wtorek, 10 marca 2015

Esencjonalne Top 10

Niekiedy - w szczególności przy skrajnych ocenach smaku i zapachu, zarówno skrajnie dobrych, jak i skrajnie złych - kolor, piana i opakowanie piwa przestają nas obchodzić. Cóż z tego, że pieni się jak szalone i opakowane jest w szampańską butelkę z wymyślną etykietą, jeśli nie nadaje się do spożycia - i cóż, że piany nie ma wcale, a butelka jest brzydka jak noc, jeśli każdy kolejny łyk sprawia, że zapominamy o całym świecie? Takie pytania zadawałem sobie przy paru degustacjach, wprowadziłem alternatywny, "esencjonalny" system oceniania (szczegóły tutaj) i w efekcie musiałem skonstruować również alternatywne Top 10, dziesięć najlepszych piw mojego życia. W tym rankingu liczy się wyłącznie ocena zapachu, smaku i tekstury. Tak się złożyło, że w ten sposób przyznając ocenę, w najlepszej dziesiątce znajdują się obecnie wyłącznie piwa, które uzyskały maksymalną ocenę za smak - walka pomiędzy nimi toczy się więc w zasadzie na polu zapachu i tekstury. Co mnie całkiem cieszy, na chwilę obecną występuje tu duża różnorodność stylów - choć zdarzają się style z tych samych "rodzin", żaden konkretny się nie powtarza! Kolejność piw z identyczną oceną jest alfabetyczna (nie licząc numeru jeden, który jest definitywnie najlepszym piwem, jakie w życiu piłem). Oceny są zaokrąglone. Miejsc jest teoretycznie dziesięć, ale z racji podobieństwa ocen piw może być więcej (obecnie ósmą pozycję okupują cztery piwa z taką samą oceną, więc jest ich w sumie jedenaście). Ranking będzie przypięty na górze bloga i na bieżąco aktualizowany.


8/9/10d. Brouwerij Bosteels: Tripel Karmeliet

Po to piwo z całej dziesiątki sięgnąłem w życiu najwcześniej, na długo przed rozpoczęciem działalności bloga. To jedno z moich dwóch (drugim jest Gulden Draak) ukochanych piw belgijskich, które przez długi czas uznawałem za absolutnie najlepsze we wszechświecie (trochę z niedoświadczenia i nieświadomości potencjału piwa) i które ugruntowały pozycję Belgii w moim spojrzeniu na świat tego napoju - do dziś, mimo cudów oferowanych zza małej (UK) i wielkiej (US) wody, ciągle nie mogę przestać postrzegać jej za krainę, w której piwowarstwo wspina się na najwyższe szczyty. Ale co do samego piwa - jest to pewien policzek dla trapistów, bo lepszego tripla na razie nie uświadczyłem nigdzie, również u nich (nie jestem w tym odosobniony, trunek ów jest triplem numer jeden w rankingu ratebeer.com). Mocne (8,4%), a orzeźwia jak grodziskie; lekkie, a natężeniem smaku dorównuje stoutom imperialnym. Krótko mówiąc znakomite piwo na każdą okazję. Jest też bardzo przystępne w przeciwieństwie do niejednego piwa z tego rankingu - sam zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia, będąc jeszcze niemal kompletnym laikiem, któremu byle niedosładzany lambik z Lindemans wykręcał kubki smakowe i nie dawał zasnąć. Warto więc być może zaczynać od niego edukację znajomych, którzy do tej pory nie pili nic lepszego od Perły, Ciechana Miodowego, Raciborskiego czy nawet Paulanera. Za ciekawostkę niech posłuży fakt użycia trzech zbóż - słodu jęczmiennego, pszenicy i owsa. Piwo raz jest, a raz go nie ma - nie tylko w sklepach specjalistycznych, potrafi się też pojawić w Almie czy Piotrze i Pawle, ale raczej rzadko w porównaniu z niektórymi innymi Belgami (czasem do dostania w pięknej, dużej butelce z korkiem). W tym rankingu jest niejako ostoją piw jasnych, to znaczy jaśniejszych niż bursztynowych.


8/9/10c. Alaskan Brewing: Smoked Porter

"Porter wędzony warzony w browarze na Alasce" samo w sobie brzmi już intrygująco, ale efekt przeszedł moje oczekiwania. A były spore, bo piwo jest dość osławione i w Polsce uchodzi wręcz za artefakt, bo jest raczej kiepsko osiągalne. Alaskan Brewing warzy je tylko raz w roku i wypuszcza w ograniczonej ilości - każda warka jest opatrzona rocznikiem, mi trafiło się piwo z 2012 - ponad dwuletnie - i było wyśmienite. Browar podaje zresztą kilkunastoletni okres ważności, co zaskakuje przy zaledwie 6,5% alkoholu, ale jest uzasadnione (piwa wędzone zawierają swoje specyficzne fenole, które pełnią rolę konserwującą) i podwyższa magię piwa. Niebywale wyraziste, choć pije się szybko i lekko, stanowi doskonały splot chmielowej goryczki, kawowo-czekoladowej słodyczy ciemnego słodu oraz wręcz słonej, bardzo intensywnej wędzonki. Raczej nie powinno się od niego zaczynać przygody z piwami wędzonymi, może być trochę zbyt intensywne, a to nie pozwoli w pełni go docenić - dla każdego miłośnika tego gatunku jednak będzie to wspaniałe przeżycie. Tak jak mówiłem, dostępność jest niestety bardzo kiepska, choć nie tragiczna i trzeba się liczyć z ceną ok. 40 zł za 0,65 litra, ale jeśli tylko zobaczę znowu na półce, to zgarnę z niej tyle, ile uniosę (choć wątpliwe, by trafiło się więcej niż jedno) i pobawię z leżakowaniem tego niesamowitego trunku. Piwo wędzone numer trzy wszech czasów według średnich ocen na ratebeer.com.


8/9/10b. Carlow Brewing & Pinta: Lublin To Dublin

Jedyny w rankingu polski akcent, a dokładniej irlandzko-polski. Na początku 2014 roku po raz pierwszy polskiemu browarowi rzemieślniczemu udało się uwarzyć kolaboracyjne piwo z zagranicznym podmiotem - po stronie polskiej wystąpiła oczywiście pionierska Pinta, po drugiej irlandzkie Carlow Brewing (na którego terenie piwo powstało). Na styl wzięto stout - różnie to było na początku, ale skończyło się na stoucie owsianym. O piwie było głośno, ale chyba bardziej przez tę otoczkę niż przez walory smakowe, a mnie niesamowicie zdobyło właśnie na tym polu. Wcześniej piłem już dwa stouty z Carlow i były rewelacyjne, więc oczekiwania miałem spore, ale i tak efekt je przerósł. Uwielbiam wszystkie style piwne, nie spotkałem i już nie spotkam raczej takiego, od którego bym stronił (wyjątkiem jest international/eurolager, ale wolę postrzegać go jako nieudanego jasnego lagera, a nie pełnoprawny styl). Są jednak naturalnie takie, które uwielbiam trochę bardziej. Ciężko mi wskazać coś mocno zawężonego, ale jeśli chodzi o całe rodziny stylów (takie, wedle których grupuję tagi), to walka toczyłaby się bez wątpienia między stoutami a belgijskimi ale'ami - przy czym walka to trochę niesprawiedliwa, bo to drugie określenie obejmuje większą i znacznie bardziej różnorodną grupę gatunków - stoutom należy się więc podwójny aplauz za znalezienie się na szczycie. A mówię o tym dlatego, że w tym kolaboracyjnym produkcie odnalazłem kwintesencję stoutu. Nie piłem niczego bardziej reprezentatywnego dla tej grupy piw. Lublin to Dublin zawierał wszystko, co w poszczególnych stoutach najlepsze: lekkość i pijalność dry stoutów, pełnię palonego smaku Foreign Extra Stoutów, kremową słodycz stoutów mlecznych, solidną, chmielową goryczkę stoutów amerykańskich, złożoność stoutów imperialnych i w końcu przyjemną aksamitność stoutu owsianego, którym jest. Jako że Pinta od dłuższego już czasu pojawia się nie tylko w sklepach specjalistycznych, to można na to piwo trafić w przeróżnych miejscach - najlepiej jednak skierować się do tego pierwszego. Przyszłość tego piwa, w tym częstotliwość warzenia, pozostaje jednak na razie zagadką z oczywistych względów. Póki co nie jest źle - na jednej warce się nie skończyło, oby nie kończyło się w ogóle.


8/9/10a. Meantime Brewery: Chocolate Porter

Piwo stosunkowo niepozorne w porównaniu z pozostałymi w tym rankingu - ot, porter gdzieś na granicy bałtyckiego i robust porteru z dodatkiem czekolady z londyńskiego browaru rzemieślniczego, niespecjalnie popularny ani też przesadnie entuzjastycznie przyjmowany przez innych oceniających (co prawda piłem go w czasach, gdy takie dodatki budziły jeszcze przynajmniej w Polsce ekscytację lub zdziwienie, obecnie przechodzą już do porządku dziennego, a ostatnio wręcz hurtowo wrzucane są do powstającego piwa), bez większej historii. Mnie jednak wyjątkowo zachwycił - a nawet nie jestem fanem czekolady i zwykle po dwóch-trzech kostkach mam dość, jeśli w ogóle po nie sięgnę. Połączenie porteru, który sam w sobie już często dostarcza dużo czekoladowych wrażeń, z subtelnym dodatkiem czekolady dało wspaniały wynik - dodatek pełni rolę wspomagającą, podkręcającą wrażenia, ale w żadnym razie nie dominującą, nie ma mowy o przesłodzeniu czy zbytnim przykryciu typowo piwnych walorów. Sprawił, że od tamtej pory kupuję każde piwo z Meantime, jakie zobaczę, niestety przez prawie dwa lata udało mi się zdobyć tylko dwa inne - ostatnio je jednak widziałem po raz pierwszy od dłuższego czasu, więc czasem się je na pewno da kupić w sklepach specjalistycznych.


7. BrewDog: #Mashtag (2013)

Po Porterze z Meantime to kolejne nieco niepozorne piwo, które na ogół nie zbierało aż tak wysokich not jak ode mnie. Ma jednak nieco ciekawszą historię - w 2013 roku BrewDog postanowił bowiem oddać inicjatywę swoim fanom i pozwolić im wyłonić (spośród pewnej puli opcji) recepturę w głosowaniu na Twitterze (stąd nazwa) - dziś już w Polsce dość często browary podejmują taką interakcję z konsumentami, choć jeszcze nie na Twitterze, ale wtedy było to coś niesztampowego. Stanęło na dość mocnym amerykańskim brown ale z dodatkiem wiórek dębowych i orzechów laskowych. Dla mnie był to strzał w dziesiątkę. Niestety prawie na pewno już nigdy tego piwa nie wypiję - BrewDog postanowił co roku wypuszczać nowego #Mashtaga, ale co roku z inną, wybieraną na nowo przez fanów recepturą. Ten pionierski nie spotkał się chyba z aż takim entuzjazmem, by BrewDog, zalewający rynek nowościami, chciał do niego wracać. A szkoda - na dzień publikacji tego rankingu wypiłem już 58 różnych piw od Szkotów i z tych uwarzonych bez współpracy z innym browarem żadne mi w równym stopniu nie dogodziło. I akurat ono się już nie powtórzy, jak pech to pech.



4/5/6c. Birrificio Baladin: Riserva Teo Musso 2010 - Terre

Degustacja tego piwa była być może największym przeżyciem, jakie w związku z degustacją piwa doznałem przed degustacją numeru jeden na tej liście (może poza pierwszym wyjściem z krainy international lagerów). Nie sądzę bowiem, bym do tamtej chwili pił albo nawet jadł kiedyś coś bardziej złożonego w smaku (smaczniejszego - być może). To wymyślone przez słynnego Włocha Teo Musso (współwynalazcę kieliszka Teku), leżakowane w beczkach po włoskim winie czerwonym barleywine intensywnością i bogactwem niesionych przez siebie doznań doprowadzić może do prawdziwego uniesienia. Wziąłem je też za ostateczny dowód na to, że najwyższej klasy piwo nie ustępuje najwyższej klasy winu, whisky czy brandy. Rozkoszny finisz utrzymywał się w moich ustach - zupełnie wyraziście - jeszcze godzinę po zakończeniu degustacji. W tym rankingu to bez znaczenia, ale było to jednocześnie najpiękniej zapakowane piwo, jakie spotkałem. Rocznik w nazwie mówi niestety jasno - dokładnie takiego piwa już w życiu nie spróbuję, ale na następne roczniki będę uparcie polował. Poza sklepami specjalistycznymi - i to tymi pierwszej wody - na pewno go nie dostaniemy. Trzeba się ponadto liczyć z wydaniem około stu złotych na tę przyjemność, co jednak, patrząc na bogactwo jego smaku i ceny wybitnych win oraz single maltów - które podobne bogactwo oferują - dziwić ni oburzać nie powinno.


4/5/6b. BrewDog & Mikkeller: I Hardcore You

To kolejne piwo kolaboracyjne, ale w zdecydowanie odmiennym sensie niż Lublin to Dublin. Mikkeller i BrewDog nie uwarzyły razem piwa, a... zmieszały ze sobą dwa już uwarzone i będące w sprzedaży imperialne India Pale Ale. Proceder jest to w piwowarstwie bardzo rzadki - jak dotąd piłem w życiu tylko dwa takie blendy, drugi zresztą również z BrewDoga i Mikkellera. Szkoci dali od siebie swoje Hardcore IPA (które, co ciekawe, piłem i nie zrobiło na mnie jak na ten styl zbyt dużego wrażenia), a Duńczycy I Beat You. Na zmieszaniu się nie skończyło, ale i wiele już nie dodano - piwo zostało jeszcze tylko dochmielone na zimno. Efektem okazało się coś, co postrzegam jako idealne w smaku i zapachu imperialne IPA (naprawdę nie wyobrażam sobie, by wejść tym stylem na wyższy poziom), w moim odczuciu wizytówkę piwowarstwa rewolucyjnego i w końcu gigantyczny pomnik, zbudowany w hołdzie dla amerykańskiego chmielu. Na stronie BrewDoga w broszurze tego piwa znajduje się informacja o limitowanym czasie jego dostępności - mam nadzieję, że po prostu myśleli, że tak będzie, kiedy po raz pierwszy je stworzyli w 2010 roku i zapomnieli usunąć tę wzmiankę. Póki co piwo pojawia się co jakiś czas na półkach sklepów specjalistycznych. Miejmy nadzieję, że BrewDog się nie pokłóci z Mikkellerem.


4/5/6a. Brauerei Heller: Aecht Schlenkerla Rauchbier Urbock

Bamberski browar Heller, praktycznie pod tą nazwą nieznany, bo utożsamiany z przyległą do niego piwiarnią o dużo bardziej rozpoznawalnej nazwie Schlenkerla, to wraz z ową piwiarnią Mekka, Watykan i Eldorado piw wędzonych. Niekwestionowana stolica tego typu piwa, bo nie tylko tutaj się to genialne szaleństwo dymu zaczęło, ale też do dziś ten przybytek warzy wyznaczniki stylu, oferując wędzonki pierwszorzędnej jakości, na których można się chyba tylko wzorować, a nie próbować przebić. Żeby nie być gołosłownym - w rankingu wędzonek na ratebeer.com w pierwszej dziesiątce są trzy Schlenkerle, w tym Fastenbier na miejscu pierwszym. Tego pierwszego akurat nie miałem okazji kosztować, natomiast piwo okupujące miejsce piąte - koźlak wędzony - to najdoskonalsza wędzonka spośród całkiem wielu, które piłem i jak widać jedno z kilku piw mojego życia. Nawet jeśli idea nas nie pociąga, wypada go chociaż raz spróbować, bo jest dość łatwo dostępne i kultowe, a stosunek jakości do ceny jest cokolwiek genialny. A jak się zakochamy, to spróbować odwiedzić Bamberg i samą Schlenkerlę, piękne miasto i piękna piwiarnia.


2/3b. Bières de Chimay: Chimay Bleue

Niebieskie Chimay to trunek, który zna każdy szanujący się miłośnik piwa z pewnym podstawowym doświadczeniem. To jeszcze jedno piwo belgijskie, ale już ikona wagi ciężkiej - jedno z najbardziej kultowych piw z tego kraju i w ogóle na całym świecie, bez zawahania stwierdzę, że z prezentowanego rankingu najbardziej rozpoznawalne. Kwintesencja tej sfery piwowarstwa, która fascynuje mnie chyba najbardziej - piwowarstwa trapistów; kwintesencja obszernej rodziny belgijskich ale. Cóż tu dużo pisać, to trzeba spróbować - doskonały aromat, smak, a nawet tekstura. Szczęśliwie jest to najlepiej dostępne piwo z tej dziesiątki - jest chyba stałym wyposażeniem Piotra i Pawła czy innych delikatesów, o sklepach specjalistycznych nie wspominając. Naprawdę przy jego dostępności grzechem byłoby go nie zaliczyć, chociaż może nie tak na samym starcie przygody z piwem - lepiej nie polecać go od razu, mimo że tak łatwo je kupić, bo moim zdaniem potrzeba chociaż trochę doświadczenia, żeby je w pełni docenić (ale też bez przesady - nie jest w żaden sposób ekstremalne, poza tym że ekstremalnie dobre i złożone).


2/3a. Port Brewing Company: Board Meeting

Piwo, które sprawiło, że musiałem zacząć traktować Stany Zjednoczone jako poważnego kandydata na najlepszy piwny kraj na świecie. Do tej pory USA mnie nie zachwycało na miarę swojej renomy wśród beer geeków, ale w końcu nadszedł ten moment. To imperialne amerykańskie brązowe ale z dodatkiem kawy i ziaren kakaa. Efekt smakowy to w zasadzie doskonałość, a że również pozostałe parametry były na znakomitym poziomie, to ląduje tak wysoko zaraz obok Chimay Bleue.  Na pierwszy rzut oka można posądzić Port Brewing o tworzenie wariacji na temat stoutu imperialnego i nazywanie go wymyślną nazwą stylu, ale to nie to - piwo naprawdę jest brązowym ale, tylko po prostu mocniejszym, potężniejszym, cięższym. Niesamowita rewia wszelkich nut melanoidynowych, doskonały balans słodyczy i goryczki, naprawdę niezwykle wysoka ilość różnych wyczuwalnych smaków i zapachów; być może pod względem zapachu, smaku i tekstury lepszego brown ale w życiu już nie wypiję, a i o równie dobre będzie bardzo, bardzo ciężko. Przy niebywałej intensywności doznań, jakie niesie, nie jest też przesadnie wymagające, więc można dać je komuś niedoświadczonemu. A skąd je wziąć? Wyłącznie ze sklepów specjalistycznych i to raczej tych wysokich lotów. Na szczęście Port Brewing ma je w swojej ofercie całorocznej, nie ma więc raczej obawy, że w najbliższym czasie nie będzie żadnej możliwości dostania go w Polsce.


1. Mikkeller (Lervig Aktiebryggeri): Beer Geek Brunch Weasel

Czy można uwarzyć piwo tak wspaniałe, by wrażenia z jego degustacji z cielesnych przerodziły się w... mentalne? Nie wiem, ale jeden, jedyny raz w życiu co najmniej wydawało mi się, że czegoś takiego doznałem. Smak tego piwa był tak genialny, że chyba przerósł moje zdolności percepcyjne, mój mózg jakby nie był przygotowany na odkrycie, że jakakolwiek spożywcza czy niespożywcza rzecz może wyrządzić prostemu człowiekowi coś TAKIEGO za pomocą połączonych zmysłów węchu i smaku. Jest to owsiany stout imperialny z dodatkiem kawy, uwarzony przez ikonę (chyba) numer jeden europejskiego piwowarstwa rzemieślniczego, duńskiego Mikkellera, ale nie w belgijskim De Proefbrouwerij, jak większość ich piw, a norweskim Lervig Aktiebryggeri. Nie jadłem ani nie piłem w życiu nic lepszego i kto wie, czy kiedyś to w ogóle nastąpi. Niekwestionowany numer jeden, być może nie tylko dla mnie, bo w ogólnym rankingu ratebeer.com zajmuje dwudzieste piąte miejsce. Nie radzę jednak się na nie rzucać na bardzo wczesnym etapie poznawania piwa, jest zbyt intensywne, w tej intensywności ekstremalne, warto przed spróbowaniem go trochę już zebrać doświadczenia, sprawdzić, czy w ogóle lubi się stouty imperialne, nie spieszyć się, żeby w pełni docenić. Pojawia się regularnie w dobrych sklepach specjalistycznych. Przy cenie 25-30 zł uważam je za posiadające najlepszy stosunek jakości do ceny w całym tym rankingu, to naprawdę są drobne za takie doznania, byle podstawowe single malty zaczynają się od dwa razy wyższej ceny za mililitr, importowane RISy też raczej nie bywają tańsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz