdży; ogólnie aromat bardzo atrakcyjny, słodki, z dobrą bazą słodową, trochę krochmalowy, nie wybitny, ale naprawdę świetny i intensywny. 
8,5/10
Smak
Również bardzo dobrze jest w smaku, gdzie na początku otrzymujemy bardzo przyjemne połączenie słodu i chmielu, na przełyku wchodzi znana z zapachu nuta drożdżowa, a wszystko kończy się z gładkim finiszem o raczej delikatnej goryczce; bardzo smaczne, choć pojawia się zbyt wyraźny akcent alkoholu. 
8/10

Tekstura
Wysycenie, choć bardzo dobre, jednak ściągnąłbym trochę w dół.
4/5

7.0/10

Bardzo udane zakończenie serii, odrobinę słabsze od Pilsen Lagera, ale znacznie lepsze od pozostałych dwóch. Cóż, nic z Unleash The Yeast nie powaliło, ale ostatecznie serię uważam za ciekawą i całkiem pouczającą. Polecam raczej tym, którym się nudzi i którzy są świata ciekawi, bo wybitne piwa to to mimo wszystko nie są. Polecam też degustować je jedno po drugim, myślę, że efekt będzie bardziej bezpośredni.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Buxton: Black Rocks

Kolejni rzemieślnicy z Anglii, namnożyło mi się ich trochę: Meantime, Redwillow, Redchurch, Weird Beard, Thornbridge... ze wszystkich pięciu mam co najmniej dobre wspomnienia, a więc czas na Buxton Brewery, podmiot nie taki już młody, bo z 2011 roku, mieszczący się w niewielkiej miejscowości Buxton (tylko dwadzieścia parę tysięcy mieszkańców, ale partnerstwo ze stolicą Zimbabwe jest). Na stronie internetowej nie znalazłem żadnych wzruszających opowieści, jak browar powstawał i tak dalej, raczej konkrety i to głównie liczbowe. Jeśli aktualizują bazę danych, to uwarzyli już osiemnaście różnych piw. Ja zaczynam romans z nimi od ciemnego IPA, o którym również jakoś specjalnie dużo się nie dowiemy, ale obiecują czarną porzeczkę i lukrecję, więc może być ciekawie.

Informacje ogólne:
Piwo: Black Rocks
Kraj: Wielka Brytania (Anglia)
Region: East Midlands
Miasto: Buxton
Browar: Buxton Brewery
Produkowane od: 2011
Styl: ciemne India Pale Ale
Alkohol: 6%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Całkiem ładny styl etykiety, chociaż trochę już zaczynam dostrzegać podobieństwa wśród poczucia estetyki angielskich mikrusów.  Brak daty przydatności do spożycia, jedynie data zabutelkowania (no trochę dawno, siódmy stycznia) i zalecenie "drink fresh". Niepasteryzowane - no to zaczynam się bać, że już jest po nim, ale trudno, trzeba było podać datę ważności. Chmielenie nowozelandzkie. Po trzech latach działalności i z eksportem swoich piw wypadałoby już mieć firmowy kapsel, niestety jest goły.
8,5/10

Barwa
Czarne z bardzo znikomymi, odrobinę za bardzo nieśmiałymi ciemnobrązowymi prześwitami; prawie idealne. 
4,5/5

Piana
Świetna, bardzo obfita i diabelsko gęsta, o ładnej, ciemnokremowej barwie, elegancko osiada na szkle i do samego końca zostawia nie tylko cienki kożuszek, ale konkretną, grubą warstwę - ponad skalą. 
5/5

Zapach
Piękny, rześki, intensywny, łączący pierwszoplanowe nuty ciemnosłodowe na czele z czekoladą z drugoplanowymi akcentami cytrusowo-chmielowymi; na siłę idzie się doszukać nawet tej czarnej porzeczki, acz normalnie byłoby ciężko; przede wszystkim czekolada, trochę truskawki w czekoladzie, poza jakąś jedną przeszkadzającą nutą wybitny aromat.
8,5/10

Smak
W ustach rządzi lekko kwaskowaty, owocowy chmiel, nadając piwu ogromnej pijalności i orzeźwienia, ale prawdziwe cuda zaczynają się od przełknięcia - wtedy wkracza spora, ale nieprzesadzona i przede wszystkim wyjątkowo szlachetna goryczka, a finisz jest już po prostu doskonały - idealnie łączy się przyjemna, czekoladowa słodowość z ciągle mocno pracującym goryczkowo-aromatycznie chmielem; genialne, wyśmienite.
10/10

Tekstura
Minimalnie za niskie, ale za to totalnie trwałe wysycenie, które współpracuje ze smakiem na tyle dobrze, że piwo czyni zdradziecko pijalnym.
4,5/5

9.0/10
Cóż, jeśli - powracając do etykiety - nie wypiłem tego piwa "fresh", to bardzo chciałbym to kiedyś zrobić, bo niemal półroczne było genialne; o pięć tysięcznych punktu wyprzedziło Brown Foot oraz koźlaka ze Schlenkerli i tym samym wdarło się na dziesiąte miejsce ogólnej klasyfikacji bloga. To nie tylko najlepsze ciemne IPA, jakie piłem, ale i najlepsze "lekkie" IPA, co oznacza, że przebiło wszystkie AIPA. A ja muszę przez to nakupić kolejne mnóstwo piw, tak jakbym już nie miał ogromnej kolejki.

Doctor Brew (Bartek): Australian Weizenbock

No i ostatnie z trzech piw pszenicznych, zaserwowanych przez Doctora Brew, które jak dotąd pozwoliły mi na stworzenie tezy, że doktorzy nic poza APA i IPA warzyć za dobrze nie potrafią. Może jednak dziś odkupią winy, na sam koniec zostawiłem sobie najciekawiej zapowiadające się piwo, weizenbocka na australijskich chmielach. Pierwszy raz DB warzy coś o "aż" 7% alkoholu - do tej pory maksimum było 6,2%. Jestem nieco sceptyczny co do pomysłu zachmielenia aromatycznym chmielem weizenbocka, bo styl już sam w sobie dostarczać powinien wspaniałą paradę aromatów, ale może paradoksalnie tym razem będzie wreszcie satysfakcjonująco.

Informacje ogólne:
Piwo: Australian Weizenbock
Kraj: Polska
Województwo: wielkopolskie
Miasto: Cieśle
Browar: Bartek (Doctor Brew)
Produkowane od: 2014
Styl: nowofalowy weizenbock
Alkohol: 7%
Ekstrakt: 17,5%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Fioletowe wydanie etykiety do kolekcji, a tymczasem "opisy" z tyłu butelki wyraźnie zaczynają dążyć ku szczytom bełkotu. Kapsel niezmiennie goły. Znów trzy słody, znów trzy chmiele, których nazwy tym razem nic mi nie mówią; 44 IBU, zdecydowanie najwięcej z tej trójki pszenicznych.
9/10

Barwa
Wygląda pięknie, mimo że jak na styl dość jasne; jasny bursztyn dążący w kierunku złota w połączeniu z bardzo mocnym zmętnieniem jest rewelacyjny - gdzieniegdzie piwo jest złote, a gdzieniegdzie wręcz czerwone; wybitnie ciekawe. 
4,5/5

Piana
Szaleńczo obfita jak na piwo pszeniczne przystało - cudownie wysoka, pięknie osiada na szkle i tworzy efektywne czapy, bardzo gęsta i trwała, bezbłędna. 
5/5

Zapach
Interesujący - na pierwszym planie weizenowa drożdżowość goździkowo-bananowa, a w tle inne owoce; nuty koźlaka są raczej znikome, ale przy mocnym skupieniu zauważalne, zwłaszcza w postaci delikatnego wtrącenia karmelowego; akcentów egzotycznego chmielu raczej nie wyczuwam, może w postaci tej ogólnej owocowości; bardzo ładny, orzeźwiający, ale trochę zbyt jednowymiarowy, zbyt jednostronnie weizenowy jak na taką fuzję. 
8/10

Smak
Lepiej, tukażdy z trzech elementów tego stylu dostaje swoją ewidentną przestrzeń - na początku mamy orzeźwiający, goździkowy efekt weizena, który jednak szybko zostaje przykryty przez bardzo wysoką (zdecydowanie sprawiającą wrażenie mocniejszej niż 44 IBU) goryczkę, agresywną, trochę szorstką, ale fajną, chmielową; na finiszu, w miarę wyciszania się tejże goryczki, dominować zaczynają śliwkowo-karmelowe nuty weizenbocka; świetna podróż, byłoby naprawdę bliskie ideału, gdyby nie jedna spora wada - kiepsko przykryty alkohol, wchodzący zwłaszcza na przełyku i początkowym finiszu. 
8,5/10

Tekstura
Niezłe, acz za wysokie wysycenie - piwo, choć orzeźwiające, to za lekkie nie jest, więc gaz mógłby być mniejszy.
3,5/5

7.0/10
 
A więc jednak - australijski weizenbock okazał się zdecydowanie najlepszym z tercetu nowofalowych piw pszenicznych. Nie nazwałbym go rehabilitacją za dwa poprzednie - aż tak dobry nie był - ale udowodnił, że Doctor Brew może się odnaleźć w czymś innym niż w amerykańskich ale'ach i India Pale Ale'ach.

Doctor Brew (Bartek): American Weizen

Druga część pszenicznej trylogii Doctora Brew. Amerykański weizen to już krok dalej niż amerykański witbier - aromat amerykańskiego chmielu już na papierze pasuje do cytrusowo-kolendrowych nut witbiera; pomieszanie go z weizenowymi fenolami jest trochę bardziej ekscentryczne (acz ostatnia część trylogii będzie jeszcze bardziej). Piłem już kiedyś, niemal dokładnie rok temu podobną kompozycję, tylko że Pinta i AleBrowar nazwały ją "weizen IPA", idąc mocniej w chmiel, tutaj mamy chyba przede wszystkim weizena, a chmiel ze Stanów ma być dodatkiem. Mam nadzieję, że wyjdzie znacznie lepiej od witbiera.

Informacje ogólne:
Piwo: American Weizen
Kraj: Polska
Województwo: wielkopolskie
Miasto: Cieśle
Browar: Bartek (Doctor Brew)
Produkowane od: 2014
Styl: nowofalowy hefeweizen
Alkohol: 5%
Ekstrakt: 12%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Znowu róż na etykiecie Doctora, tym razem w nieco zimniejszym odcieniu, etykieta oczywiście standardowa. Trzy słody, trzy chmiele i 29 IBU (rekordowo nisko). Opis z tyłu niesamowicie bełkotliwy i grafomański - szkoda, w pewnym momencie wydawało mi się już, że zorientowali się, jakie to beznadziejne, a okazuje się, że chyba próbują uczynić z tych koszmarnych opowieści swój znak rozpoznawczy.
9/10

Barwa
Wybitnie jasne, przypomina nawet trochę bardziej witbiera niż weizena; w połączeniu z ekstremalnym zmętnieniem i brawurowo ulatującym gazem daje efekt bardzo ładny, ale psuje go niestety wyjątkowo nieestetyczny, skawalony osad; po dolaniu - ostrożnym nawet - pozostałości, zmętnienie robi się już naprawdę przegięte, brzydkie. 
1/5

Piana
Jak na weizena przystało - nieokiełznana, potwornie bardzo gęsta, wysoka i trwała. 
4,5/5

Zapach
Typowe, drożdżowe nuty weizena; mnóstwo goździków, prawie wcale bananów, ale rolę owocową pełni tutaj amerykański chmiel, dość delikatnie, acz wyraźnie wnosi do zapachu akcenty cytrynowe i kwiatowe; efekt nie doskonały, ale bardzo orzeźwiający i przyjemny. 
7,5/10
Smak
Tu zdecydowanie gorzej; już nieco mniej przypomina klasycznego weizena, jest ewidentnie mocno owocowe, kwaskowate, wprost nieco cytrynowe; trochę weizenowej drożdżowości, ale przede wszystkim taka cytrynowo-limonkowa kwaskowatość (przesadzona) i rozciągająca się nie tylko na finiszu, ale od samego początku goryczka, niezbyt przyjemna i przykrywająca inne doznania; bardziej orzeźwiające niż smaczne, niestety. 
5,5/10

Tekstura
Z taką teksturą się jeszcze nie spotkałem - wysycenie na początku masakryczne, później spada na szczęście do normalnych rozmiarów, ale nie o to idzie - bronienie się zębami przed naprawdę sporymi kawałkami osadu jest naprawdę fatalną sprawą, na tyle, że bardzo łatwo sobie odpuścić sporą część końcówki.
0/5

5.0/10
 
Ojej, no nie tak to miało wyglądać. Połączenie weizena z Ameryką raczej nie jest chybione, co zdradzają pierwsze chwile zetknięcia się z piwem, kiedy zapach jeszcze jest bardzo atrakcyjny, a smak jakoś tam rokuje na przyszłość. Coś jednak zupełnie nie wyszło z realizacją, a o ile smak to jeszcze subiektywna sprawa, o tyle najgorsza tekstura, jaką spotkałem, to bardziej fakt. Jedno z kilku najgorszych rzemieślniczych piw w moim życiu, Doctor Brew mocno pracuje, by stracić zaufanie, jakim go obdarzyłem po dwóch single hopach, szkoda.

czwartek, 19 czerwca 2014

Sobótka Górka 12%

Coś mi kazało sięgnąć po to piwo, prawdopodobnie jego dość dziwaczna otoczka. Browarnia Sobótka Górka, browar rzemieślniczy powstały u podnóży Ślęży pod koniec zeszłego roku, zdecydował się warzyć wyłącznie lagery i sprzedawać je po cenach, za które chodzą u nas stouty imperialne, z czego nawet chyba jakieś kłótnie gdzieś tam wynikały. Bardzo wątpię, żeby było warte swojej ceny, ale co tam, wziąłem, przynajmniej dodam sobie do statystyk kolejny dolnośląski browar. Wpadło mi w ręce ich sztandarowe piwo, dwunastka, którą należy traktować jako kellera z racji niefiltracji.

Informacje ogólne:
Piwo: Sobótka Górka 12%
Kraj: Polska
Województwo: dolnośląskie
Miasto: Sobótka
Browar: Browarnia Sobótka Górka
Produkowane od: 2013
Styl: jasny lager
Alkohol: 4,5%
Ekstrakt: 12%
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Klasyczna butelka bączek z bardzo fajną, choć i bardzo prostą etykietą z wizerunkiem słynnego kamiennego niedźwiedzia ze Ślęży (połączenie złota i czerni to bardzo dobra rzecz ogólnie). Na plus wyszczególniony skład - co ciekawe, jedyne chmiele to polskie okręty flagowe, lubelski i marynka. Chwalą się nagrodą główną "Smaki regionów" z 2012 roku, kiedy to piwo jeszcze nie było produkowane komercyjnie - trochę dziwne, ale może faktycznie wersja domowa się za bardzo nie różniła. Goły kapsel, ale ogólnie fajnie się to wszystko komponuje.
8,5/10

Barwa
Złociste, raczej jaśniejszy niż ciemniejszy wariant złota; spore zmętnienie, ale przydałoby się jeszcze odrobinę większe, byłoby pełniejsze; genialnie ulatujący strumień gazu; ogólnie bardzo ładne. 
4/5

Piana
Wybitnie obfita i bardzo gęsta, cudownie trwała. 
5/5

Zapach
Przyjemny, bardzo intensywny aromat z dominacją fajnej, słodkiej, nawet lekko owocowej słodowości i dodatkiem niezbyt aromatycznego chmielu; bardzo prosty i niezbyt wyszukany, ale na korzyść działa czystość, sympatyczność i intensywność. 
7/10

Smak
Dużo lepszy - wyjątkowo przyjemna, gładka słodowość z nieprzegapialnym akcentem chmielowym; niesamowicie łagodne, a jednocześnie nie można odmówić mu pełni smaku, jest też bardzo czyste, nie ma cienia wad, o które łatwo w lagerach; leciutka, ale wyczuwalna goryczka nie budzi sprzeciwu, do reszty smaku pasuje bardzo dobrze, a sama w sobie jest bardzo apetyczna. 
9/10

Tekstura
Jedynym słabym punktem jest zdecydowanie za duże wysycenie - ma swoje zalety, bo nadaje co prawda lekkiemu piwu trochę ciała, ale aż za dużo.
2,5/5

7.5/10

O, ale pozytywne zaskoczenie. To najlepszy jasny lager - niepilzner, jakiego w życiu piłem! Czy warty swojej ceny? Nie wiem, czy smakowo da się z tego stylu więcej wycisnąć; pewnie się da, ale musi być cholernie ciężko. Cóż, zależy, jak bardzo ktoś lubuje się w jasnych lagerach. Ja się tam lubuję i za najlepszego w życiu niebędącego pilznerem dałbym drugi raz te około dziesięć złotych, gdybym nie miał gigantycznej kolejki nowych piw do spróbowania. Nie spodziewałem się, ale jak tylko zobaczę coś innego z Sobótki, to bez zastanowienia wezmę.