poniedziałek, 27 stycznia 2014

Bosteels: Tripel Karmeliet

No i dotarłem do ostatniej recenzji w pierwszym roku blogowania. Do pierwszej rocznicy, czyli 13 lutego, zostało jeszcze sporo czasu, z dniem dzisiejszym jednak biorę urlop naukowy, który przeciągnie się właśnie aż do niej. O podsumowaniach w podsumowaniu - na razie skupię się na piwie, które nieprzypadkowo wybrałem na ten zamykający pierwszą rundę wpis. Jak zwykle w takich sytuacjach pokierowałem się sentymentem, powracając do ukochanej, a tak zaniedbywanej przeze mnie Belgii. Tripel Karmeliet to bowiem piwo, które miałem okazję wypić we wczesnym okresie swojego zainteresowania tym trunkiem i uznać za jedno z najlepszych na świecie, a dokładniej mówiąc - za najlepsze obok bądź zaraz za (raczej druga opcja) opisywanym już tu dość dawno Gulden Draakiem. To już chyba ostatni taki "gigant lat wczesnych" i w ostatnim poście pierwszego roku się pojawia. A co to za piwo? Jedno z zaledwie trzech warzonych przez Brouwerij Bosteels, obok umiarkowanie znanego Deusa i potwornie znanego Kwaka - jak się jednak okazuje, Tripel nie ustępuje mu popularnością, a nawet ma półtora raza więcej ocen na ratebeerze.

Informacje ogólne:
Piwo: Tripel Karmeliet
Kraj: Belgia
Prowincja: Flandria Wschodnia
Miasto: Buggenhout
Browar: Browuerij Bosteels
Produkowane od: 1996
Styl: tripel
Alkohol: 8,4%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Bardzo ładna etykieta w średniowiecznej stylistyce, nie najpiękniejsza na świecie, ale ciesząca oko i wywołująca przyjemne odczucia. Wszędzie, zarówno na frontowej, kontrze, krawatce, a nawet kapslu, producenci chwalą się wykorzystaniem aż trzech zbóż - poza słodem jęczmiennym mamy też pszenicę i owies - nie ukrywam, że jako początkujący nie zadałem sobie trudu wczytania się w etykietę i do dziś żyłem bez świadomości tego faktu. Wspomnieć trzeba o genialnym, dedykowanym kapslu - jeden z najładniejszych, jakie widziałem.
8,5/10

Barwa
Przepiękne - złociste, ale bardzo ciekawe: świetnie zmętnione i z obłędną ilością bardzo szybko ulatującego gazu. 
4,5/5

Piana
Gigantyczna, potwornie obfita, jednak konsekwentnie opada, aż w końcu nawet na tafli powstają dziury. 
4/5

Zapach
Wspaniały, niesamowicie świeży i orzeźwiający, łączący majestat belgijskich drożdży z akcentami wybitnie cytrusowymi, przede wszystkim cytrynowymi, przypominającymi witbiera. Do tego trochę przyprawowości - daje to efekt jednocześnie lekki i bardzo pełny, zaokrąglony. 
9,5/10


Smak
Jeszcze większa maestria - jest po prostu wyśmienite, stanowi dość dokładne odbicie zapachu, ale uderza z jeszcze większą pełnią i intensywnością - nie ma tu najmniejszego miejsca na jakąś pustkę; od początku pierwsze skrzypce grają typowe posmaki belgijskie, triplowe, które stanowią jakby bazę dla pozostałych doznań; najpierw naciera znana z zapachu cytrusowość, która wiąże się pewną dawką słodyczy, ale szybko zaczyna się robić coraz bardziej wytrawne i przyprawowe, by dotrzeć do rozgrzewającego, bardzo przyjemnego, cytrynowo-przyprawowego finiszu z trochę drożdżową goryczką. Doskonale ukrywa alkohol, który obecność swą zaznacza jedynie w tym rozgrzaniu.
10/10

Tekstura
Jest dość mocno wysycone, ale bardzo dobrze komponuje się to z nietypową orzeźwiającą pełnią piwa; mimo wszystko mogłoby trochę spuścić z tonu.
4,5/5

9.5/10

Fenomenalne piwo. Bardzo podobna ocena i historia jak przy Gulden Draaku - Tripel Karmeliet to od dziś już oficjalnie jedno z moich ulubionych piw, ale jednak musi ustąpić paru jeszcze lepszym. Fakt, że zakochałem się w nim jeszcze będąc niemal zupełnym laikiem, mówi mi, że jest to jedno z tych piw, które powinny służyć do nawracania ludzi z koncernowego pogaństwa na naszą wiarę. Po cichu na to liczyłem i się ziściło - ostatnie piwo w pierwszym roku dołączyło do grona tych, które przebiły próg 9,5/10.


Czas na garść podsumowań. Pierwszy, piękny rok w praktyce dobiegł końca. Zdążyłem w nim wypić (nie zawsze w całości) okrągłe 170 piw, w którą to sympatyczną liczbę nawet nie celowałem. Gwoli ścisłości to było ich o dwa więcej, ale raz w trakcie degustacji okazało się, że piwo było przeterminowane (mam zaś zasadę, że oceniam tylko piwa przed terminem, chyba że specjalnie będę chciał zgłębić właściwości jakiegoś 20-letniego porteru; wtedy jednak to zaznaczę), a raz - że w trakcie robienia zdjęć w aparacie nie było karty pamięci. W obu przypadkach naturalnie nie zamieściłem wpisu. Szczęśliwie nie były to jakieś białe kruki stouty.

Wśród tych 170 znalazły się piwa uwarzone w 15 różnych krajach (i przez 16 różnych narodowości (Dania)). Najczęściej wybierałem piwo z Polski (stosując bardzo delikatne zaokrąglenie można powiedzieć, że co trzecie było z tego kraju), co wynika głównie z faktu, że rok temu nie znałem jeszcze w ogóle Pinty ni AleBrowaru. W całości (choć trochę rzutem na taśmę) udało mi się nadrobić zaległości w obu browarach - poznałem każde piwo, które obecnie znajduje się w portfolio jednych i drugich. Aż 31 z 56 ocenionych polskich piw, o ile system tagów dobrze działa, uwarzone zostało przez któryś (lub nawet w jednym przypadku - oba) z tych browarów kontraktowych. Następny rok będzie już Polsce znacznie trudniej wygrać. Już w tym nie było daleko, by zagregowane do Wielkiej Brytanii Anglia i Szkocja ją dogoniły - skończyły jednak z łączną liczbą 47 piw. Jeśli rozdzielić Zjednoczone Królestwo, druga w rankingu jest Szkocja, a w zasadzie... BrewDog, z którego oceniłem piorunującą liczbę 28 piw (a już teraz dużo nowych czeka w kolejce), co jednocześnie czyni go najczęściej wybieranym przeze mnie browarem. Następna jest Anglia - 19 piw, później Belgia - 16, a na końcu Stany Zjednoczone i Niemcy w zasadzie na równi, bo choć tagi pokazują, że USA ma jedno piwo więcej (14), to to jedno - Miller - zostało uwarzone tak naprawdę we Włoszech jako dokładna kopia czegoś, co oryginalnie produkuje się za oceanem. Za tą wielką szóstką/piątką reszta państw jest już dość daleko. W przyszłym roku życzyłbym sobie na pewno więcej piw ze Stanów, Belgii, może Włoch.

Nie będę liczył, ile stylów miałem okazję spróbować, bo ciężko dobrze to ująć. Patrząc jednak na te najszerzej ujęte style, najwięcej było zdecydowanie India Pale Ale (31 (ponad 18% wszystkich), w tym najwięcej amerykańskich odmian, które jednak nie zdominowały), stoutów (19, w tym najwięcej imperialnych), belgijskich ale (16, w tym aż 15 mocnych i jeden saison). Sporo też piw pszenicznych, pale ale, amerykańskiego ale, angielskiego ale, pilznerów i jasnych lagerów pilznerami niebędącymi.

Piłem piwa z czternastu jednopunktowych przedziałów zawartości alkoholu. Całkowicie zdominowały piwa z trzech takich przedziałów, w sumie od 4 do 7 procent alkoholu - łącznie stanowiły ponad 68% wszystkich wypitych. Wygrał środkowy przedział od 5 do 6 procent (częściej niż co czwarte piwo miało tyle mocy).

Jak łatwo się domyślić, objętości butelek, jakie wybierałem, zdecydowanie najczęściej wynosiły 500 lub 330 mililitrów (łącznie prawie 85% wszystkich). Walka między tymi dwoma była zacięta, ostatecznie jednak zwyciężyła ta większa liczba.

Bardzo przyjemnie prezentuje się dla mnie rozkład ocen. Zaledwie 17 piw, czyli dokładnie co dziesiąte dostawało ocenę poniżej granicy dobra i zła, 5/10, a i nawet tych poniżej 6/10 było niewiele. Niemal ex aequo wygrały przedziały 8-8.5 i 8.5-9 (odpowiednio 32 i 31 piw), co sprawiło, że wyraźnie ponad jedna trzecia piw znalazła się w bardzo wysokim przedziale 8/10-9/10. Najwyższy przedział, od 9.5 do 10/10, pozostał elitarny - zaledwie nieznacznie ponad 4% piw w nim wylądowało.

Trzy najgorzej ocenione piwa to (od najlepszego) Tsingtao, Rudy Kot i Tyskie Gronie. W przypadku tych dwóch ostatnich było blisko, ale ostatecznie żadne nie zjechało poniżej magicznej granicy 1/10.

Pierwsze miejsce w rankingu już od dawna okupuje Chimay Bleue, którego pozycja wydaje się raczej niezagrożona. Pozostałe dwa miejsca na podium to odpowiednio I Hardcore You (mieszanka piw BrewDoga i Mikkellera) oraz Ageless z angielskiego Redwillow. Tuż za tym ostatnim mamy polskie piwo - Imperatora Bałtyckiego Pinty, następnie dwa piwa mojej młodości - Gulden Draaka i Tripel Karmeliet, za chwilę kolejny wyrób BrewDoga - #Mashtag, dalej Brown Foot z AleBrowaru, Chocolate Porter z Meantime i na miejscu dziesiątym pierwsze rzemieślnicze piwo z Polski, jakie wypiłem - Atak Chmielu. Pierwszą dziesiątkę okupują więc trzy piwa z Belgii, trzy z Polski i cztery z Wielkiej Brytanii - dwa z Anglii i dwa ze Szkocji. Nietrudno zauważyć, że te cztery kraje były również przeze mnie najczęściej wybierane, co w dużej mierze sprawia, że tak zdominowały czołówkę. Najlepsze piwo z rzadziej wybieranego kraju to włoska Chimera na miejscu dwunastym.

Mógłbym tworzyć więcej statystyk, ale 170 piw to nie tak znowu dużo, by robić nie wiadomo jakie zestawienia. Na pierwszy rok starczy tyle. Widzimy się w połowie lutego i jedziemy dalej.

 



_________________________________________________________________________________
 
 
 
Powtórka 28.08.2017 r., warka do 18.05.2019 r.
 
Jak zwykle przepiękne jasne zmętnione złoto i genialna piana. Fantastyczny aromat skórki cytrusowej, zboża, pomarańczy, cytryn i belgijskich fenoli. W smaku fajny kontrast słodowej pełni z ostrością belgijskich drożdży, już nieco mniej cytrusowo, ale pysznie, może minimalnie zbyt alkoholowo. Znakomity tripel, choć nie genialne piwo.
 
 
 
 





 
8.5/10

niedziela, 26 stycznia 2014

Protivín (Lobkowicz): Lobkowicz

Końcówka pierwszego roku prowadzenia bloga upływa mi pod znakiem tradycji - ostatnio polski porter bałtycki, na koniec również będzie coś klasycznego, a dzisiaj czeski pilzner. A dokładniej pilzner warzony przez zabytkowy browar, otworzony w 1598 roku, 410 lat później wykupiony przez spółkę powiązaną ze słynnym - przynajmniej w Czechach - rodem Lobkowiczów. Na stronie internetowej tego piwa (tego i jego bezalkoholowej wersji) jest nawet specjalna zakładka z notką na temat tego rodu, który uważa się za "najbardziej znany czeski ród szlachecki, który odgrywał ważną rolę w polityce europejskiej". Fajne, ale rozmawiamy tu przede wszystkim o piwie.

Informacje ogólne:
Piwo: Lobkowicz
Kraj: Czechy
Kraj (adm.): południowoczeski
Miasto: Protivín
Browar: Pivovar Protivín
Produkowane od: brak danych
Styl: czeski pilzner
Alkohol: 4,7%
Ekstrakt: 12,2%
Objętość: 500 ml

Opakowanie 
Bardzo ładna, dobitnie estetyczna, królewska etykieta, podobna nieco do Krusovic. Zamiast krawatki mamy bardzo atrakcyjną folię aluminiową, na froncie herb szlachecki, na kontrze parę zdań o piwie po czesku. Niestety niczym na typowym koncerniaku nie ma miejsca uwarzenia piwa, a jedynie miejsce spółki, która posiada browar. Jest jednak ta informacja przynajmniej na stronie internetowej, do której odsyłają nas na etykiecie.
7,5/10

Barwa
Bardzo ładny, złoty kolor - całkowicie klarowne, a do tego spora porcja ulatującego gazu - wyjątkowo przyjemne, choć nie powalające. 
4/5

Piana
Bardzo obfita, aczkolwiek miejscami dość dziurawa i nietrwała - mimo że tworzy potężną czapę, już po chwili opada do cienkiego kożuszka, który zaraz zaczyna dziurawieć - za to oblepia szkło. 
3/5

Zapach
Naprawdę ładny, będący niezłym zestawieniem słodu i klasycznego, ziołowego, nieowocowego chmielu - jest raczej pospolity, nie zwala z nóg i intensywności można by dużo dodać, ale przyjemny i zachęcający. 
7/10

Smak
Tu nie jest już aż tak fajnie, bo słodowość za bardzo bierze górę nad chmielem, przez co piwo jest nieco za słodkie - goryczka jest obecna i to nie taka mała, jednak nie potrafi dostarczyć dostatecznej kontry dla słodu, w dodatku na finiszu pokazuje chmiel z mniej szlachetnej strony, niemniej jednak jest smaczne i dość pijalne mimo słodyczy. 
6/10

Tekstura
Za niskie wysycenie, co trochę pogarsza kwestię nadmiernej słodyczy, ale ogólnie tekstura dobra.
3,5/5

6.0/10

Powiem szczerze, że spodziewałem się czegoś bardziej bezpłciowego, typowo koncernowego - piwo okazało się jednak naprawdę przyjemnym pilznerem, do którego co prawda wracać nie mam zamiaru, ale który dostarczył mi paru miłych wrażeń. Ogólnie jednak Czechy niezmiennie zawodzą - na siedem piw zaledwie jedno przekroczyło 7/10. Być może, że niedługo odwiedzę je i zapytam, co jest grane.

sobota, 25 stycznia 2014

Ciechan (Browary Regionalne Jakubiak): Porter 22º

Po ostatnich częstych podbojach na ziemiach anglojęzycznych - czy to za, czy przed oceanem - naszła mnie - niczym jednego ze "starych a głupich" przeciwników rewolucji piwnej - ochota na ortodoksyjny, klasowy, polski porter bałtycki ze średniego browaru. Wybór padł na Ciechana, dzięki czemu będę mógł trochę nadrobić fakt, że zupełnie pomijam jak dotąd ten obok Kormorana najważniejszy browar z tzw. regionalnego segmentu w Polsce. Celowałem w wersję standardową, ale w sklepie była tylko ta - mówiąc w uproszczeniu, potężniejsza. Bynajmniej nie wybrzydzałem.

Informacje ogólne:
Piwo: Porter 22º
Kraj: Polska
Województwo: Mazowieckie
Miasto: Ciechanów
Browar: Ciechan (Browary Regionalne Jakubiak)
Produkowane od: 2010
Styl: porter bałtycki
Alkohol: 9%
Ekstrakt: 22%
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Etykieta typowo ciechanowa, tylko w wersji "mrocznej" - nic dziwnego, piwo jest dość specjalne. Czyli ładnie, choć bez rewelacji. Firmowy kapsel, trochę niepasujący kolorystycznie do etykiety. Na frontowej dowiemy się, że to "nowy porter z Ciechana", a na kontrze, że to seria limitowana, co brzmi trochę dziwnie, bo piwo jest w sprzedaży od 2010 roku. Króciutki, marketingowy dość opis.
7/10

Barwa
Doskonale czarne, nie stwarza nawet najmniejszej nadziei na jaśniejsze prześwity, dopóki piwa nie robi się mało, wówczas pojawiają się znakomite rubinowe i ciemnobrązowe refleksy - piękne. 
5/5

Piana
Dość gęsta, ładnie beżowa, ale mało obfita i niespecjalnie trwała - cienka warstwa dość szybko redukuje się do pierścienia, ten przynajmniej dość długo się utrzymuje w niezłej postaci. 
2/5

Zapach
Na początek atakuje nas zdecydowana, aksamitna czekoladowość z nutami zatopionymi w czekoladzie owoców na czele z wiśniami; w tle kawa, trochę landrynek - bardzo ładny, choć nie doskonały i dopraszałbym się trochę większej intensywności; nuty alkoholowe też nieco zbyt sobie pozwalają. 
7/10

Smak
Bardzo dobry - najpierw doznajemy wspaniałą, słodką (lecz w odpowiednim, nieprzesadzonym stopniu), czekoladową pełnię, a im bliżej w stronę finiszu, tym bardziej kawowo, kwaskowato i goryczkowo - zaczyna robić się trochę za bardzo i zabijać akcenty klasycznie porterowe, ale na finiszu powraca ta typowa, wyważona, wiśniowa słodycz - trzeba zaznaczyć, że świetnie maskuje alkohol w pierwszej fazie, choć na finiszu już trochę mu się poddaje. 
8/10

Tekstura
Trochę za mało wysycone, ale ogólnie tekstura bardzo dobra, mimo tak dużego ekstraktu pije się naprawdę lekko.
4/5

7.0/10

Dobry, porządny porter, solidny reprezentant stylu i udana podróż w górne rejony ekstraktu. Z przykrością stwierdzam, że bije na głowę "mój" Grand Imperial Porter - może dlatego, że ze znacznie większego ekstraktu wycisnął niewiele większą ilość alkoholu. Nie jest to jednak piwo, do którego planowałbym powrót. Podobno przed laty, tak jak cały Ciechan, na którego słyszy się ostatnio sporo narzekań, smakował lepiej i notka na etykiecie o "być może najlepszym porterze, jaki spróbujesz w życiu", nie wydawała się tak daleka od rzeczywistości jak teraz.

piątek, 24 stycznia 2014

Heller: Aecht Schlenkerla Rauchbier Märzen

Po De Molenie i Samuelu Smithie przychodzi czas na kolejne miejsce-legendę, niemiecką Schlenkerlę. A w zasadzie piwo z browaru Heller w Bambergu, który powiązany jest ściśle z przesłynną szynkownią, której na imię Schlenkerla właśnie - nazwa browaru raczej nie jest bardzo kojarzona, ale już przybytek i piwa, które serwuje, to jedne z największych ikon świata piwnego w Niemczech i zresztą na całym świecie. Dość powiedzieć, że wszystkie piwa, jakie serwuje się w Schlenkerli, to piwa wędzone i jest ich aż osiem, co czyni z tego miejsca bezwzględną Mekkę, Watykan i Eldorado w jednym miłośników tego typu spojrzenia na piwo i obiekt pożądania prawie wszystkich głębiej zainteresowanych piwem ludzi - w tym mój. Na pierwszy ogień wziąłem chyba najbardziej podstawowe marcowe - styl, którego dymną interpretację miałem już okazję próbować dzięki niezastąpionej Pincie. Zupełny brak piany zniszczył ocenę piwa, ale było przepyszne i jeśli ktoś umie to robić lepiej, to drżę z podniecenia. Dla Niemiec to okazja do podreperowania jak dotąd nierewelacyjnego zestawu ocen.

Informacje ogólne:
Piwo: Aecht Schlenkerla Rauchbier Märzen
Kraj: Niemcy
Land: Bawaria
Miasto: Bamberg
Browar: Brauerei Heller
Produkowane od: brak danych
Styl: marcowe wędzone
Alkohol: 5,1%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 500 ml

Opakowanie
Sympatyczna, klimatyczna etykieta, stylizowana na średniowieczny styl, bogato ozdobiona gotycką czcionką - ta stylistyka nieco tuszuje znaczne zmęczenie samej butelki. Na kontrze kilka zdań o browarze po niemiecku. Kolorystycznie dedykowany kapsel, ogólnie bardzo pozytywnie.
8/10

Barwa
Bardzo ciemne, może nawet wydać się czarne; pod światłem ujawnia ciemnobrązowe i rubinowe prześwity; bardzo ładne. 
4/5

Piana
Obfita i piekielnie gęsta, do tego bardzo trwała, choć jednak w końcu się trochę poddaje - prawie ideał.
4,5/5


Zapach
Bardzo intensywnie wędzony, bezkompromisowy, zdecydowanie w stylu - trochę za bardzo przykrywa jakiekolwiek inne doznania, tylko gdzieś daleko czuć słód i karmel, ale wędzonka - połączenie kulinarnych nut wędzonych z typowymi drewniano-dymnymi jest naprawdę piękne i szlachetne. 
8,5/10

Smak
Tu już na równych prawach ze świetną wędzonką występuje absolutnie przepyszna, ciemna, karmelowa słodowość, które łączą się w piwo lekkie, a jednocześnie bardzo wyraziste i charakterne, z przyjemnym, dymno-kwaskowatym finiszem - mankament stanowi minimalnie za duża słodycz, która obniża trochę - i tak jednak świetną - pijalność. 
9/10

Tekstura
Bliska doskonałości, ale jednak coś bym w niej poprawił - nieco podciągnął w górę wysycenie i ściągnął w dół gęstość.
4,5/5

8.0/10

Fantastyczne piwo, choć jednak po takiej legendzie spodziewałem się chociaż dobicia do dziewiątki. Ale być może przyjdzie na to czas, przede mną wszak jeszcze pozostałe siedem opcji z Bambergu, a bez wątpienia będę dążył do skosztowania wszystkich. Jeśli chodzi o Pintę - gdyby nie fatalna kwestia piany, nie miałaby się absolutnie czego wstydzić - w pozostałych parametrach Dymy Marcowe są równie dobre. Te dwa piwa są zresztą ekstremalnie podobne - założę się, że Polacy wzorowali się na wypitym właśnie przeze mnie piwie. I chyba słusznie, bo sprawdzam i w opisie Dymów Pinta przywołuje Schlenkerlę. Pogratulować wiernego odwzorowania, tylko nad tą pianą popracujcie.

 



_________________________________________________________________________________
 
 
 
Powtórka 22.08.2017 r., warka do 10.2017 r.
 
Genialna barwa i piana. W zapachu rozkoszne połączenie typowej bamberskiej wędzonki kojarzącej się mocno z wędzoną szynką i w mniejszym stopniu z ogniskiem z pięknymi wtrąceniami słodowego karmelu i chleba. W smaku jest właściwie jeszcze lepiej, zalety najlepszej wędzonki świata nie zostają zatarte, a zwiększa się rola pięknej, okrągłej słodowości. Świetna jest też tekstura, jest takie rozkosznie puszyste. Rany boskie, jako wędzonkowy niemal-prawiczek 3,5 roku temu zaprawdę nie doceniłem tego wybitnego piwa. Prawie zawsze obniżam oceny piw, które oceniłem w swoich piwnych początkach, tutaj podwyższam i to mocno.
 
9.0/10

czwartek, 23 stycznia 2014

Revelation Cat (Ramsgate): California Moonset

Powracam do Revelation Cata, z którym jakiś czas temu zacząłem już przygodę, degustując świetne amerykańskie pale ale. Znowu nie wybrałem nic potężnego, a może nawet bardziej powszedniego dla rewolucji niż APA, bo standardowe - choć względnie mocne - amerykańskie India Pale Ale. Zobaczymy, jak będzie prezentowało się na tle tych kilku znakomitych AIPA, które już tu opisywałem - mam w każdym razie nadzieję na niezłą chmielową ucztę.

Informacje ogólne:
Piwo: California Moonset
Kraj: Wielka Brytania (Anglia) - warzone przez włoski browar kontraktowy
Region: South East England
Miasto: Ramsgate
Browar: Ramsgate Brewery (Revelation Cat)
Produkowane od: 2012
Styl: amerykańskie India Pale Ale
Alkohol: 7%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Podobnie jak za pierwszym razem ładna, oryginalna i bogata w informacje etykieta. Ma być bardzo chmielowo i goryczkowo. Tym razem jednak obyło się bez firmowego kapsla, jest zwyczajnie czarny. To piwo zaliczone do chmielowej serii piw.
8/10

Barwa
Złote, ale bardzo mocno zmętnione, przez co wydaje się nieco ciemniejsze; solidne, estetyczne, ale bez rewelacji.
3/5

Piana
Ładna, w miarę obfita i gęsta, bardzo trwała, utrzymuje się do końca. 
5/5

Zapach
Intensywny, klasyczny zapach pochodzący od amerykańskiego chmielu - dominują zdecydowanie owoce, ale niekoniecznie tropikalne, bardziej przywodzą na myśl mango, brzoskwinię, trochę liczi - bardzo ładny, choć dość prosty i niekoniecznie nadzwyczajny.
8,5/10

Smak
Zaczyna się bardzo krótką, słodką nutą obecnych w zapachu owoców, po której następuje błyskawiczne przejście w bardzo mocną, ale jednocześnie szlachetną, owocowo-żywiczno-iglastą goryczkę, która dominuje już potem wszystko, jednak ani myśli przykrywać słodkiej nuty owocowej - pyszne. 
9/10

Tekstura
Nie mogę się przyczepić.
5/5

8.5/10
 
Piękne, wspaniałe piwo, z jedną z najpyszniejszych goryczek, jakie w życiu spotkałem - potężne. Mimo to jednak kilku AIPA nie przeskoczyło w rankingu. Inna sprawa, że w tym stylu konkurencja jest już na blogu szczególnie ogromna. Cóż, zacieram ręce na myśl o dalszych przygodach z Revelation Catem.

środa, 15 stycznia 2014

Anchor: Bigleaf Maple

Zakupienie California Lager z Anchor Brewing zostało przeze mnie okrzyknięte jakiś czas temu najgorzej wydanymi na piwo pieniędzmi w życiu. Może trochę na wyrost - mimo wszystko wolę już dostać takie za ponad dziesięć złotych niż Tyskie w tej samej ilości za - strzelam - dwa złote.  To chyba jednak jedyne importowane i dość drogie piwo, które zawiodło mnie aż tak, żebym wystawił mu ocenę negatywną, znaczy się poniżej 5/10. Lubię jednak dawać drugie szanse, a Anchor zasługuje sobie na nią zwłaszcza estymą, jaką cieszy się wśród miłośników dobrego piwa. Z rozpędu wziąłem z półki aż trzy ich piwa, więc jeśli dzisiaj sprawy nie wypalą, to będzie jeszcze trzecia i czwarta szansa. Mam jednak nadzieję, że druga załatwi wszystko i polubimy się z browarem z San Francisco. Przede mną amerykańskie amber ale, uwarzone po raz pierwszy w zeszłym (już) roku.

Informacje ogólne:
Piwo: Bigleaf Maple
Kraj: Stany Zjednoczone
Stan: Kalifornia
Miasto: San Francisco
Browar: Anchor Brewing Company
Produkowane od: 2013
Styl: amerykańskie amber ale
Alkohol: 6%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 355 ml

Opakowanie
Odkupienie win zaczyna się świetnie - jak poprzednia etykieta mnie nie zachwyciła, tak tutaj jest po prostu przepiękna, cudowna, niesamowicie klimatyczna, a w połączeniu z kameralną buteleczką wprost poruszająca. Co więcej, tutaj na kontrze mamy już normalnie podaną zawartość alkoholu. Dedykowany kapsel, a na krawatce cała historia na temat piwa, z której dowiedziałem się nawet, że klon to kalifornijskie "native tree". I że w piwie znajduje się odrobina syropu klonowego. Małe dzieło sztuki.
9,5/10

Barwa
Piękny, acz jeszcze kawałek od najlepszego, głęboko bursztynowy kolor, który fantastycznie komponuje się ze stylem i etykietą; do tego odrobina ulatującego gazu. 
4,5/5

Piana
Bardzo obfita, dość gęsta i bardzo trwała, choć nie utrzymuje się do końca. 
4,5/5

Zapach
Bardzo, bardzo przyjemne słodowo-karmelowe nuty na pierwszym planie, podszyte wyjątkowo delikatnym, ale wyraźnym akcentem amerykańskiego chmielu, który dostarcza wrażeń żywiczno-iglastych i lekko pomarańczowych; nie doskonały, ale bardzo przyjemny. 
8/10
Smak
Tu również dobrze, lecz już nie aż tak; nieco większą inicjatywę podejmuje chmiel, tym razem nie robiąc już za tło, ale równego partnera dla typowo "bursztynowej" słodowości - mankamentem jest niezbyt eleganckie, choć może dalekie od tragicznego oblicze goryczki, trochę pustej i kartonowej, pozostawiającej nieciekawy finisz - ogólnie smaczne i pijalne, ale nie do przesady. 
7/10

Tekstura
Bez zarzutu, doskonałe i stabilne wysycenie.
5/5

7.0/10

Znakomitość skończyła się na wrażeniach wizualnych. Przyjemne piwo, ale ciągle nie dostałem z Anchor nic nadzwyczajnego. Musiałem też się cofnąć do pierwszej degustacji i okazało się, że pamięć mnie nie zawiodła - również w California Lager przeszkadzała mi, choć co prawda znacznie bardziej niż tu, nieszlachetna, kartonowa goryczka. Tak jak wspomniałem, jeszcze co najmniej dwa piwa z San Francisco przede mną - mam nadzieję, że tam już tego nie będzie.

wtorek, 14 stycznia 2014

To Øl (De Proef): Fuck Art This Is Advertising

Ciągle nie miałem okazji doświadczyć żadnego piwa uwarzonego z Danii, ale już trzeci raz dodam sobie dziś ten kraj do tagów. Zdegustuję bowiem piwo duńskiego browaru kontraktowego, a może raczej wędrownego (tzw. gypsy brewery) - co prawda prawie wszystkie piwa uwarzyli oni w belgijskim De Proefbrouwerij, ale mają też epizody z innymi browarami, między innymi z BrewDogiem. Nie wiedząc, jak prędko trafię na kolejny ich wyrób, wziąłem z półki sklepowej quadrupla o kuriozalnej etykiecie.

Informacje ogólne:
Piwo: Fuck Art This Is Advertising
Kraj: Belgia (uwarzone przez duński browar kontraktowy)
Prowincja: Flandria Wschodnia
Miasto: Lochristi
Browar: De Proefbrouwerij (To Øl)
Produkowane od: brak danych
Styl: quadrupel
Alkohol: 11,3%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Kuriozalna, prowokacyjna etykieta. Całkiem to śmieszne (zwłaszcza ten bezkompromisowy kot na krawatce), ale i brzydkie nieprzeciętnie. Niestety niewiele dowiadujemy się o piwie poza tym, że to pełny i mocno chmielony quadrupel. Więcej informacji ma być na stronie internetowej - nie ma. Goły kapsel. Niepodane miejsce uwarzenia. No nie ma rewelacji. Choć całość do przeciętnych nie należy, ocena dość przeciętna będzie.
4/10
 
Barwa
Ciemnobrązowe, dość majestatyczne; minimalne jasnobrązowe prześwity, wygląda na dość zmętnione. 
4/5

Piana
Obłędnie gęsta, oblepiająca nieco szkło, do tego obfita i długo się utrzymuje, choć w końcu minimalnie poddaje. 
4,5/5

Zapach
Stanowi bardzo udane połączenie świeżych nut chmielowych, belgijskich i koźlakowych, co daje w rezultacie wybitnie złożony koncert owocowo-karmelowy, podszyty dumnymi akcentami alkoholu - piękny i intensywny, choć nie najlepszy na świecie. 
9/10

Smak
Potwornie treściwe, dość ciężkie, ale ciężar ten przekłada się na niesamowicie zintensyfikowane doznania - chmiel odchodzi tu zdecydowanie na dalszy plan, rządzi bardzo świeża, bezkompromisowa, wyrazista i piękna opcja belgijska, ujawniająca się w słodko-przyprawowej owocowości; chmiel powraca w postaci bardzo przyjemnej, mocnej, ale nie gryzącej goryczki, która w towarzystwie nut karmelowych tworzy znakomity finisz. 
10/10

Tekstura
Minimalnie za bardzo nagazowane, ale dość szybko ustępuje i osiąga idealną, przyjemnie gęstą teksturę.
4,5/5

9.0/10

Na niedługo przed końcem pierwszego roku obrotowego na blogu udało mi się wystawić szóstą już dziesiątkę za smak - nie zdarzyło mi się to od wakacji. Fascynująco doskonale zbalansowane piwo, perfekcyjne zbicie chmielu z Belgią. Pozostałe parametry perfekcji nie osiągnęły, przez co piwo do najwybitniejszych się nie zakwalifikowało, a spośród wszystkich z tą upragnioną dziesiątką notę ogólną dostało najsłabszą, ale wędrowni Duńczycy sprawili, że będę musiał prędzej czy później na nich zapolować.

niedziela, 12 stycznia 2014

Coopers: Sparkling Ale

Powracam do australijskiego Coopers Brewery, które podbiło moje serce znakomitym Foreign Extra Stoutem. Po jego zdegustowaniu postanowiłem wziąć wszystko, co z tego browaru znajdę - znalazłem niestety tylko dwa nowe obiekty. Dziś piwo, które określili mianem "gazowanego ale" (bo chyba "sparkling" nie oznacza tu błyszczącego), co zdecydowanie mało mówi o zawartości - jak się okazuje, jest to po prostu klasyczne angielskie złote ale. Po ocenie stoutu nadzieje mam bardzo duże.

Informacje ogólne:
Piwo: Sparkling Ale
Kraj: Australia
Stan: Australia Południowa
Miasto: Adelaide
Browar: Coopers Brewery
Produkowane od: brak danych
Styl: angielskie golden ale
Alkohol: 5,8%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 375 ml

Opakowanie
Zupełnie identyczne jak przy stoucie, tyle że pozmieniały się trochę kolory na etykiecie oraz kapslu. Co najbardziej rzuca się w oczy to grawerowana butelka i brak słowa o składzie. O, a w południowej Australii za oddanie butelki do sklepu dostałbym jeszcze 10 centów. Aż szkoda, że ściągam etykiety.
8/10  

Barwa
Złote z wyraźnymi drobinkami osadu (po dolaniu wszystkiego jest już ich prawdziwy legion), które nie sprawiają najlepszego wrażenia; naprawiają to jednak wspaniale unoszące się bąbelki gazu.
3/5

Piana
Ładna, gęsta, niezbyt obfita - dość długo utrzymuje się w całości na tafli, w końcu jednak poddaje. 
3/5

Zapach 
Rządzą zdecydowane estry owocowe na czele z jabłkami, w tle bardzo czysta słodowość; ładny, ale ani szczególnie ciekawy, ani wybitnie intensywny. 
6,5/10

Smak
W smaku nieco bardziej zdecydowane; wyraźniejsza jest zarówno naprawdę apetyczna, miękka słodowość, jak i nuty estrowe, tutaj przechodzące trochę w cydrowe; początkowo dość słodkie, im bliżej finiszu, tym więcej owocowości - ten zaś dostarcza nie najsmaczniejszej na świecie, ale przyzwoitej goryczki - smaczne, lecz nieprzesadnie. 
6,5/10

Tekstura
Faktycznie jest bardzo nagazowane; mogłoby trochę spuścić z tonu.
3,5/5

6.0/10

Dobra rzecz. Jeśli patrzeć na rubryczki BJCP i położenie złotego ale w tej samej klasie co kölscha, było to najbardziej klasyczne złote ale, jakie piłem - bardzo bowiem podobne, chociaż przekroczyło trochę dozwoloną ilość alkoholu. Raczej nic jednak, czym można by się jakoś bardzo delektować; ot, może robić za piwo powszednie. Rozczarowałem się po tamtym fantastycznym stoucie.

piątek, 10 stycznia 2014

Samuel Smith: Taddy Porter

Tak jak niemal od początku mojej przygody z dobrym piwem najbardziej fascynują mnie smaki belgijskie, tak równocześnie zawsze odczuwałem największy pociąg do angielskiej otoczki. Nie umiem do końca powiedzieć, dlaczego, ale jeśli chodzi co najmniej o piwo, Anglia jawi mi się jako kraina nieco magiczna. I magiczny jest bez wątpienia browar Samuel Smith, najstarszy taki obiekt w Yorkshire, powstały w roku 1758, do dziś produkujący piwo na bazie wody z własnej studni ponad dwustuletnią metodą fermentacyjną, dostarczający piwo do pubów w drewnianych beczkach. Na początek przygody z tym fascynującym browarem wezmę do ust ich klasyczny, angielski porter.

Informacje ogólne:
Piwo: Taddy Porter
Kraj: Wielka Brytania (Anglia)
Region: Yorkshire and the Humber
Miasto: Tadcaster
Browar: Samuel Smith Brewery
Produkowane od: 1979
Styl: brown porter
Alkohol: 5%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 355 ml

Opakowanie
Znakomite; piękna frontowa etykieta w stylu retro, butelka w ciekawym kształcie z niewielkimi, ale świetnym grawerunkami, na kontrze parę zdań na temat procesu warzenia piwa, a nawet zdjęcie, ukazujące moment dodawania chmielu do kadzi. Elegancja przy jednoczesnym braku przepychu; bliskie ideału.
9,5/10
Barwa
Czarne z nieznacznymi, ciemnobrązowymi prześwitami, pod mocnym światłem rubinowymi; bardzo ładne. 
4/5

Piana
Dość obfita, ekstremalnie drobna, o pięknym, ciemnobeżowym kolorze, nieszczególnie trwała, ale za to przepięknie osiadająca na szkle. 
3,5/5

Zapach 
Fascynujące połączenie bardzo mocnych nut wiśniowych z karmelowymi, trochę dalej bardziej klasyczne dla ciemnego słodu akcenty, w tle wyraźna paloność; bardzo zachęcający, świeży, dość intensywny, choć mógłby być bardziej. 
8/10
Smak
W smaku jest jeszcze lepiej, wiśnie zdecydowanie ustępują, a pełnię swoich możliwości pokazują akcenty klasycznie porterowe, bardzo, bardzo gładkie; na pierwszym planie czekolada - w ustach mleczna, a im bliżej finiszu, tym coraz bardziej gorzka. Ten ostatni mocno naznaczony trochę zbyt agresywnie kwaskowatymi nutami palonymi, które grzebią czekoladę, a wprowadzają kawę - nie za wysoka, trochę ozdobiona kwaśnością goryczka.
9/10

Tekstura
Przydałoby się trochę wyższe wysycenie, ale o jego niezwykłej aksamitności, która winduje i tak wysoką pijalność, można by napisać poemat.
4,5/5

8.0/10
 
Świetny, choć nie zwalający z nóg angielski porter. Klasyka stylu, powinien służyć za przykład różnic między stoutami a porterami ze swoim bogactwem nut wiśniowych i czekoladowych. Poczułem angielską magię i przypomniałem sobie, że dużo magii upatruję również w piwach ciemnych. Raczej nie za szybko, ale na sto procent wrócę do browaru imienia Samuela Smitha.

czwartek, 9 stycznia 2014

BrewDog: Watt Dickie

Dzisiejsza degustacja będzie bardzo osobliwa. Skosztuję bowiem piwa tak mocnego, jakiego jeszcze nie piłem i najpewniej jednego z najmocniejszych w całym życiu. Jak dotąd moim rekordem pozostawało Tokyo* - również z BrewDoga - z zawartością alkoholu 18,2%. Podnoszę sobie osiągnięcia bardzo wysoko, bo Watt Dickie jest niemal dwukrotnie mocniejszy z aż 35%. Osobliwa będzie również najmniejsza, jaką w życiu spotkałem objętość butelki - zaledwie 60 mililitrów. Czy to jeszcze piwo, czy już bardziej spirytualia?

Informacje ogólne:
Piwo: Watt Dickie
Kraj: Wielka Brytania (Szkocja)
Hrabstwo: Aberdeenshire
Miasto: Ellon
Browar: BrewDog
Produkowane od: 2013
Styl: lodowe imperialne India Pale Ale
Alkohol: 35%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 60 ml

Opakowanie
Apteczna fiolka z żadnej strony nie przywodząca na myśl piwa, zapakowana w kartonik. Trzeba na wstępie pochwalić BrewDoga za zdecydowanie się na taką objętość - po pierwsze, można wypić piwo w całości, a jednocześnie się nie zalkoholizować, a po drugie dzięki temu nikt nie musi wydawać kilkuset złotych, żeby zetrzeć się z taką ciekawostką (choć nie da się ukryć, że nawet za ten maleńki flakonik dałoby się nabyć cztery-pięć półlitrowych, przepysznych piw z Pinty bądź AleBrowaru). Zawsze znakomite wrażenie robi również zapakowanie butelki w pudełko. Przyczepić się jednak trzeba do braku niemal jakiegokolwiek opisu piwa - dowiadujemy się tylko, że to piwo i jakie jest mocne. Szata graficzna również nie powala.
7,5/10

Barwa
Istotnie wyglądem przypomina jakiś mocny alkohol, brandy bądź bardzo ciemną whisky; ciemnobursztynowe, wpadające w miedź, bardzo klarowne, opalizujące; piękne. 
5/5

Piana
Wyłączona z oceny, nie ma prawa jej tu być. 
0/0

Zapach
W zapachu, o dziwo, bardzo przypomina imperialne India Pale Ale - objawia się to w owocowym aromacie, choć nie takim jak zwykle w tym stylu; jest to jakby zapach owoców użytych do produkcji nalewki; nie da się ukryć, że jest umiarkowanie przyjemny; na tyle intensywne, że najlepiej wypada wąchane z pewnej odległości - wsadzając nos do kieliszka dziwaczne owoce stają się zbyt agresywne, wprost nieprzyjemne, a do tego zaczyna gryźć nas alkohol - to jednak normalne przy takim woltażu, ogólnie zapach bardzo ciekawy, dość ładny, ale bez rewelacji. 
6/10

Smak
W smaku jest lepiej - spodziewałem się czegoś zupełnie z kosmosu, a smakuje jak to, czym jest, czyli ekstremalnie mocne imperialne IPA; jego nuty przemieszane z alkoholem dominują wszystko - na początek atakuje jakby bardzo skondensowany smak piwa, na przełyku zdecydowanie rządzi alkohol, a finisz przywraca znów nuty IPA i mocną goryczkę; bez wątpienia ukrywa alkohol lepiej niż przeciętne spirytualia; bardzo ciekawe i naprawdę smaczne, szlachetne. 
8,5/10

Tekstura
Brak wysycenia, co oczywiście nie jest tu wadą - tekstura jest jednak trochę za ciężka, zbyt oleista nawet po uwzględnieniu woltażu.
3,5/5

7.0/10

Wrażenia, jak można było się spodziewać, bardzo niezwykłe, znacznie bardziej niż przy Tokyo*. Czy to jeszcze piwo? Tak, tak sądzę, w końcu tak smakuje mimo towarzystwa ogromnej ilości mocy - ale jednocześnie to już twardy alkohol. A z drugiej strony ciężko mierzyć je zarówno miarą przeciętnego piwa, jak i przeciętnego twardego alkoholu - diametralnie różni się od jednego i drugiego. Zrobiło na mnie pozytywne wrażenie, ale sądzę, że tego typu trunki zawsze pozostaną w kategorii ciekawostek - nie da się tym cieszyć tak jak zwykłym piwem, a w klasie napojów bardzo mocnych musi coś takiego oddać prym innym destylatom, zwłaszcza że w tej samej cenie za (mili)litr można dostać już naprawdę znakomitej klasy whisky. Jeszcze raz naprawdę ogromne brawa dla BrewDoga za objętość butelki.

środa, 8 stycznia 2014

Revelation Cat (Ramsgate): Dry Hop Thriller

W końcu przyszedł nań czas: Revelation Cat, jeden z najbardziej modnych obecnie wytwórców piwa w Europie. Przypadek szczególny i przysparzający kłopotów statystykom: przedsięwzięcie prowadzone przez urodzonego w Rzymie piwowara do niedawna domowego o narodowości włosko-angielskiej, który swoje piwo warzy w wynajętym w nadmorskim angielskim mieście browarze. Ta mieszanka zbiera wspaniałe recenzje i w ciemno zaopatrzyłem się w większą liczbę piw, przez co w najbliższym czasie będą się ich recenzje pojawiać na blogu dość gęsto. Na początek żaden mocarny RIS ni IIPA, a piwo powszednie rewolucji - amerykańskie pale ale.

Informacje ogólne:
Piwo: Dry Hop Thriller
Kraj: Wielka Brytania (Anglia) - warzone przez włoski browar kontraktowy
Region: South East England
Miasto: Ramsgate
Browar: Ramsgate Brewery (Revelation Cat)
Produkowane od: 2012
Styl: amerykańskie pale ale
Alkohol: 4,5%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml

Opakowanie
Pod względem estetycznym etykieta może się podobać lub nie aż tak, choć do mnie pomysł utrzymywania każdej w stylistyce starych gier wideo całkiem trafia, jest wyróżniający się i tak jak w przypadku BrewDoga daje świetny efekt, gdy chce się pokazać wszystkie piwa razem. Co jednak najważniejsze, jest to jedna z ciekawszych etykiet, jakie widziałem, może jedynie Pinta tak bogato przystraja swoje w informacje. Skład ciekawie opisany, nie na zasadzie suchego wyliczenia (w nim między innymi owies i pszenica), do tego rubryka, w której określone są goryczka, słodycz, moc, kolor, alkohol, IBU i styl. Trochę z przymrużeniem oka - za określenie ilości IBU na przykład muszą wystarczyć słowa "ekscytująco dużo jak na pale ale". Do tego ładny, firmowy kapsel i przypisanie piwa do jednej z kilku serii Revelation Cata - to tutaj znalazło się w kanonie piw sesyjnych.
9/10
 
Barwa
Bardzo jasne, słomkowe, dość znacząco zmętnione drobinkami osadu; byłoby zwyczajne, gdyby nie fakt niesamowicie mocno pracującego gazu - rzadko spotyka się w piwie tak agresywnie ulatujące bąbelki, a te tutaj w połączeniu ze wspomnianym osadem dają efekt fascynującej burzy. 
4,5/5

Piana
Po prostu niespotykanie obfita, początkowo niemal w całości wypełniła szklankę; bardzo trwała, naprawdę niezwykle agresywna. 
5/5

Zapach
Przyjemny, dość łagodny, chmielowy zapach, przywodzący na myśl owoce cytrusowe - pomarańcze i cytryny; mocno podszyte drożdżowością, można sobie życzyć większej intensywności.
7,5/10

Smak
Bardziej wyraziste, cytrusy całkowicie dominują, a za nimi wkracza przyjemna, dość wysoka, ale bardzo krótka, ani trochę nie zalegająca goryczka; potwornie smaczne, chociaż nie niosące za sobą jakichś kosmicznych doznań. 
8,5/10

Tekstura
Wysycenie trochę za bardzo poszło w pianę i odrobinę brakuje go w teksturze.
4,5/5

7.5/10

Swoją pierwszą przygodę z Revelation Cat zapamiętam przede wszystkim ze względu na jedno - najbardziej obfitą pianę, z jaką się w życiu spotkałem. Poza tym jest to świetne APA, jednak znam już dwa zdecydowanie lepsze, w dodatku tańsze opcje importowane - lżejsze z BrewDoga i cięższe ze Sierra Nevada, a rodzime, bez porównania tańsze King Of Hop, jest tylko trochę gorsze. Tak czy inaczej start bardzo dobry i zachęcający do kolejnych piw, które już czekają w kolejce.