Belgijski craft to zjawisko sprawiające na pierwszy rzut ucha równie egzotyczne wrażenie co craft niemiecki, a jednak również istnieje i daje sobie radę. Waloński przybytek Brasserie Sainte-Hélène może nie jest najlepszym przykładem, bo choć bez wątpienia nazwany by był rzemieślniczym, to nie rewolucyjnym - zachowuje wierność belgijskiej szkole piwowarstwa, zresztą po szesnastu latach swojego istnienia ma w ofercie zaledwie sześć różnych piw. Jednym z nich jest Gypsy Rose, tripel, i bardzo jestem ciekaw, jak wypadnie w porównaniu z triplami z większych i legendarnych browarów belgijskich.
Piwo: Gypsy Rose
Kraj: Belgia Prowincja: Luksemburg
Miasto: Ethe
Browar: Brasserie Sainte-Hélène
Styl: tripel
Alkohol: 9%
Ekstrakt: nieznany
Objętość: 330 ml
Warka: do końca 02.2015
Cena: brak danych
Opakowanie
Dygresja - umieszczanie wizerunków kobiet na etykietach piwa - a tak robi ten browar - kojarzy mi się z najgorszymi na świecie etykietami na piwach smakowych jednego z najgorszych browarów na świecie EDI, które mogłyby robić za graficzną definicję bezguścia i żadne słowa nie byłyby już potrzebne. Tu na szczęście jest to zrobione zdecydowanie subtelniej i ładniej (choć kobieta na tym piwie zdecydowanie nie w moim typie), ale to skojarzenie mi boleśnie pozostaje. Ogólnie etykieta taka skromna, małą czcionką wszystko pisane, ot tak w porządku, ale bez polotu. Goły kapsel. Wychodzi samo z butelki, może nie w zastraszającym tempie, ale gdybym nie wpadł dość szczęśliwie na taką informację od innego degustatora i otworzył jak gdyby nigdy nic, to straciłbym sporo zawartości.
6,5/10
Dygresja - umieszczanie wizerunków kobiet na etykietach piwa - a tak robi ten browar - kojarzy mi się z najgorszymi na świecie etykietami na piwach smakowych jednego z najgorszych browarów na świecie EDI, które mogłyby robić za graficzną definicję bezguścia i żadne słowa nie byłyby już potrzebne. Tu na szczęście jest to zrobione zdecydowanie subtelniej i ładniej (choć kobieta na tym piwie zdecydowanie nie w moim typie), ale to skojarzenie mi boleśnie pozostaje. Ogólnie etykieta taka skromna, małą czcionką wszystko pisane, ot tak w porządku, ale bez polotu. Goły kapsel. Wychodzi samo z butelki, może nie w zastraszającym tempie, ale gdybym nie wpadł dość szczęśliwie na taką informację od innego degustatora i otworzył jak gdyby nigdy nic, to straciłbym sporo zawartości.
6,5/10
Barwa
Złote, głęboko złote, ale bardzo mocne zmętnienie mnóstwem sporych kawałeczków drożdży zaciemnia je do bursztynowego - strasznie dziki ten osad, ale nawet sympatyczny.
3,5/5
Piana
Dość obfita, cudownie gęsta, bardzo trwała i pozostawiająca przepiękne ślady na szkle.
4,5/5
Zapach
Słodkie owoce (truskawki na czele), belgijska drożdżowość, trochę chmielowych kwiatów i spore dawki chlebowości - bardzo łagodny, zresztą niespecjalnie intensywny, przyjemny, choć mocno nie w stylu.
6,5/10
Smak
Bardziej triplowe, jest ta owocowa, niemal cytrusowa rześkość, poza tym jednak wciąż dużo posmaków ciemnych - nuty chlebowe i karmelowe robią sycącą podbudowę słodową, która jest nie tyle tłem, co partnerem dla akcentów przyprawowych, na finiszu całkiem przyjemna ziemistość połączona z ziołowym chmielem - kompozycja ładna, bardzo przyjemna, ale nieco za mało tu werwy, za mało intensywności jak na tak mocne piwo.
7/10
Tekstura
Bardzo niskie wysycenie jest problemem, pogłębia uczucie za dużej "ospałości" piwa.
1,5/5
6.0/10
Cóż, porównywanie do tripli trapistów nie ma nawet sensu. Niezłe piwo, przyjemne, no ale jak na styl (chociaż można dyskutować nad jednoznacznym przyporządkowaniem go do tripli), jak na Belgię i w końcu jak na importowany craft to spory zawód. Raczej do Świętej Heleny nie powrócę, na pewno nie za szybko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz