środa, 25 czerwca 2014

Podróże: Wiedeń, czyli piwo na stołach Habsburgów

Trochę szybciej niż sądziłem piszę już trzeci odcinek serii Podróży. Tym razem udaję się do Wiednia, by sprawdzić, czy kultura piwna w mieście Franza Josepha, Klimta i najlepszych filharmoników świata ma rację bytu i jak dużą. Staje się to jednocześnie pytaniem o popularność piwa w całej Austrii, jeśli popatrzymy po pierwsze na to, jak mocno stolica Austrii wyróżnia się na tle całego kraju we wszystkich aspektach, po drugie na bazę danych ratebeer.com, w której na oko prawie połowa miejsc austriackich znajduje się w Wiedniu, sporo jeszcze (choć dużo mniej) w Salzburgu, a reszta jest kompletnie rozdrobniona na cały kraj; a po trzecie na fakt, że Wiedeń jako jedno z dosłownie kilku miast na świecie dorobił się własnego, osobnego stylu piwa - inna i smutna sprawa, że obecnie warzy się go chyba tylko poza nim (niedawno w każdym razie tak było, mogło coś się pozmieniać w ostatnich burzliwych latach). Jako że Wiedeń ma do zaoferowania nieprawdopodobnie wiele wrażeń, jeśli chodzi o klasyczną turystykę, na piwo nie miałem za dużo czasu, więc kierując się rankingiem ratebeeru postanowiłem odwiedzić dwa najlepsze miejsca, jednocześnie browary restauracyjne. Ranking ów zdaje się mówić, że w Wiedniu są właśnie te dwa owe miejsca i cała mało znacząca reszta. Kładą one na łopatki wszystkie inne zarówno liczbą recenzji, jak i ocenami.

Zacząłem od browaru restauracyjnego na szczycie listy, według ratebeeru najlepszego browaru w ogóle w Austrii. 1516 Brewing Company mieści się w centrum miasta, góra pięć minut drogi piechotą od Stephansplatz, zajmuje parter i pierwsze piętro budynku, który browaru na myśl nie przywodzi i bez szyldów byłby kolejnym typowym dziewiętnastowiecznym gmachem wiedeńskiego centrum. Ogródek zdradza, że zapowiedzi z sieci nie były bezpodstawne i o miejsce może tu być ciężko. Na parterze znajduje się zadymiony i zaciemniony bardzo pub, który utrzymuje atmosferę sportowo-hardrockowej mordowni i kojarzy mi się raczej z lejącymi się strumieniami Żywcami i Lechami niż z dobrym piwem. Po zręcznym ominięciu tej części udać się można na górę, gdzie można już coś zjeść. Tam nie jest już aż tak gęsto, ale w dalszym ciągu hałas, wrzawa i ruch są niebywałe; nie ma jednak na szczęście dymu papierosowego. Wystrój odrobinę mniej mroczny, ale w dalszym ciągu młodzieżowy, nowoczesny, pubowy. Na pewno wiele osób go pokocha, ja co najwyżej zniosłem - jeśli już hałas, to w wydaniu bawarskim. Warunki niemal skrajnie niedegustacyjne, ale udało mi się coś wynieść - niestety nie dosłownie, wcześniej dowiedziałem się, że nie butelkują.
Brak piwa w butelkach rekompensuje (prawie) możliwość zamówienia porcji, a w zasadzie próbki piwa w ilości zaledwie stu mililitrów - rewelacyjna sprawa, której brakuje mi zawsze w browarach restauracyjnych, oferujących wiele piw; dzięki takiemu rozwiązaniu można spróbować kilku różnych propozycji i nawet nie poczuć działania alkoholu, nie mówiąc o oszczędnościach. W rozmiarze próbek zamówiłem pszeniczne ale doprawione chmielem cascade oraz amerykańskie IPA, a w trochę większym rozmiarze (0,25 litra) stout owsiany. To pierwsze było świetne, w przyjemny sposób łączyło cechy weizenowe z owocowo-żywicznym aromatem cascade; bardzo orzeźwiające i pijalne, od razu przypomniało mi się niedawno pity American Weizen z Doctora Brew, który chyba miał tak smakować, ale zupełnie mu nie wyszło. IPA powaliło malinowo-melonowym zapachem, ale w smaku pojawiło się trochę za dużo diacetylu, a goryczka też mogłaby być większa. Najlepszy był chyba stout, w zapachu bardzo intensywnie atakował słodem palonym, bardzo mocno palonym, w smaku aksamitny, nieco czekoladowy, pełny - zabrakło mu tylko wysycenie, miał za to naprawdę tytaniczną pianę, która nie chciała opaść, mimo że delektowałem się nim przez całą kolację.
Co do kolacji, wziąłem bardzo dobrą i bardzo gęstą włoską zupę pomidorową z kawałkami mozzarelli i żeberka, z których podobno lokal słynie. Tu niestety nastąpił zawód - być może zbyt głęboko utkwiły mi genialne żeberka z Pragi i za wysoko zawiesiłem poprzeczkę. Ilościowo faktycznie powaliły, ale smakowały jak zwyczajne żeberka, nic specjalnego ani ciekawego - średnie były też zaserwowane do nich dipy, sałatka i ziemniaki. Choć jak na centrum Wiednia przynajmniej cenowo do przeżycia. Warto jeszcze wspomnieć o świetnym patencie - firmowych podstawkach w formie kartek pocztowych: znaczy się, normalna podstawka, tylko na odwrocie ma miejsce na znaczek i zaadresowanie. Fajne.

Przyszedł i czas na drugie najlepiej oceniane miejsce w Wiedniu i trzeci najlepszy browar w Austrii,  7 Stern Bräu. Trochę dalej od centrum, ale również niedaleko, szczególnie blisko obezwładniającego Kunsthistorisches Museum, w trochę bardziej niepozornej uliczce, od której nazwy - "uliczka siedmiu gwiazd" - wziął browar swoją nazwę. Fasada budynku, w którym się mieści, jest sympatyczna, ale nie powala, a jak na wiedeńskie standardy można by ją śmiało nazwać podupadłą, ale wnętrze jest niesamowicie przyjemne. Przede wszystkim bardzo przestronne, swojskie, browarniane (centralna sala eksponuje miedziane kotły warzelne), o znakomitym wystroju - gdzie nie spojrzeć, tam jakieś tematyczne tabliczki albo świetne gablotki a to z etykietami, a to z podstawkami, a to z opróżnionymi butelkami. Dokładnie tak się buduje klimat, o ile nie jest już zbudowany z góry przez jakąś wielką historyczność miejsca, przynajmniej ja tak to widzę. Byłem za dnia, ogromna przestrzeń była niemal zupełnie pusta i atmosfera nie mogła być jakaś tam obezwładniająca, ale podejrzewam, że wieczorem (większość stolików z rezerwacjami na późniejsze godziny) musi być świetna.
Przechodząc do piwa, browar, podążając za swoją nazwą, warzy siedem różnych piw. Są one, a raczej ich etykiety, przedstawione wszystkie naraz chociażby na firmowych podstawkach browaru. Poza jednym jedynym India Pale Ale 7 Stern warzy albo konserwatywne lagery (jasny, ciemny, marcowe i rauchbier), albo kompletne dziwactwa (piwo z chilli i (osobne) z konopiami). Próbek 0,1 litra jak w 1516 nie podają, więc wziąłem tylko dwa - rauchbiera i IPA. Pierwszy w aromacie zapowiadał rewelację - absolutnie bezkompromisowa, nieco Schlenkerlowa wędzonka - w smaku już aż tak wspaniale jak w Bambergu nie było, ale bardzo, bardzo dobrze. Gorzej z IPA - "egzotyczna" etykieta zasugerowała mi użycie egzotycznych chmieli, niestety trochę się zawiodłem, bo albo ich nie było, albo zdecydowanie za mało. Nawet jak na angielskie IPA nie dało zbyt rady z uwagi na goryczkę jak w zwykłym ale. Satysfakcjonująca za to, nawet bardzo, była podbudowa słodowa, szkoda, że nie doczekała się porządnego nachmielenia. Bardziej niż samo piwo urzekło mnie genialne rozwiązanie browaru co do sprzedaży swoich piw w butelkach - już przy drzwiach rzuca się w oczy automat z butelkami, za pomocą którego można nabyć to co się chce i w ilości dowolnej bez dopytywania się obsługi o taką możliwość i o wybór piw, bez poszukiwań sklepu firmowego, ba, nawet bez wchodzenia do restauracji. W każdym browarze restauracyjnym bym sobie tego życzył. Zakupiłem trzy różne półlitrowe okazy i niedługo, a nawet z racji krótkiego terminu ważności bardzo niedługo zrecenzuję na blogu.
Na koniec oczywiście słowo o jedzeniu. Wiener Schnitzel nie był co prawda sznyclem wiedeńskim, bo zrobiony nie z cielęciny, a wieprzowiny (ale podane jest to do wiadomości w karcie, więc nie ma się co burzyć), a i na polu wieprzowym zdecydowanie ustępował ikonicznemu sznyclowi z Figlmueller, ale był zupełnie satysfakcjonujący (dokładnie takie same odczucia mam względem ichniej kartoffelsalat). Za to tutejsza interpretacja bawarskiego gulaszu z knedlem to czysta poezja - przypomniała mi dwa najlepsze gulasze, jakie w życiu jadłem, z Augustinera w Dreźnie i spod Złotej Kaczki w Salzburgu - myślę, że im nie ustępowała.


Wbrew możliwym pozorom Austria, zwłaszcza wschodnia, to w bardzo wielu aspektach zupełnie inna bajka niż Niemcy, nawet Bawaria. Piwo stoi na czele tych aspektów. Ja widzę sprawę tak: żyjąc w świecie ulokowanym pomiędzy czeską a bawarską kulturą piwną oraz czeskimi i bawarskimi stylami piwa, które to style są raczej proste i niezbyt wykwintne, na pewno dalekie do elegancji belgijskiej, Wiedeńczycy nie mogli wybrać piwnej strony mocy. Czerpanie z Bawarii czy Czech nie pasuje po prostu do ich często nieco nadmiernie wyniosłej elegancji, której wszędzie w Wiedniu pełno - i tak zdecydowali się pójść w wino, z którym do twarzy im idealnie, nie da się ukryć. Jak to podsumować? Prosto: miłośnicy piwa w Wiedniu nie zginą, a nawet spędzą pobyt bardzo przyjemnie, ale po samo piwo chyba nie ma sensu tu przyjeżdżać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz